Do mrożącej krew w żyłach sytuacji doszło 16 sierpnia o godziny 13.20. Gdy matka z dwuletnią córeczką przebywały na parkingu, dziecko na chwilę odeszło na bok i... nagle zniknęło z pola widzenia. Przerażona kobieta podbiegła w to miejsca i stwierdziła, że córka wpadło przez niezabezpieczony otwór do studzienki kanalizacyjnej. Na otworze leżały jedynie dwie opony. Córka była już praktycznie całkowicie zanurzona w szambie.
– W tym momencie wychodziłem z terenu jeziora. Miałem przy sobie bagaże, przechodziłem na parking. Nagle usłyszałem krzyk: "O jezu! Dziecko straciłam!". Do głowy mi nie przyszło, że to może być jakieś szambo. Mama wyciągnęła dziecko za włosy. Było całe brudne, ale na szczęście żyje. Słychać było krzyk: "Mama! Mama!". To wielkie szczęście. Gdyby ona nie zareagowała w porę i minęłoby jeszcze parę minut, dziecko pewnie by się utopiło. Albo zatruło tymi gazami ze studzienki! – opowiada na gorąco niezwykle poruszony dziadek dziewczynki.
Więcej na ten temat w elektronicznym i papierowym wydaniu Słowa
Maciej Maciejuk
Napisz komentarz
Komentarze