Do radnego Grzegorza Gałeckiego wpłynęło pismo z prośbą o interwencję w sprawie warunków, jakie Zespół Oświatowy oferuje ich dzieciom w świetlicy szkolnej. Jak piszą, sala ma 25 mkw, dywanik o wymiarach 1,5 na 2 metry i 14 miejsc siedzących. "(...) dzieci siedzą na betonowej podłodze, a część przebywa w szatni, między wieszakami, bo nie mieszczą się w sali(...)" – pisze 21 rodziców, którzy złożyli podpisy pod pismem do radnego.
Dyrektor za nic nie odpowiada?
W ubiegły czwartek na zebraniu w szkole radny Gałecki zabrał głos w sprawie pisma, które do niego dotarło. Odczytał je nauczycielom, dyrekcji szkoły i rodzicom i poprosił dyrektora o wyjaśnienia.
Zdaniem dyrektora, świetlica dobrze działa. – Jeśli jest problem z porządkiem, to odpowiada za to nauczyciel ze świetlicy. Jeśli w świetlicy są nieczynne komputery, to powinien o tym wiedzieć również ten nauczyciel. Tak samo, jeśli dzieci jest więcej niż tych zapisanych, to nauczyciel decyduje, ile dzieci wpuszcza. Skąd dyrektor ma wiedzieć? – odpowiadał Witold Lipski. Oczywiście dyrektor zapewnił, że zajmie się sytuacją.
Chore dziecko leżało na podłodze
Sygnały, jakie docierają do nas od rodziców, rysują jednak obraz niezbyt korzystny. – Na tej świetlicy nie ma niczego. Nie ma papieru do rysowania, kredek, farb. Zresztą i tak nie ma gdzie się z tym podziać, bo miejsc na rysowanie nie ma, z puzzlami czy grą też nie ma się gdzie rozłożyć – mówi jedna z matek, której dziecko ze świetlicy korzysta.
– Mój syn jak zachorował, leżał tam na podłodze z 39 stopniami gorączki aż go odebrałam. Dziecko leżało ściśnięte wśród innych dzieci – mówi o swoich doświadczeniach matka czwartoklasisty. Wprost zresztą twierdzi, że to, co zaoferowano dzieciom oczekującym na transport po lekcjach do domu, lub po prostu zapisanych na świetlicę pod nieobecność rodziców w domach, urąga godności.
Pisma bez reakcji
To, co obserwują w świetlicy rodzice, potwierdza też pracująca tam nauczycielka. – Dzieci siedzi ponad 30. W sali jest duszno, bo malutka, ale okna nie otworzę, bo dzieci spocone, więc się przeziębią. Nie mamy miejsca na zabawę, odrabianie lekcji. Możemy tylko siedzieć na kupie – mówi nauczycielka.
Gdy odprowadza dzieci do autobusu, pozostałe zostają w świetlicy same. – To trwa kilkanaście minut. Szczególnie teraz, zimą, gdy młodsze dzieci trzeba zaprowadzić jeszcze przed podróżą do ubikacji, ubrać w zimowe ubranka, wsadzić do autokaru – mówi.
Już na początku roku trzykrotnie na piśmie informowała o tym dyrekcję – 11 września, 18 września i 9 października. Pisała do wicedyrektor szkoły, że nie bierze odpowiedzialności za bezpieczeństwo dzieci pozostawionych na świetlicy, gdy część z nich odprowadza do autobusów szkolnych. Pisma zostały wciągnięte na dziennik korespondencji, a ich przyjęcie zatwierdzone pieczątką szkoły. – Do tej pory nic w tej sprawie nie zostało uregulowane – mówi nauczycielka.
Wójt bada sprawę
Tydzień temu pismo w sprawie sytuacji opieki nad dziećmi świadczonej przez szkolną świetlicę trafiło wreszcie i do Urzędu Gminy. W kwestii opieki nad dziećmi w czasie, gdy opiekunka wychodzi do autokaru, wójt zdaje się być jednoznaczny w opinii: – Pani prowadzi dzieci, to dyrektor powinien zapewnić opiekę nad tymi, które zostają w świetlicy. Może jednak opiekunka tego nie zgłaszała – zastanawia się.
Więcej na ten temat w najnowszym, radzyńskim numerze Słowa Podlasia, 5/2018
Joanna Danielewicz
Napisz komentarz
Komentarze