O swoim najnowszym komiksie mówi Pan "dzieło mojego życia"...
Tak go traktuję. To dla mnie najważniejszy komiks jaki zrobiłem. Włożyłem w niego całe serce i mnóstwo pracy.
Mógłby Pan nakreślić fabułę?
Przed II wojną światową wioska Dzieniewicze leżała w granicach Polski – 50 km na południe od Grodna i 50 km na wschód od Białegostoku. Tam urodziła się moja mama i mieszkała ze swoją rodziną. Najpierw w 1939 r. ten teren zajęli Sowieci, potem w 1941r. przyszli Niemcy, w czasie okupacji młodzież wywozili na przymusowe roboty na teren III Rzeszy. Zabrali też moją mamę, wówczas piętnastoletnią dziewczynę i zawieźli ją do Prus Wschodnich, m.in. w okolice Olsztyna, gdzie musiała pracować u kolejnych "bauerów". Kiedy tereny Prus zostały w 1945 r. "wyzwolone" przez Sowietów, to ci robotnicy przymusowi zostali przewiezieni do kołchozu utworzonego w okolicach Konigsberga i tam jeszcze kilka miesięcy pracowali, już "dobrowolnie" na rzecz Związku Radzieckiego. Mimo tego, udało się mamie szczęśliwie wrócić do domu, ale Dzieniewicze już zostały ponownie zajęte przez Armię Czerwoną. Tą polską wieś jak i całe dawne kresy przyłączono do Związku Radzieckiego, a granica została poprowadzona 1,5 km od rodzinnego domu mojej mamy. I tak moi przodkowie zostali "obywatelami sowieckimi".
Czy można powiedzieć, że komiks to hołd złożony matce?
Tak, to mój pomnik postawiony dla niej. To jedyne co mogę zrobić, by przedłużyć pamięć o niej, na przyszłe pokolenia. "Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie".
Twórcy często fabularyzują swoje dzieła, czy historia ze Stalinem w zupie jest autentyczna?
Tak, jak najbardziej!. Kiedy byłem mały, mama to zdarzenie chętnie opowiadała. To jedna z historii, jaką najlepiej zapamiętałem.
Cały wywiad przeczytacie w najnowszym numerze i e-wydaniu Słowa Podlasia, 11/2018
Anna Chodyka
Napisz komentarz
Komentarze