Przed II wojną światową w Brańsku przyjaźnie z Żydami były naturalne. Byli to nie tylko sąsiedzi, zaprzyjaźnieni krawcy i sprzedawcy, ale też rówieśnicy, z którymi razem grało się w piłkę czy klasy. Helena urodzona w 1927 r. ze swoją serdeczną koleżanką Szoszą, którą często nazywała Siośką siedziała razem w szkolnej ławce. Jej starszy brat Władysław przyjaźnił się z Wełfkiem Alperinem. Obaj wyprawiali się razem nad rzekę, łapać ryby, chodzili na potańcówki, podrywali dziewczyny. Niestety, we wrześniu 1939 r. na miasto spadły niemieckie bomby. - Byłam przerażona. Mimo, iż miałam dwanaście lat wiedziałam, iż to początek czegoś znacznie gorszego – mówi Helena Szarek. Pod koniec września 1939 r. miasteczko na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow zostało włączone do strefy sowieckiej. W czerwcu 1941 r. w wyniku hitlerowskiej agresji na Związek Radziecki Brańsk ponownie zajęli Niemcy, wtedy też rozpoczęły się masowe mordy ludności żydowskiej dokonywane m.in. przez oddziały SS oraz Einsatzgruppen. Jesienią 1941 roku Niemcy utworzyli w Brańsku getto a w listopadzie następnego roku stłoczonych w nim Żydów deportowali do Treblinki i tam zgładzili
O ratunek Wełfko Alperin przyszedł prosić swego przyjaciela i jego rodzinę. – Wiedzieliśmy, że grozi nam za to śmierć i gdy prawda wyjdzie na jaw wszyscy, bez wyjątku, zostaniemy rozstrzelani. Nie było jednak dyskusji o tym czy go ukryjemy czy nie. Nie mogliśmy go przecież zostawić, w tak trudnym położeniu – przyznaje Helena. Wełfko czasem pomieszkiwał w stodole, innym razem w oborze, a niekiedy w domu. By sąsiedzi nie zauważyli, że mają gościa, naczynia z jedzeniem wkładali do wiader, które zanosili do budynków gospodarczych. Schronienie w domu Heleny znajdowali też koledzy młodzieńca. Żydzi przebywali również w pobliskim lesie. Tam mieli wykopaną ziemiankę, w której wegetowało około dwudziestu osób. Nie zaznali jednak na długo spokoju, gdyż ktoś na nich doniósł. Przyjechali Niemcy, którzy otoczyli miejsce. W tym czasie w lesie był też Wełfko. Jemu jednak, w przeciwieństwie do matki i brata, którzy zginęli na miejscu udało się uciec. Chociaż był siarczysty mróz i dużo śniegu chłopak przybiegł do domu Heleny boso i w samej koszuli. – Pamiętam, jak zziębnięty siedział za piecem i szeptem opowiadał mi co się stało. Kiedy skończył mówić pobiegłam powiedzieć mamie, w jakiej sytuacji się znalazł. Ona natychmiast przyniosła mu suche ubranie i buty. Tej nocy chłopak spał u nas w domu gdyż nie było możliwości wyprowadzenia go, tak by nikt nie zauważył. Na szczęście nie było rewizji – relacjonuje kobieta. Później pod leżącymi w stodole Krawczykowiczów snopami zboża wykopano ziemiankę, w której bezpieczne schronienie Żydzi mieli aż do końca wojny.
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 7 stycznia
Napisz komentarz
Komentarze