„Wrzos” to najstarszy zespól śpiewaczy na terenie gminy Kąkolewnica. Śpiewa, występuje, reprezentuje i uświetnia okolicznościowe imprezy od 20 lat. - Mamy próby co tydzień. Wciąż ewaluujemy, zmieniamy repertuar, wymyślamy stroje. Żyjemy tą naszą pasją, w którą wszyscy się zaangażowaliśmy. To nas napędza do ciągłego działania – mówi Józefa Iwanowska, kierownik zespołu. Pojechałyśmy na jakieś zebranie do Komarówki Podlaskiej. Podczas tego spotkania wyszło kilka kobiet i zaśpiewały. Tak popatrzyłam na ten występ i powiedziałam: A czy u nas taki zespół nie mógłby powstać? Czy my gorzej byśmy zaśpiewały? - opowiada kierownik Iwanowska, o wydarzeniach sprzed 20 lat.
Jej luźny pomysł podchwycił wówczas Henryk Woch, nieżyjący już społecznik i przez jakiś czas radny powiatowy. - Henryk spytał mnie, czy ja tak na poważnie o tym zespole. Odpowiedziałam, że oczywiście, tylko pod warunkiem, że poprowadzi go ktoś, kto się na muzyce zna. Bo jak mamy tak sobie same śpiewać, to możemy się i na ławce we wsi zebrać i pośpiewać. No i Henryk porozmawiał z panem Sławkiem Wochem, i ten się zgodził poprowadzić zespół muzycznie. Zaczęliśmy szukać kobiet – wspomina pani Józefa. Sławomir Woch, kierownik Urzędu tanu Cywilnego w gminie, z wykształcenia muzyk, pamięta dobrze pierwszą próbę. - Odbyła się 16 lutego 2000 roku. Pośpiewaliśmy sobie, rozeznałem się w głosach, podzieliłem panie na dwie sekcje i tak się zaczęła nasza wspólna droga – mówi.
Dosyć szybko to poszło – przyznają założyciele „Wrzosu'. Zespół pod swoje skrzydła wziął Gminny Ośrodek Kultury w Kąkolewnicy. - Zaczynaliśmy od repertuaru ludowego, dość szybko przyszło nam się zresztą zmierzyć z widownią i występami. Pojawił się naturalny problem strojów. Dyrektor GOK, Bożena Adamowicz przyszła nam z pomocą. W Ośrodku były stroje ludowe po jakichś występach . Pasiaste spódnice były wąziutkie w pasie, bo to z jakichś dziewczynek młodych, ale dały się poszerzyć. Bluzki białe, to na początku każda wkładała, jakie miała – wspomina kierownik Iwanowska.
Mijały miesiące, zespół występował coraz więcej, i gdy przyszły ciepłe miesiące okazało się, że pasiaste spódnice na letni sezon się nie nadają. - To był pierwszy raz, gdy postanowiłyśmy sobie sprawić garderobę na lato – śmieje się Józefa Iwanowska. - Przy okazji zadbałyśmy o jednolite bluzki. Pojechały do haftowania do Łukowa. Stroje przygotowywała nam nieistniejąca już Łuksja – mówi kierowniczka. (...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 18 lutego
Napisz komentarz
Komentarze