W jednej z nadbużańskich wsi, nad którą od lat górowała piękna cerkiew, otoczona wiekowymi lipami, spokojnie żyli i gospodarzyli zarówno katolicy jak i prawosławni. Różnice pomiędzy religijnymi wspólnotami nie przeszkadzały im na co dzień w zgodnym i szczęśliwym życiu. Czasem tylko kapłani jednego lub drugiego wyznania próbowali poróżnić mieszkańców, zabraniając im mieszanych małżeństw. Młodym jednak to nie przeszkadzało i jeśli tylko znaleźli swą drugą połówkę nic nie było w stanie stanąć im na drodze, nawet zakazy duchownych. Starsi z kolei mieszkańcy wsi, szanując swoich sąsiadów innej wiary, starali się w czasie ich większych dorocznych świąt, powstrzymywać się od pracy. I tak na przykład katolicy nie pracowali, gdy prawosławni obchodzili Boże Narodzenie, a prawosławni nie pracowali w katolickie święta Narodzenia Chrystusa. Co roku, prawosławni świętowali również Wielkie Poświęcenie Wody, co też nabożnie czynili mieszkańcy tej nadbużańskiej miejscowości.
Był to luty. Zimowy, mroźny wiatr wiał groźnie od wschodu, przynosząc z każdym dniem coraz większy mróz. Do tej pory zima nie dawała się we znaki miejscowej ludności, dopiero teraz na dobre przypomniała sobie, że to właśnie jej czas. Śniegi i mróz zaczęły nieco utrudniać życie ludziom, choć ci nie takie zimowe psikusy już znosili.
Cała wieś jeszcze spała, pokryta w całości śniegiem, który ostatniej nocy zasypał okolicę. Drzewa zaś pokryte były iskrzącym się w świetle księżyca szronem, który migotał w blasku wschodzącego słońca. W okno jednej z chat zaczął ktoś głośno stukać. Gospodyni otworzyła drzwi, a jej oczom ukazał się miejscowy diak, czyli psalmista w cerkwi. Ten, mieszając polskie i rosyjskie słowa, zwrócił się do wybudzonego właśnie z głębokiego snu nestora rodu. Zbliżała się bowiem Wielikaja Agisiasma, podczas której batiuszka co roku udaje się nad Bug, by poświęcić jego wody. A że tym razem rzekę pokrył gruby lód, trzeba było wywiercić w nim przerębel, by dostać się do wody. To właśnie zadanie otrzymał nestor odwiedzonego przez diaka rodu. Po wywierceniu otworu musiał również pilnować, by ten do chwili uroczystości nie zamarzł ponownie. Starzec przyjął bez dyskusji polecenie i już wieczorem przerębel był gotowy. Dodatkowo w pobliżu ustawił lodowy krzyż i pomalował go czerwoną farbą. (...)
To do niej posyłano cierpiących, którym nie mogli w żaden sposób pomóc lekarze. Pomogła raz i Burdanowej Ulanie, która potraciła zmysły, po tym co ją spotkało.
Wybrała się raz Ulana do swoich rodziców do wsi Hanna, by pomóc im w tkaniu krosien. Zimowy dzień bardzo szybko zleciał i choć matka i ojciec prosili się kilkukrotnie, by została u nich i nie wracała sama po nocy do domu, ta uparła się i wyruszyła w powrotną drogę. Miała przed sobą około siedmiu kilometrów drogi. Gdy szła polami i lasami, poczuła, że mróz staje się coraz silniejszy. Miała na sobie na szczęście ciepły kożuch i chustę opinochę, która spadała grubymi, supełkowatymi zakończeniami na jej plecy. Minęła przydrożną kapliczkę świętego Unoprija, gdy nagle usłyszała za sobą jakby pędzącego cwałem konia. Obróciła się, jednak dźwięk nagle ustał, w ciemnościach nic nie dostrzegła. Pomyślała, że jej się przywidziało i lekko zaniepokojona ruszyła dalej. Nie chciała bowiem żadnego towarzystwa w ciemną noc. Przyspieszyła kroku, jednak po chwili znowu słyszała tuż za plecami tętent końskich kopyt. (...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 10 marca
Napisz komentarz
Komentarze