Patrząc na wykonane przez niego zdjęcia rzeczywiście można się przenieść w świat pełen ciszy, spokoju i ukojenia. Ciepłe barwy, które dominują na fotografiach artysty dają wytchnienie i chęć natychmiastowego przeniesienia się na zielone janowskie łąki, ujrzenia na żywo zapierającego dech w piersiach zachodu słońca czy pospacerowania po nieco tajemniczych, podlaskich lasach. To wszystko od ponad pięciu lat fotografuje z zamiłowaniem Artur Bieńkowski. Poszukuje przede wszystkim unikalnego światła, które sprawi, że z pozoru zwyczajny obiekt otoczony jest nagle magiczną aurą. Ale od początku…
Artur Bieńkowski urodził się w Janowie Podlaskim, tutaj ukończył szkołę średnią i tutaj spędził całe swoje dzieciństwo. Następnie wyjechał do Lublina na studia w Akademii Rolniczej (obecnie Uniwersytet Przyrodniczy przyp. red.), gdzie ukończył Wydział Zootechniki. Tuż po ukończeniu studiów odbył staż w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Zakrzowie, gdzie po raz pierwszy miał kontakt z wielkimi polskimi artystami i jeźdźcami m.in. Andrzejem Sałackim, wybitnym polskim jeźdźcem i trenerem. Po stażu powrócił do Janowa Podlaskiego, gdzie podjął pracę jako instruktor jazdy konnej, a później koniuszy w janowskiej stadninie, gdzie łącznie pracuje już od 16 lat.
– W latach 80. tętniło tutaj życie, na aukcje przyjeżdżali ludzie z całego świata, a dla nas młodych największą atrakcją nie były wtedy konie, z którymi mieliśmy do czynienia na co dzień, ale nawet puszki po coca-coli, które znajdowało się po aukcjach – opowiada Artur Bieńkowski. – Żyliśmy w PRL-u, a tu na parę dni zjeżdżał się cały świat. Można było zobaczyć najnowsze modele samochodów czy przedmioty, do których nie mieliśmy dostępu. Uciekaliśmy z lekcji, bo wtedy jeszcze aukcje i czempionat odbywały się we wrześniu, żeby choć na chwilę zajrzeć wtedy do stadniny i zachwycić się tym zupełnie innym światem – wspomina artysta. (...)
Pierwszy aparat odkupił od swojego przyjaciela, dziennikarza Zbigniewa Maciejuka. – Teraz Zbyszek musi jeździć po wystawach i robić z nich relacje – śmieje się. Jak się okazało jego przygoda z malarstwem, znajomość z Ludwikiem Maciągiem, Stanisławem Bajem czy Maciejem Falkiewiczem, którzy jak przyznaje są dla niego od najmłodszych lat mentorami, wpłynęła na jego sposób postrzegania świata i fotografowanie. Co najbardziej fascynuje go więc w fotografii?
– Oczywiście najważniejsze jest światło. Ono bywa bardzo kapryśne, często ułamek sekundy decyduje o tym, czy zdjęcie będzie miał ten niepowtarzalny klimat. Mam często w głowie pewną koncepcję, ale bardzo często przychodzi nagle takie natchnienie, błysk, który każe mi chwycić za aparat – opowiada. (...)
To zdjęcie trafiło do kolekcji dr. Grzegorza Religi, syna prof. Zbigniewa Religi.
Skąd Artur Bieńkowski czerpie inspiracje? Od lat jeździ na wystawy największych światowych malarzy, po galeriach sztuki, czyta biografie artystów, by szukać inspiracji, ale przede wszystkim, aby się uczyć. – Uczyć się od najlepszych, bo to oni jak nikt inny operują światłem, kompozycją. Później próbuję to przenieść na swoje fotografie, oczywiście z różnym skutkiem, ale cały czas eksperymentuję, nie chcę stać w miejscu, cały czas szukać nowych rozwiązań i ujęć. W sztuce nigdy nie można spocząć na laurach – zaznacza. (...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 14 kwietnia
Napisz komentarz
Komentarze