- Ostatnio w dziale historycznym „Słowa Podlasia” opisywaliśmy m.in. ruiny pałacu w Toporowie oraz samotnię w Horodku. Pan wykonywał prace archeologiczne w tych miejscach. Jakie efekty przyniosły te badania?
- Toporów zawsze traktowałem nie jako zespół parkowo – pałacowy z niesamowitym drzewostanem, ale jako miejsce zbrodni komunistycznej. Usłyszałem o niej po raz pierwszy podczas prac ekshumacyjnych, jakie jako student piątego roku archeologii z kolegami prowadziliśmy na Uroczysku „Baran” w Kąkolewnicy w 1990 roku. Wówczas jakiś starszy Pan opowiedział nam historię o dwóch ciężarowych samochodach, które przyjechały pełne młodych ludzi, niewątpliwie więźniów, do Toporowa, gdzie stacjonował oddział radzieckiego NKWD. Mieszkańcy wsi przez całą noc słyszeli pojedyncze strzały, a rano auta wyjechały z majątku dworskiego puste. To miało miejsce w drugiej połowie lat czterdziestych.
Kolejny raz o Toporowie usłyszałem od jednego żołnierza WiN z Mężenina. On opowiadał o zasypywanej piaskiem kałuży krwi w piwnicy dworskiej. O śladach odprysków kości i krwi na podziurawionych ścianach i znajdujących się w pobliżu piwnicy krzakach bzu, pod którymi miało spocząć kilkunastu pomordowanych mężczyzn. Ale badania w tym miejscu podjąłem nie dalej jak dekadę temu, gdy zgłosił się do mnie jeden pan z Łosic, z prośbą żebym pomógł mu odszukać ofiary zbrodni w Toporowie. Zebrałem ekipę badawczą w której znaleźli się m.in. socjolog z Gliwic, księgowy, restaurator i inspektor budowlany z Warszawy oraz pracownicy firmy archeologicznej żony. Sami społecznicy. Dwa wykopy sondażowe o wymiarach 2 m x 10 m założyliśmy w pobliżu piwnicy, we wskazanym miejscu, gdzie rosły krzaki bzów. Niestety, poza śmieciami niczego nie znaleźliśmy. Teren wokół ruin pałacu w Toporowie porasta gęsty park, co znacznie utrudnia zastosowanie do poszukiwań georadaru. Myślałem również o zastosowaniu w poszukiwaniach metody skanowania powierzchni. Od kilku lat tego typu działania poszukiwawcze przejął IPN i mam nadzieję, że im uda się trafić na ślad tajemniczego komunistycznego mordu, a także określić na kim został on dokonany.
Horodek pod Drelowem to zupełnie już inne miejsce. Znajduje się tam niewielki kościółek p.w. św. Onufrego. Pamiętam jak jeszcze w katach 90-tych mieszkał na jego wieży puszczyk. W miejsce kościółka wcześniej miał znajdować się słowiański gród, stąd nazwa „Horodek”. W 1987 roku badania archeologiczne przeprowadziła tutaj prof. Joanna Kalaga z Instytutu Archeologii UW. Odkryła ślady osady słowiańskiej z VI-VIII i XI-XII wieku. Niestety nie udało Jej się natrafić na relikty grodziska. W sierpniu 2017 roku, z inicjatywy Wójta Gminy Drelów Pana Piotra Kazimierskiego w ramach akcji „Lato z Archeologią na terenie gminy Drelów” w miejscu domniemanego grodziska przeprowadzono prace archeologiczne. Mieliśmy nieco więcej szczęścia i w jednym z czterech wykopów sondażowych natrafiliśmy na pozostałości wału i fosy stojącego tutaj wcześniej grodu. Najprawdopodobniej jego centrum znajdowało się w miejscu, gdzie obecnie stoi murowany kościółek. Pozyskane z wykopu fragmenty ceramiki pozwalają nam datować obiekt na X-XII wiek.
- Powyższe dwa miejsca to dowód na bogatą historię południowego Podlasia. Jakie jeszcze miejsca tutaj są ciekawe dla archeologa? Czy wykopaliska w naszym regionie wyróżniają się w jakiś sposób na tle prac w innych częściach kraju?
- Zawsze mam problem z używaniem określenia południowe Podlasie na teren pogranicza południowego Podlasia i północnego Polesia, które rozdziela rzeka Krzna. I proszę mi uwierzyć tę różnicę wyraźnie widać w materiale archeologicznym, szczególnie tym pochodzącym z X-XII wieku. Na południe od Krzny mamy materiał który nosi ślady wpływów wschodnich, ruskich oraz małopolskich. Natomiast materiał zabytkowy znajdowany pomiędzy rzekami Krzną i Bugiem, czyli na południowym Podlasiu, nosi silne wpływy wielkopolskie, oraz mazowieckie.
Przez wiele lat teren ten był traktowany troszeczkę po macoszemu przez akademików z Warszawy, czy Lublina. Dopiero pod koniec lat 80-tych XX wieku zaczęło się tutaj sporo dziać za sprawą umowy pomiędzy Instytutem Archeologii UW reprezentowanym przez prof. Marię Miśkiewicz, a Biurem Badań i Dokumentacji Zabytków, którym kierował Jan Maraśkiewicz. Współpraca ta zaowocowała badaniami na wczesnośredniowiecznych grodziskach w: Turowie, Dobryniu Dużym, Chłopkowie, Horodku, czy cmentarzyskach kurhanowych w Horodyszczu i Zalesiu. Do tego można jeszcze dołączyć prace powierzchniowe w ramach Archeologicznego Zdjęcia Polski wykonywane głównie przez pochodzącego z Białej Podlaskiej archeologa Sławomira Żółkowskiego a także jego odkrycia wykopaliskowe w Dobryniu Dużym oraz Parczewie. (...)
- Pracował Pan w wielu miejscach w Polsce. Który obszar naszego kraju jest najciekawszy pod względem archeologicznym?
- Trudne pytanie. Uwielbiam lessowe tereny Płaskowyżu Nałęczowskiego, szczególnie z jego neolitycznymi stanowiskami. Sporo kopałem w okolicach Kazimierza, czy Lublina. Ale chyba największą miłością darzę dwie rzeki: Bug oraz Narew. I naprawdę nie powiem którą bardziej. Obydwie cechuje wspaniała, miejscami jeszcze niezniszczona przez człowieka przyroda. Byłem ostatnio - na suchych niestety w tym roku - rozlewiskach Narwi w Grądach Woniecko, położonych na wysokości Wizny. Już pojawiły się tam pierwsze stada ptactwa, a co będzie za dwa, trzy tygodnie? Jeśli ktoś chce zobaczyć raj to musi się tam wybrać. I właśnie w tak atrakcyjnym przyrodniczo miejscu ulokowane są wspaniałe, wielokulturowe stanowiska archeologiczne, gdyż ludzie zawsze od najdawniejszych czasów na swoje osiedla wybierali miejsca piękne, położone nad rzekami. (...)
- Odejdźmy na chwilę od kwestii regionalnych i skupmy się konkretnie na Pana pracy. Jak zaczyna swoją pracę archeolog? Gdzie zaczyna się ten proces i jakie są jego kolejne etapy, na przykład dokumentacji? Ile czasu mija od decyzji o podjęciu wykopalisk do pierwszego wbicia łopaty?
- Chodzi oczywiście Panu o proces badawczy, wykopaliskowy. Nie jest to taka prosta sprawa od kiedy państwo praktycznie przestało finansować stacjonarne badania naukowe pozostały nam jedynie ratownicze badania wykopaliskowe, czyli te prowadzone w trakcie inwestycji, głównie budowlanych. Inwestor rzadko zastanawia się nad tym, czy ktoś interesuje się danym terenem, zajmuje się nim naukowo, raczej interesuje go najtańsza oferta i taką wybiera. Żeby więc zajmować się swoją ukochaną archeologią muszę być najtańszy, albo musi mnie stać na dopłacenie do swoich badań i tak często zazwyczaj bywa. Mam również takie stanowiska na których badania finansuję z własnych środków z fizyczną pomocą pasjonatów. (...)
Napisz komentarz
Komentarze