Bialczanin był na pl. Wolności, kiedy Niemcy po raz kolejny rozstrzeliwali w centrum miasta aresztowanych. Miał wówczas 14 lat. – Niemcy przyszli do naszego domu przy ul. Narutowicza i powiedzieli do ojca, że musi pójść obejrzeć egzekucję „polskich bandytów”. Ojciec zaczął się tłumaczyć, że ma daleko pole, więc jeśli pójdzie na pl. Wolności, to praca, którą ma wykonać na gospodarce zajmie mu czas aż do godziny policyjnej. Wtedy Niemcy dostrzegli mnie na podwórku i stwierdzili, że mogę pójść za ojca. Tato, nie mając wyjścia, stwierdził, że mogę pójść. Po czym, przy wyjściu pouczył mnie, że powinienem stać koło ul. Jatkowej - nie bliżej czyli w bezpiecznej odległości. Kiedy przyszedłem na pl. Wolności było tyle ludzi, co w czasie procesji Bożego Ciała. Był 13 listopada 1943r. Po drodze spotkałem mojego kolegę Tolka i powiedziałem mu o rozstrzeliwaniu ludzi, więc razem poszliśmy na miejsce – wspomina Tadeusz Matusiewicz. Będąc na ul. Jatkowej, nastolatek stwierdził, że nie będzie nic widział, więc podszedł bliżej, tam gdzie była niegdyś restauracja "Podlasianka". Wtedy zobaczył dziesięciu nazistów z karabinami, a także oficera w przekrzywionej czapce.
Po dziesięciu minutach przyjechał samochód, z którego wysiadło dwóch Niemców z automatami. Stanęli po obu stronach ciężarówki, a z niej zaczęli wysiadać ludzie ze skutymi dłońmi. Wyszło w sumie dziesięć osób. Zaprowadzono ich pod ścianę przy poczcie. Niemiec rozkuł pojmanych, a drugi zawiązał wszystkim oczy. Każdy był w kożuchu czy kurtce lub marynarce, ale kazano im się rozebrać do koszuli. Rozstrzeliwanych w tym dniu było też dwóch braci Kiryluków, który mieli zakład fryzjerski na Woli. Niższy rangą żołnierz niemiecki podał oficerowi zwinięty w rolkę papier, a ten odczytał z niego wyrok, według którego mieli zostać rozstrzelani „polscy bandyci, którzy wystąpili przeciwko III Rzeszy”. Na koniec zwrócił się do skazanych, że mają minutę by pożegnać się z bliskimi, ale nikt z nich się nie odezwał, z wyjątkiem jednego z właścicieli zakładu fryzjerskiego. Kiryluk krzyknął: „Bracia Polacy, nie martwcie się, że nas szwaby rozstrzelają. Wy będzie żyć! Zobaczycie, że każdy Niemiec będzie wisiał na suchej gałęzi! Niech żyje Polska!” I podniósł rękę do góry żeby zasalutować po polsku. Wtedy Niemcy przeładowali karabiny i zaczęli strzelać. Po serii z karabinu fryzjer jeszcze się ruszał i próbował coś powiedzieć, ale oficer wyjął pistolet i wystrzelał do niego cały magazynek - ze złości. Wtedy z pobliskiej bramy wyszli ludzie.
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia z 21 września
Napisz komentarz
Komentarze