Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 22 listopada 2024 01:42
Reklama
Reklama baner reklamowy word biała podlaska

Z Archiwum X. Upiorna zdobycz satanistów z Białej Podlaskiej (część I)

13 lutego i równo miesiąc później 13 marca 1997 roku, w Białej Podlaskiej powiesiło się dwóch młodych mężczyzn. Policyjne śledztwa wykazało, że 13 kwietnia może zginąć kolejny nastolatek. Sprawę potraktowano poważnie i policja wzięła pod lupę środowisko tzw. satanistów.
Z Archiwum X. Upiorna zdobycz satanistów z Białej Podlaskiej (część I)
W fascynacji muzyką metalową nie liczył się wiek, tylko wiedza o kapelach i zamiłowanie do koncertów, z których Biała Podlaska wówczas słynęła. Do grupy lokalnych metalowców należało kilkunastu młodych ludzi, głównie uczniów z okolicznych szkół średnich i paru dwudziestokilkulatków, których wyróżniały długie włosy i mroczny image

Autor: archiwumfot. Adam Trochimiuk/archiwum

Pierwsze podejrzenia, że w stolicy województwa bialskopodlaskiego może działać grupa pseudosatanistów, pojawiły się w 1996 roku. Do policjantów dochodziły sygnały o zdemolowanych nagrobkach, poodwracanych cmentarnych krzyżach czy kradzieży ludzkich szczątków. Początkowo mundurowi nie traktowali sprawy poważnie, raczej jako wybryki ubierających się na czarno młodych ludzi obcesowo obnoszących się ze swoją innością. Problem uznany został za realny dopiero, gdy w dniach 13 lutego oraz marca 1997 roku życie odebrało sobie dwóch młodych mężczyzn. Policja wszczęła dochodzenie, które wykazało, że 13 kwietnia zginąć może następny nastolatek.

Metalowa muzyka i tanie wino
 

Mariusz i Piotrek zaprzyjaźnili się od pierwszego spotkania. Po każdym łyku słodkawo-siarkowego jabola rozmowa zdawała się coraz ciekawsza i nieprawdopodobnie swobodna – jakby znali się całe życie. Szybko zaczęli spędzać ze sobą bardzo dużo czasu: jeździli na heavymetalowe koncerty, organizowali ogniska pod miastem i wagarowali, popijając tanie wino na skwerku przy Placu Wolności. Łączyło ich nie tylko zamiłowanie do muzycznych cięższych brzmień, zainteresowanie rysunkiem, duchowością i demonologią, ale także trudne sytuacje rodzinne. Gdy pijana matka Mariusza wyrzucała go z domu, chłopak nocami uciekał do przyjaciela, a z czasem zaczął bywać u niego prawie codziennie. U Piotrka w mieszkaniu zwykle nie było nikogo. Jego rodzicielka wpadała w cug i znikała bez śladu na kilka dni. Gdy trafiła do więzienia, nastolatek przeprowadził się do ojca, gdzie wcale nie było lepiej – musiał pilnować, czy szemrane towarzystwo od kieliszka, które rodzic regularnie sprowadzał, znów nie okradnie ich z i tak już skromnego dobytku. Od VI klasy podstawówki wychowywał się sam, nikt zbytnio nie interesował się jego losem i tak jak jego przyjaciel, często chodził głodny. Zdarzało się, że kradł ze sklepów jedzenie i kawę.

Mariusz był bardzo podekscytowany, gdy poznał o ponad 6 lat starszego Krzyśka. Dużo o nim słyszał – wiele miejskich legend, prawd, półprawd. Młody mężczyzna jako jeden z pierwszych w Białej Podlaskiej zaczął interesować się muzyką z nurtu metalu i towarzyszącej jej otoczce mroku, okultyzmu i satanizmu. Ubrany na czarno wysoki młodzieniec imponował młodszym kolegom, którzy doszukiwali się w nim wzoru buntu i przedstawiciela nowej subkultury, które w latach 90. były ważnym elementem zaspokajającym młodzieńczą potrzebę identyfikowania się z jakąś grupą – najchętniej szokującą starsze pokolenie i inną niż wszystkie znane do tej pory.

Antychryst w habicie
 

Dwudziestokilkuletni Krzysiek wraz z kolegami podśmiewał się z nastolatków, nazywając ich “sportowymi”, czyli tymi, którzy ganiają do sklepu po wino dla starszych, oraz “narybkiem”, podkreślając ich nikły poziom wiedzy o muzyce, wokół której wszystko się kręciło. W fascynacji metalem nie liczył się wiek, tylko wiedza o ulubionych kapelach i zamiłowanie do koncertów, z których Biała Podlaska XX wieku poniekąd słynęła. Do grupy lokalnych metalowców należało kilkunastu młodych ludzi, głównie uczniów z okolicznych szkół średnich i paru dwudziestokilkulatków. Krzyśka, Piotrka, Mariusza i innych wyróżniały długie włosy i mroczny image: nosili wąskie spodnie lub bojówki oraz ciężkie, wojskowe buty. Grupa ubranych na czarno młodych ludzi przesiadywała najczęściej na Placu Wolności, który w tamtych latach był gęsto okryty roślinnością. Spotkać ich można było także w Parku Radziwiłłowskim, który nie przypominał tego dzisiejszego z równo przystrzyżonymi żywopłotami i ścieżkami z kostki brukowej. W 1997 roku lokalna gazeta opisywała park przy ulicy Warszawskiej jako „pojedyncze, wysokie drzewa, pomiędzy nimi zaniedbane alejki, połamane ławki. Dalej kilkumetrowa górka i porośnięte krzakami nieużywane od lat boisko”. Właśnie tam przy wódce z mety, tanim winie lub skręcie toczyli długie dysputy o muzyce, trudach młodzieńczego życia czy światopoglądach. Wielu z nich wolny czas spędzało także w garażach i w kanciapach, gdzie grali na instrumentach i wrzeszczeli do mikrofonów, próbując spełnić swoje marzenia o wielkiej scenie.

Znajomi twierdzili, że Krzysiek miał bardzo obszerną wiedzę zarówno na temat samego satanizmu, jak i innych wierzeń. Dobrze orientował się w biblii katolickiej, a przez pewien czas uczęszczał także na spotkania Świadków Jehowy, gdzie poznał ich sposób interpretacji Pisma Świętego. Był żywo zainteresowany filozofią religii i przyjaźnił się z zakonnikami z sąsiedniej miejscowości, których często odwiedzał. Pierwszego dnia wiosny jeden z braci klasztornych pożyczył mu swój habit, w którym Krzysiek spacerował później po Białej Podlaskiej, mówiąc wszystkim dumnie “Szczęść Boże!”. Późniejsze konsekwencje, które za ten niewinny dowcip poniósł właściciel stroju, wydają się nieistotne w porównaniu do wspomnienia miny ekspedientki, która zszokowana patrzyła, jak mnich w przebraniu chowa zakupione tanie wina pod habit.

Krzysiek lubił prowadzić także dysputy z duchownymi i był dobrze znany przez księży w Białej Podlaskiej. Nie ukrywał się z tym, że ma ich za hipokrytów i głupków, z kolei duchowni uważali, że jest opętany i chcieli odprawiać nad nim egzorcyzmy. Jeden z kolegów Krzyśka na łamach Słowa Podlasia w 1997 roku wspominał: "Poszliśmy z Krzyśkiem do zakonników. Zawsze byli bardzo gościnni. Jeden chciał nas poczęstować jabłkami, ale nie wzięliśmy, bo przecież poświęcone. Później rozmawialiśmy z nim przed kościołem. (…) No i ten zakonnik zaproponował wymianę. Oddałby swój krzyż drewniany na łańcuchu, bardzo cenny, od papieża go dostał, za Krzyśka pentagram. Ten by się zamienił, ale zapytał się, czy jego pentagram zostanie poświęcony. Zakonnik powiedział, że tak. Krzysiek nie oddał pentagramu".

CZYTAJ TAKŻE: Alarmy bombowe w dwóch szkołach

Czarny Proboszcz
 

Zapatrzony w Krzyśka Mariusz łaknął z nim kontaktu. Szukał ojca w prawie każdym starszym od siebie znajomym. Rodzic nastolatka powiesił się, gdy jego syn miał dziewięć lat. To zdarzenie odcisnęło piętno na wrażliwym chłopcu. Dorastając w niepełnej i dysfunkcyjnej rodzinie, Mariusz uciekał w świat fantazji: muzykę, sztukę i książki. Czytał sporo, gustował głównie w powieściach fantasy oraz – jak to sam określał – „z dreszczykiem”. Z biblioteki wypożyczał dużo książek i miał pokaźną kolekcję kaset do radioodtwarzacza, a w jednym ze skupów udało mu się zdobyć fragmenty „Biblii Szatana”. Dzieło Antona Szandora LaVeya było nagrane na kasecie magnetofonowej, z której pośród mrocznych pomruków i grzmotów błyskawic dźwięczał tajemniczy głos lektora, a zarazem wokalisty jednego z ulubionych zespołów nastolatka. Tak zwaną „Biblię Kata” miało jeszcze kilku znajomych i pożyczało sobie nawzajem. Całą wiedzę czerpali głównie z owej taśmy oraz od niezastąpionego Krzyśka, który głosił swoje teorie, popijając ze współwyznawcami tanie wino zwane podstawowym napojem bialskich metalowców.

Krzysiek wraz kolegami wykorzystywał naiwność młodszych towarzyszy i stroił sobie żarty z ich poważnego podejścia do wierzeń, przez co krążyły o nim i jego “satanizmie” liczne historie. Wielu uważało, że ma najwyższy stopień wtajemniczenia – drugi, co czyniło go kapłanem. Piotrek miał stopień pierwszy, a reszta – początkujący. Mówiono, że to Krzysiek rządzi w „sekcie”, ustala panujące zasady i nadaje stopnie. Opowiadał, że swój tytuł zdobył, wysyłając podanie do głównej siedziby Kościoła Szatana w Stanach Zjednoczonych i nie może się już wycofać, do końca życia musi brać udział w ich obrzędach. Twierdził, że w Białej Podlaskiej tylko on ma adres amerykańskiej świątyni i obiecywał pomóc chętnym w napisaniu podania o przyłączenie do kultu. Pretendentów jednak nie było wielu. Najpierw każdemu z nich „Czarny Proboszcz” – tak się żartobliwie określał – musiał osobiście nadać pierwszy stopień, na co trzeba było swoje odczekać. Skwapliwie dzielił się też swoją wiedzą o satanizmie, nowicjuszom pożyczał książki, tematyczne broszury i ziny, a z miejskiej biblioteki polecał wypożyczać między innymi „Boską komedię” Dantego.

Lekarstwo na problemy
 

Z bialskimi metalami trzymały się dwie równie mroczne nastolatki. Ula i jej przyjaciółka pochodziły z tak zwanych dobrych domów, uczyły się w lokalnych szkołach średnich i były nierozłączne. Interesowały się życiem Słowian, ich wierzeniami i obrzędami. Fantazjowały, że w przyszłości zamieszkają razem w domku w lesie i z dala od cywilizacji będą cieszyć się swoim „powrotem do korzeni”.

Ula poznała Piotrka pod koniec 1995 roku. 17-latek zaprosił ją do siebie na Sylwestra, gdzie spotkała 15-letniego Mariusza i paru innych metalowców z Białej Podlaskiej. Przez następnych kilka miesięcy czarnowłosa 16-latka codziennie po szkole lub zamiast na lekcje wpadała do starej kamienicy, gdzie wraz z innymi spędzała długie godziny na rozmowach o muzyce, książkach i światopoglądach. W oparach skrętów z tytoniem i muzyki z radzieckiego radioodtwarzacza umacniały się przyjaźnie i powstawały bardziej i mniej trwałe związki, jak między Piotrkiem i Ulą albo jej słowiańską przyjaciółką i Krzyśkiem. Piotrek zrezygnował z edukacji już w pierwszej klasie szkoły średniej, nie pracował i miał wiele czasu na goszczenie u siebie wagarujących znajomych. Mieszkanie jego ojca z wychodkiem na małym dziedzińcu wyglądało jak melina i tak też było przez wszystkich nazywane. Gdy zrobiło się cieplej, młodzież przeniosła się do parku i na plac, gdzie przy świetle miejskich latarni obmyślali scenariusze własnych samobójstw. Śmierć Piotrka miała być niczym wyrwana z sensacyjnego filmu: w dzień Wszystkich Świętych miał wpaść do kościoła przy ulicy Brzeskiej i przybić się do drewnianego krzyża, który następnie Mariusz by podpalił. W tej samej świątyni chciał też zginąć Krzysiek. Obwieszony granatami miał wejść na ołtarz i na oczach przerażonych ludzi wypić wino, zjeść hostię, po czym wysadzić się w powietrze. Inni wymyślali nie mniej fantazyjne sposoby, jedynie „Słowianki” planowały swoją śmierć w mniej ekscentryczny sposób. Twierdziły, że jeżeli ich plany na przyszłość się nie powiodą, zabiją się razem za dziesięć lat. Wszyscy zgodnie twierdzili, że śmierć jest rozwiązaniem problemów i pozwala przejść do lepszego świata, gdzie można robić wszystko, na co ma się ochotę.

Mariusz często opowiadał, że się powiesi i stał się znany wśród znajomych ze swoich autodestrukcyjnych planów oraz wiecznych skarg na matkę i niełatwe życie. Do sloganu weszło nawet prześmiewcze sformułowanie: “Mariusz wiesza się minimum raz w tygodniu”. Nikt nie brał jego zapewnień na poważnie, jednak wszyscy współczuli trudnej sytuacji i nie zazdrościli rąk pokrytych ranami i bliznami po samookaleczeniach. Jego matka bardzo dużo piła, często zostawiając go z młodszym rodzeństwem, dwoma suchymi parówkami w lodówce i kilogramem mąki w szafce. Szukał jedzenia, gdzie mógł, dokarmiały go nauczycielki ze szkoły, znajomi i babcia jednego z kolegów, u której czasami nocował w budynku gospodarczym. Poczęstowała go także ciastem, gdy po bierzmowaniu wszyscy inni koledzy usiedli z rodzinami do uroczystych obiadów, a on swoje mieszkanie zastał puste. Nocami często uciekał z domu, zwykle gdy matka urządzała libacje, sprowadzała obcych mężczyzn lub zbierało jej się na całonocne pretensje – siadała wtedy przy łóżku swojego syna i do bladego świtu opowiadała, jak bardzo jest z niego niezadowolona, jak ją zawiódł, i że wszystko, co dzieje się w ich życiu, jest jego winą. Zdarzało się, że nastolatek nocował na parkowych ławkach.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: Pożar stodoły. Z ogniem walczyło 50 strażaków i okoliczni mieszkańcy

Piotrek wtórował przyjacielowi w samobójczych planach. Planowali, że zabiją się wspólnie, ustalali nawet daty. Jedną z nich miała być noc Walpurgii – umowna data założenia amerykańskiego Kościoła Szatana. Jednak gdy nadszedł 30 kwietnia 1996 roku chłopcy nie zrealizowali swoich zamierzeń, wyjaśniając znajomym, że mają jeszcze coś ważnego do załatwienia. W maju Mariusz nałykał się przeterminowanych leków na cukrzycę, po czym spędził kilka dni w szpitalu. Po nieudanej próbie samobójczej, mimo skierowania do poradni psychologiczno-psychiatrycznej, nie podjął leczenia, mówiąc matce, że przecież nie jest „czubkiem”.

Wyprawa na cmentarz
 

Jesienią 1996 roku Mariusz i Piotrek zaproponowali Uli, by wraz z nimi wybrała się na cmentarz w Leśnej Podlaskiej. Chcieli zdobyć ludzkie dłonie lub czaszkę, która miała posłużyć im za satanistyczny rekwizyt. Zauroczona starszym z kolegów 17-latka zgodziła się bez wahania i w piątkowy wieczór zjawiła się w ustalonym miejscu zbiórki. W domu Piotrka spakowali do plecaka tasak i szpadel ze skróconym wcześniej trzonkiem i prowadząc rower, ruszyli pieszo w blisko trzygodzinną drogę. Dotarli jednak szybciej, gdyż nastolatka z Mariuszem złapali okazję, a Piotrek dogonił ich swoim składakiem.

Zapadał zmrok, gdy przekroczyli otwartą bramę cmentarza. Na otoczonym łąkami i lasem terenie było cicho i spokojnie, młodzież była jednak bardzo ostrożna i przezornie starali się nie zwracać na siebie niepotrzebnie uwagi miejscowych. Kierując się w stronę zalesionej części, chłopcy próbowali odsunąć płyty z kilku nagrobków, te jednak ani drgnęły. Gdy doszli do końca cmentarza, przy siatce zauważyli mogiłę usypaną z ziemi. Z kopca zdjęli wieńce i znicze, a z drewnianego krzyża tabliczkę, którą Mariusz zamachnął się i wyrzucił pod ogrodzenie. Nastolatkowie rozkopywali grób, a Ula przyświecała im zabranym z innego nagrobka zniczem i pilnowała, żeby nikt ich nie przyłapał. Po godzinach mozolnego przerzucania ziemi dokopali się do wieka trumny, w które Piotrek z całej siły uderzył szpadlem. Po kilku dodatkowych ciosach tasakiem dębowa deska pękła. Przez wybitą dziurę 18-latek wsadził rękę i zaczął przerzucać pozostałości po ludzkim ciele, wióry i skrawki materiałów. Nic tu nie ma – burknął rozczarowany do współtowarzyszy. Szukaj dalej – doradziła dziewczyna. Po spoczywającym pod ziemią od ponad trzech lat człowieku pozostało jednak niewiele. Młodzież zakopała zdewastowaną trumnę i usypała kopiec, na którym położyli zdjęte wcześniej kwiaty i lampki. Spróbowali bez powodzenia otworzyć jeszcze inny grobowiec i zrezygnowani wrócili do Białej Podlaskiej.

Upiorna zdobycz
 

Jakiś czas później Mariusz i Piotrek jeszcze raz spróbowali zdobyć upragnione szczątki. Wcześniej wybrali Leśną Podlaskę z obawy o rozpoznanie przez ewentualnych świadków, teraz jednak było im już wszystko jedno i pokierowali się na ulicę Janowską w Białej Podlaskiej, przy której znajdował się rzymskokatolicki cmentarz. Po krótkiej przechadzce pomiędzy pomnikami zwrócili uwagę na uchyloną lastrykową płytę zamykającą jeden z rodzinnych grobowców. Wspólnymi siłami odsłonili wąskie wejście do grobowca. Odgarniając pajęczyny z czoła, Mariusz na kolanach wcisnął się w ciemny otwór. O, są dwie! – szepnął podekscytowany, dostrzegając w bladym świetle znicza obszyte brudną już koronką trumny. Odsunął drewniane wieko jednej i włożył do środka rękę. Ku jego zdziwieniu głowa z łatwością odłączyła się od reszty ciała. Schował ją do reklamówki i natychmiast zabrał się za odsuwanie sąsiedniej pokrywy. Tu też poszło łatwo i nie musiał używać przyszykowanego wcześniej tasaka do mięsa. Reklamówkę z czaszkami podał czekającemu na zewnątrz przyjacielowi i wyślizgnął się z ciemnej jamy. Pośpiesznie i niezbyt dokładnie zasunęli ciężką, cmentarną płytę i czym prędzej opuścili cmentarz.

 Piotrkowi w udziale przypadła bezzębna kobieca czaszka, którą nazywał „Edytką – Patrzcie jaką mam ładną panienkę – żartował Piotrek, chwaląc się znajomym swoją upiorną zdobyczą

Mariuszowi w udziale przypadła męska czaszka ze srebrnymi zębami, Piotrkowi zaś bezzębna kobieca, którą nazywał „Edytką”, twierdząc, że takie imię nosiła osoba, do której należała. Drugie szczątki przezwali „Edwardem”. Patrzcie jaką mam ładną panienkę – żartował Piotrek, chwaląc się znajomym swoją upiorną zdobyczą. Mówił, że chce obciąć jej górną część i zrobić świecznik albo kielich, ewentualnie pomaluje ją na czerwono lub sprzeda. Słyszał, że w Warszawie można za taką dostać 100 tysięcy starych złotych. Zaczął szukać kupca, w międzyczasie informując znajomych o swojej nowej dacie samobójstwa, które tym razem ustalili wraz z Mariuszem na Pasterkę. Jednak przed Świętami Bożego Narodzenia Mariusz pojechał w odwiedziny do babci i plany nastolatków znów spaliły na panewce.

PS. Imiona bohaterów zostały zmienione.

TO MOŻE CIĘ ZAINTERESOWAĆ: Obajtek obniżył trochę cenę paliwa. Tylko na wakacje i nie dla każdego


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

a 05.07.2022 16:51
brak slow...

Reklama
Reklama
KOMENTARZE
Autor komentarza: chyży rójTreść komentarza: niech najpierw szczepią psy i koty będąnce w niewoli w miescie,Dodatkowo właściciele nie sprzątają po swoich niewolnikach,Postawić strażnika miejskiego i niech wali mandaty,od tego jest.Data dodania komentarza: 21.11.2024, 10:57Źródło komentarza: Wścieklizna w natarciu. Wykryto ją u domowego psa i krowyAutor komentarza: chyży rójTreść komentarza: a to dlatego,bo trzeba używać i rozumu a im zabrakloData dodania komentarza: 21.11.2024, 10:48Źródło komentarza: Kierowała po alkoholu. Uderzyła w busaAutor komentarza: AndrzejTreść komentarza: Ja na temat specjalności.Byłem w wojsku 40 lat wstecz, na szkole młodszych specalistów i po niej zostałem dowódcą obsługi R-140 M.Myślałem że nie ma już tej specjalności,a to dlatego że taka radiostacja,tzn,anteny nadawcze wysyłają w eter tyle energii,że każdy może szybciutko zlokalizowac miejsce.Nawet wtedy,w latach 80 mówiono nam że każda rsdt.dużej mocy to ,,świeci jak zimny ogień odpalony z zupełnej ciemności'.Oczywiście były na radiostacji urządzenia do pracy zdalnej,chyba z odległości do 150m,ale nigdy tego nie ćwiczyliśmy.Więc jestem bardzo zdziwiony,że wojsko ciągle szkoli ludzi z alfabetu Morsa,jest to przestarzałe,przy dzisiejszej cyfryzacji.Data dodania komentarza: 21.11.2024, 10:33Źródło komentarza: Mistrz MMA w szeregach terytorialsów. To międzyrzeczaninAutor komentarza: BartekTreść komentarza: Nie sposób nie dostrzec emocji, jakie towarzyszą Twojej wypowiedzi, ale wydaje mi się, że przedstawiasz rzeczywistość w sposób nazbyt uproszczony i jednowymiarowy. Oczywiście, dorosłość wymaga odpowiedzialności, a założenie rodziny jest jej istotnym elementem, ale przecież nie jest to jedyna definicja dojrzałości czy wartości człowieka. To, że ktoś nie ma jeszcze rodziny, nie oznacza, że jego opinie na temat patriotyzmu, obronności czy poświęcenia nie mają znaczenia. Twoja krytyka młodych ludzi, którzy mówią o wojnie czy bohaterstwie, opiera się na założeniu, że każdy, kto nie doświadczył wojny, idealizuje ją i traktuje jako romantyczną przygodę. To spore uogólnienie. Faktycznie, są osoby, które mogą nie rozumieć w pełni, czym jest wojna, ale równie dobrze można powiedzieć, że ktoś, kto nigdy nie służył w wojsku, może mieć bardzo realistyczne i świadome podejście do tych spraw. Nie jest to czarno-białe. Co więcej, podkreślasz, że polska tradycja heroizmu, którą wiążesz z upadkiem I i II Rzeczypospolitej, jest przyczyną problemów naszego kraju. Nie sposób jednak nie dostrzec, że właśnie ta tradycja dała nam bohaterów, którzy walczyli o niepodległość i wolność – nie tylko w zbrojnych konfliktach, ale też w codziennej pracy, działalności politycznej i społecznej. Zgadzam się, że wojna to koszmar – brud, smród, krew i cierpienie. Nikt, kto naprawdę rozumie jej naturę, nie traktuje jej jako romantycznej przygody. Ale czy oznacza to, że nie powinniśmy o niej rozmawiać, przygotowywać się do obrony kraju, czy doceniać poświęcenia tych, którzy byli gotowi walczyć za swoje ideały? Krytyka młodych, którzy szukają swojego miejsca w tradycji wojskowej czy patriotycznej, wydaje się nieco niesprawiedliwa. To nie znaczy, że są naiwni – być może po prostu szukają sensu, który jest głęboko zakorzeniony w naszej historii i kulturze. Ostatecznie, odwaga i odpowiedzialność nie mają jednej definicji. Można być odpowiedzialnym i odważnym w rodzinie, ale również w służbie publicznej, w wojsku, czy po prostu w codziennym życiu. Każdy etap życia ma swoje wyzwania i nie powinniśmy deprecjonować jednych wyborów na rzecz innych.Data dodania komentarza: 21.11.2024, 09:01Źródło komentarza: Mistrz MMA w szeregach terytorialsów. To międzyrzeczaninAutor komentarza: chyży rójTreść komentarza: "dlatego, że", nieuku, zapamiętaj. Nie ma żadnego "dlatego, bo".Data dodania komentarza: 21.11.2024, 08:45Źródło komentarza: Kierowała po alkoholu. Uderzyła w busa
Reklama
Reklama