Po feriach w lutym 1997 roku Mariusz wrócił do szkoły i podczas godziny wychowawczej oznajmił nauczycielce, że chce studiować na Akademii Sztuk Pięknych. 16-latek uczył się na profilu plastycznym i z zamiłowaniem tworzył mroczne, ociekające krwią ilustracje. Ostatnio poświęcał swojej pasji mniej uwagi, ponieważ czas spędzał głównie na upijaniu się – razem z Piotrkiem prawie codziennie szukali czegoś do wypicia, zapalenia lub innego sposobu na odurzenie. Mimo wielu nieobecności w szkole udawało mu się poprawiać wszystkie oceny, w szczególności z języka polskiego, który bardzo lubił. Tego dnia, na lekcji ze swoją wychowawczynią obiecał, że poprawi swoją frekwencję, by mieć szanse na dostanie się na artystyczne studia.
Encyklopedia herezji
Kilka dni po powrocie z zimowej przerwy, przyjaciele i znajomi Krzyśka zebrali się na Placu Wolności, by opijać jego 23. urodziny. Oprócz taniego wina od zaproszonych na alkoholizację, Krzysiek otrzymał od swojej dziewczyny „Słowianki” wymarzoną „Encyklopedię herezji i heretyków” Chasa S. Cliftona. Młodzi ludzie kupili na mecie kilka litrów chrzczonego spirytusu i kręcili się po centrum Białej Podlaskiej do późnych godzin wieczornych. Piotrek wcześniej opuścił imprezę i bojąc się o swojego ojca oraz nocujących u niego towarzyszy od kieliszka, wrócił do domu. Czuł się w obowiązku, by ich przypilnować, nawet kosztem przegapienia tak ważnego jubileuszu. Mariusza zostawił na placu, jednak spodziewał się go w nocy, bo chłopak znów był pokłócony z matką. Miał ją nawet uderzyć. Towarzystwo wraz z jubilatem przeniosło się ze skwerku do parku i tam kontynuowali zabawę, wznosząc toasty za solenizanta i podśpiewując „Łzę cieniów minionych” zespołu Kat, aż pozasypiali na drewnianych ławkach.
Późnym rankiem pracownik miejski rozpoczął strzyżenie krzewów w pobliżu przepływającej przez Park Radziwiłłowski rzeki. Przy jeszcze bezlistnym czarnym bzie zauważył opartą o gałąź ciemną postać. Gdy dziwna kukła nie poruszała się od dłuższego czasu, podszedł nieco bliżej. Okazało się, że przy krzaku klęczał nastolatek o szarej twarzy, ze skórzanym paskiem na szyi i czarnym kapturem nasuniętym na głowę. Przybyły na miejsce lekarz stwierdził zgon wisielca, a policja znalazła w kieszeni jego czarnej kurtki legitymację szkolną Mariusza.
Łzy cieniów minionych
Sekcja zwłok wykazała, że nastolatek miał 1,3 promila alkoholu we krwi. Na jego ciele, po lewej stronie klatki piersiowej, jakby na sercu, widniał nieudolnie wykonany tatuaż odwróconego krzyża łacińskiego – kiedyś symbolu świętego Piotra, później przywłaszczonego przez satanistów znaku wiary odwrotnej do chrześcijaństwa. Dwie przecinające się linie na piersi wytatuował mu Piotrek. Tatuaż denata naprowadził mundurowych na myśl, że zmarły 16-latek mógł należeć do “sekty”, której istnienie podejrzewali od pewnego czasu. Jeszcze w tym samym miesiącu wszczęto dochodzenie. Przesłuchano matkę zmarłego, która twierdziła, że nie wie, dlaczego syn targnął się na swoje życie, jej zdaniem nie miał żadnych problemów. Mówiła o nim jako o wrażliwym, inteligentnym i uzdolnionym plastycznie nastolatku. Ale rysował przeważnie rysunki, na których widniały jakieś „diabły” – żaliła się. – Było na nich zawsze dużo krwi i grozy. Dla mnie się to nie podobało, ponieważ były to straszne rysunki – wzdychała. Kobieta upominała nawet syna, żeby przestał tworzyć tak mroczne ilustracje, ten jednak miał nic nie robić sobie z jej uwag. Twierdziła, że rzadko nocował poza domem i nie znała jego towarzystwa, bo nie przyprowadzał kolegów, a że nie wracał pijany czy pod wpływem narkotyków, to nie dopytywała, z kim się zadaje. No, może kilka razy poczuła od niego piwo, ale nie pił dużo i przecież to tylko piwo. Nawet zdarzyło się, że z nią wypił jedno czy dwa. Czasem się kłócili, nawet uderzyła go w twarz, gdy poczuła od niego alkohol. Nie chodził do kościoła, ale ona chodziła, bo jest religijna. Zastanawiała się też, czy jej syn nie odziedziczył skłonności samobójczych po ojcu, bo przecież i ten się powiesił.
Cmentarna cisza
Mimo krążących pogłosek, że Mariusz był satanistą, rodzina za zgodą proboszcza zorganizowała pogrzeb w obrządku katolickim. Po mszy pod kościół podjechał stary autobus, który zabrał żałobników wraz z trumną na nowy cmentarz na obrzeżach Białej Podlaskiej. Na miejscu kontynuowano obrządek przy otwartym wieku. Szczupły nastolatek, który za życia często niedojadał, ubrany był w za duży, brązowy garnitur. Zbyt szeroką marynarkę związano mu na lędźwiach, a nogawki zawinięto do środka. Mówiono, że to ubrania po jego ojcu, stąd ten staroświecki krój i niedobrany rozmiar.
Krzysiek późno wyszedł z pracy w rzeźni i dojechał na miejsce chwilę po złożeniu ciała do grobu. Obok świeżo usypanej mogiły wciąż stało w milczeniu kilku znajomych, w tym kompletnie skołowany Piotrek. Prosto z cmentarza młodzi ludzie pojechali do sklepu i z kilkoma butelkami taniego wina urządzili stypę. Chwilę go powspominali, jednak większość wieczoru przesiedzieli w kompletnej ciszy, popijając przez ściśnięte z żalu gardła, ulubiony napój bialskich metali.
Poruszająca śmierć
Wspomnienie wątłego chłopaka z pręgą wisielczą na szyi do dziś wzbudza dreszcze w obecnych na pogrzebie szkolnych kolegach i koleżankach. Mariusz był lubiany za swoje łagodne usposobienie, podejście do ludzi i ugodowość. Nigdy nie szukał zwady i mimo trudnej sytuacji życiowej rzucał niebanalnymi dowcipami. Śmierć nastolatka wyjątkowo poruszyła także nauczycieli, którzy na różnych etapach nauki poznali Mariusza i dla wielu był ulubieńcem. Nieoszlifowany brylant, talent czystej wody – wspominał go jeden z pedagogów. Kadra szkolna orientowała się w trudnej sytuacji chłopca i między sobą nazywała go Jankiem Muzykantem, bo tak jak bohater noweli Sienkiewicza był biedny i uzdolniony. Starano się mu pomagać, jedna z nauczycielek przynosiła mu obiady, kupowała najpotrzebniejsze rzeczy i materiały plastyczne. Pośmiertnie urządzono wystawę prac Mariusza, co spotkało się z krytyką i głosami, że nauczyciele propagują satanizm. O wydarzeniu pisał nawet „Dziennik Wschodni” określając tematykę prac jako „wybitnie satanistyczną”. Przecież Hasior, Bosch czy Starowieyski też malowali piekło i nikt im nie zarzucał satanizmu – dziwiła się jedna z organizatorek wystawy.
Drugie samobójstwo
Równo miesiąc później, 13 marca, na jednym z bialskich osiedli powiesił się 16-letni Andrzej. Wisielca znalazł członek rodziny, w drodze powrotnej od katechetki, u której zapisywał nastolatka na nauki do bierzmowania. Ten fakt oraz data śmierci, która wypadała równo miesiąc po samobójstwie Mariusza, zainteresowały miejscowe służby. Szkolni znajomi zmarłego wspominali także, że w ostatnim czasie miał on szczycić się znajomością ze słynnym “Czarnym Proboszczem” i paleniem marihuany, którą starszy kolega miał mu dostarczać.
Andrzej, w przeciwieństwie do Mariusza, wydawał się zupełnie „normalny”. Jego ubiór nie sugerował przynależności do jakiejkolwiek subkultury, nie pochodził też z patologii jak jego zmarły rówieśnik i mimo rozwodu rodziców zdawał się nie mieć większych problemów. Był cichy i spokojny, a zdaniem najbliższych nie zdarzyło się nic, co mogło wpłynąć na tak tragiczną decyzję. Niektórzy wspominali jedynie, że rodzice nie chcieli puścić go na koncert Kultu, na który miał już kupione bilety, bo mieli duże wymagania co do jego ocen. Wszyscy jednak zgodnie twierdzili, że byli zdziwieni jego decyzją i nie podejrzewaliby go o tak radykalny krok. Na wieść o śmierci Mariusza, o której wtedy wszyscy w Białej Podlaskiej mówili, Andrzej miał stwierdzić, że on sam nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Gdy krążyły plotki, że lokalni „sataniści” mają trzy dni po pogrzebie wykopać ciało samobójcy i odprawić nad nim jakieś modły, Andrzej miał się śmiać z absurdalności tych pogłosek.
Policyjna notatka
- Wykonując czynności operacyjno-procesowe dotyczące popełnionych samobójstw, funkcjonariusze Samodzielnej Sekcji Kryminalnej tutejszej KRP ustalili, że kilka osób z grupy satanistów, jesienią ubiegłego roku dokonało ograbienia grobów na cmentarzu w Białej Podlaskiej i Leśnej Podlaskiej w ten sposób, że wyjęli ludzkie głowy, po czym wyrzucili je do mrowiska, a następnie czaszki przechowywali w swoich mieszkaniach – brzmiała notatka urzędowa wykonana przez jednego z policjantów 9 kwietnia 1997 roku.
Jeszcze tego samego dnia mundurowi zatrzymali kilku członków domniemanej sekty oraz osoby z ich bliskiego otoczenia.
Piotrek wskazuje czaszki
Podczas pierwszego przesłuchania Piotrek twierdził, że padł ofiarą plotek i pomówień. Nie ograbił żadnego cmentarza, a podejrzenia mogły paść na niego, ponieważ ubiera się na czarno i słucha metalu, stąd ludzie mogli wziąć go za satanistę. Często wygłupiali się z Mariuszem i na ogniskach udawali, że odprawiają czarne msze, jednak nigdy nie było to nic na poważnie. Nie zabija zwierząt i słyszał, że według filozofii LaVeya mają one takie samo prawo do życia co ludzie. Potwierdził, że Mariusz bardzo często mówił o samobójstwie, ale nigdy nie brał jego słów na poważnie. Sam nieraz po kłótni z ojcem czy matką myślał, by z sobą skończyć, jednak gdy emocje ulatywały, znikały też autodestrukcyjne plany. Twierdził, że nie zna dobrze Krzyśka i od śmierci Mariusza się nie widują.
Dopiero podczas kolejnych godzin składania zeznań 18-latek przyznał, że wraz z Mariuszem ukradli dwie czaszki z grobowca przy ulicy Janowskiej. Szczątki miały jeszcze resztki tkanki, dlatego Piotrek usiłował zetrzeć je za pomocą wody utlenionej i chropowatej szmaty, a Mariusz rozkopał mrowisko i umieścił w nim swoją część łupu, tak by owady oczyściły kości z miękkich resztek. Swoją czaszkę Piotrek schował w wychodku na podwórku swojej kamienicy, a później sprzedał koledze. Drugą z głów Mariusz umieścił w lodówce w starym domu, gdzie kiedyś mieszkał. Miał zażartować wtedy, że jego matka będzie miała ją na obiad. Policjanci z sekcji kryminalnej pojechali we wskazane miejsce, gdzie znaleźli czaszkę mężczyzny ze srebrnymi zębami.
Funkcjonariusze ustalili personalia najbliższych krewnych zmarłych z zdewastowanych i ograbionych mogił, którzy, jak się okazało, nie zauważyli, że ktoś manipulował przy miejscu spoczynku ich bliskich. Dopiero po kontakcie z mundurowymi zwrócili uwagę na ślady świadczące o włamaniu. Na cmentarz przy ulicy Janowskiej pojechał także Piotrek, który zakuty w kajdanki wskazał śledczym grobowiec i opisał przebieg zdarzeń z jesieni 1996 roku. Tego samego dnia policjanci zatrzymali także Ulę, która po przesłuchaniu pojechała razem z mundurowymi na cmentarz w Leśnej Podlaskiej i pokazała miejsce profanacji grobu. Skruszona nastolatka tłumaczyła, że nie jest satanistką, chociaż nie wierzy w Boga. Nigdy też nie słyszała, by ktoś w Białej Podlaskiej organizował czarne msze czy inne mroczne obrzędy. Nie widziała też związku pomiędzy śmiercią Mariusza i Andrzeja, przyznała jednak, że sama zabije się w wieku trzydziestu lat, a Piotrek też chce to prędzej czy później zrobić.
W domu czarnego proboszcza
W tym samym czasie inne grupy śledczych zapukały do drzwi Krzyśka oraz rówieśnika Piotrka, który odkupił od niego czaszkę. Po przeszukaniu pokoju nastolatka oprócz kradzionych szczątków zarekwirowano kilka innych przedmiotów, które zdaniem mundurowych mogły świadczyć o jego przynależności do grupy satanistycznej. Policjanci zabrali ze sobą między innymi dwie kasety „Biblii Kata”, zerwaną ze słupa ogłoszeniowego klepsydrę z informacją o jakimś pogrzebie, wycinki z gazet oraz plakaty z metalowymi zespołami takimi jak Turbo, Sodom, Samael czy Sepultura. Odnaleziona kobieca czaszka miała na czole równo wymalowany odwrócony krzyż, a od czubka głowy spływał zastygnięty wosk, jakby ktoś stawiał na niej białą świecę. Nastolatek twierdził, że nie znał źródła pochodzenia głowy, a była mu potrzebna jedynie do celów kolekcjonerskich, bo pasowała do jego metalowych plakatów. Trzymał ją w reklamówce i wyjmował tylko, gdy włączał muzykę – w celu właściwego nastroju. Piotrek miał oferować, że może załatwić mu więcej takich „rekwizytów”.
Z domu rodzinnego Krzyśka policja zarekwirowała także kasetę z nagraniem biblii satanistycznej, dodatkowo drewniany krzyż z pentagramem, naszyjniki z tym samym motywem oraz czarno-białą odbitkę przedstawiającą Hitlera, witającego się ówczesnym papieżem Piusem XII. Po przeszukaniu pokoju 23-latek został przewieziony na komendę i przesłuchany w charakterze podejrzanego o namawianie do samobójstwa dwóch 16-latków jako przywódca sekty satanistycznej. Młody mężczyzna był zszokowany oskarżeniami policji. Powiedział zgodnie z prawdą, że Mariusz od dawna opowiadał o swoich problemach rodzinnych i planach samobójczych. W wieczór poprzedzający śmierć Mariusz miał mówić, że nie chce wracać do domu, a jego relacje z matką są coraz gorsze. Krzysiek twierdził też, że Andrzeja prawie nie znał i rozmawiał z nim tylko kilka razy, a wołał na niego „narybek” tylko ze względu na jego młody wiek. Przyznał też, że satanizm rozumie jako filozofię mówiącą, by robić wszystko, na co ma się ochotę, nie krzywdząc przy tym innych ludzi.
Policyjny kat
Tego samego dnia policja przesłuchała jeszcze kilku innych młodych „satanistów” i osoby z ich bliskiego otoczenia. Ze stron akt wyłania się obraz mrocznej sekty odprawiającej niepokojące obrzędy, zabijającej koty i drwiącej sobie z ludzkich świętości. Prowadzący śledztwo przeciwko “bialskim satanistom”, policjant Ryszard M., był wielokrotnie oskarżany o wymuszanie zeznań, stosowanie przemocy wobec przesłuchiwanych, a nawet swoich podwładnych. Zdaniem niektórych spośród przesłuchiwanych w 1997 roku przez grupę dochodzeniową prowadzoną przez M., prawie wszyscy byli bici. Nastolatków nie było trudno zastraszyć, trzęsącymi się ze strachu rękami podpisywali podsunięte przez policjantów zeznania.
Ciepła krew kota
Wynika z nich, że kilku z przesłuchiwanych młodych ludzi nie przyznało się do wyznawania satanizmu, inni z kolei szczycili się swoją oryginalną wiarą i opowiadali o jej założeniach, „LaVeyowcach”, „lucyferianach” czy przebiegach „czarnych mszy” – obrzędach, które mieli organizować na obrzeżach miasta. Na polach niedaleko Cicibora Dużego uczestnicy mieli rozłożyć białą płachtę, a na niej czarne świece. Nad ich blaskiem recytowali modły z małej książeczki, później złożyli ofiarę z kota. Żywe zwierzę miał przynieść ze sobą jeden z uczestników obrzędu, by na miejscu wbić mu w szyję nóż. Spływającą ciepłą krew „kapłan” skrupulatnie zebrał do naczynia (wtedy kielicha, jednak czasem miała być to puszka po piwie) i dolał do niego tanie, czerwone wino. Na koniec obrzędu każdy z obecnych miał wypić po łyku mikstury.
Mała wiara Piotrka
Według zeznań ze śledztwa “narybkiem” nazywali osoby bez stopnia wtajemniczenia, początkujących, takich jak Mariusz. Ponoć przez swój status w “sekcie” nie mógł w owych ceremoniach jeszcze uczestniczyć, miał znać je tylko z opowieści i kilku prób odtworzenia ich razem z Piotrkiem. Według zeznań Piotrka, pewnego letniego dnia 1996 roku, podczas wspólnego słuchania kasety z „Biblią Szatana”, dwaj przyjaciele uznali, że zorganizują własną „czarną mszę”. Wypisali kilka fragmentów z nagrania, Piotrek kupił tanie wino, a Mariusz zabrał z domu swojego kota i kuchenny nóż. Uklękli na polanie i recytowali zapisane słowa, a gdy skończyli swoistą modlitwę, starszy z nastolatków obciął zwierzęciu głowę. Cieknącą krew spuścili do kielicha, na który zrzucili się wcześniej po dwa złote. Wymieszaną z winem gęstą ciecz wypili i przysiedli na kamieniu w oczekiwaniu na efekty. Spodziewali się błyskawic, czegoś wielkiego, jednak zaskoczyła ich jedynie cisza i granie świerszczy na rozpalonej od słońca polanie. Wypili resztę wina i w ciszy, zawstydzeni swoim niepowodzeniem wrócili z miejskich obrzeży do centrum, zostawiając truchło kota w lesie. Na kasecie tekst mówi – wspominał Piotrek – że jeżeli ktoś naprawdę wierzy, wszystko może zrobić. Widocznie nasza wiara w Szatana była zbyt mała – wzdychał.
Zrobić piekło na Ziemi
Przez te modły chcieliśmy przywołać Szatana i przedstawić się jemu jako jego słudzy – miał tłumaczyć policjantom pewien 21-latek. – Dążyliśmy do wyzwolenia w sobie żądzy zwierzęcej, która by dała nam siłę i bycie ponad normalnością. (…) Będziemy ponad innymi: górą i siłą. Niektóre osoby rozczarowane brakiem spektakularnych efektów po wypiciu krwi kota z winem wycofywały się z „sekty”, co nie niosło za sobą żadnych konsekwencji. Większość młodzieży miała dołączyć do „satanistów”, poznając jakiegoś z jej członków, który rzekomo odsyłał zainteresowanych na konsultacje do Krzyśka. Jeden z nastolatków miał wspomnieć, że widział kiedyś na osiedlu kilku kolegów z pentagramami na szyi, którzy nieśli w worku na buty miotającego się kota. Gdy zapytał, gdzie idą, odparli, że na „mały rytuał” i zapraszali go, by poszedł wraz z nimi.
Urodziliśmy się po to, aby tworzyć piekło na Ziemi, jeżeli nie możemy tego zrobić, to do niego wracamy. Człowiek z natury jest zły, więc po co miałby powstrzymywać swoją naturę drapieżnika – miał cytować credo bialskich „satanistów” jeden z przesłuchiwanych nastolatków. Powrotem do piekła miało być samobójstwo, które według zapisków policjantów deklarowało kilka z przesłuchiwanych osób. Starość ich przerażała, twierdzili, że społeczeństwo będzie naśmiewało się z ich niedołęstwa, dlatego lepiej umrzeć młodo i spotkać się w lepszym miejscu. Poglądy poszczególnych członków grupy lekko się różniły i nie każdy pochwalał kradzież szczątków, których dopuścili się Piotrek z Mariuszem.
- Moim zdaniem nie ma sensu czepiać się zwłok, bo z tego nie ma radości – mówił jeden z “satanistów”. – Lepiej poznęcać się nad jakąś istotą, a potem ją zabić lub upić się winem. Pod postacią wina bezcześcimy krew Chrystusa – dodał. Inni z przesłuchiwanych mieli mówić, że uważają życie człowieka za warte tyle co zwierzęcia. Podobno niektórzy twierdzili także, że należy zadawać sobie ból, by sprawdzić własną wytrzymałość.
Tortury ćwiczyli na zwierzętach
Według zapisków policjantów, wszyscy członkowie i sympatycy „sekty” indywidualnie interpretowali wyznawaną ideologię, jednak jedną z cech wspólnych owej „wiary w diabła” było cieszenie się życiem poprzez robienie wszystkiego, na co tylko ma się ochotę. Nie narzucanie sobie ograniczeń miało wiązać się z brakiem umiaru w piciu alkoholu, który miał pomóc wyznawcom „wejść w klimat”. „Sataniści” żartowali, że wino musi być tanie, żeby było czuć siarką, jak w piekle. Chodziło o to, że po wypiciu alkoholu mamy zmienić się w bestię – miał tłumaczyć policjantom jeden ze znajomych „Czarnego Proboszcza”. Większość z „wyznawców Szatana” uważała się za „LaVeyowców”, co miało oznaczać odłam satanizmu uznający zadawanie bólu fizycznego za swoją powinność i obowiązek. Zdaniem niektórych przesłuchiwanych, przed znęcaniem się nad ludźmi miało powstrzymywać ich jedynie prawo karne, dlatego dręczyli zwierzęta – zagryzali je, łamali kości i torturowali na okrutnie przemyślane sposoby. Podobno też na jednej z zakrapianych posiadówek w mieszkaniu Piotrka pijany w sztok Mariusz „dostał świra” – jak to określił gospodarz imprezy – i wybiegł na łąki, gdzie zaatakował i zagryzł psa. Ledwo przytomni goście jak przez mgłę pamiętali, gdy nastolatek wrócił z zakrwawioną twarzą, trzymając w dłoni kawałek wyszarpanego wraz z sierścią mięsa.
Ja się zabiję...
Kilkoro z przesłuchiwanych miało twierdzić, że w Białej Podlaskiej nie ma żadnego Kościoła Satanistycznego, z kolei jeden z „narybków” uważał, że samobójstwa Mariusza i Andrzeja były zaplanowane, a w kwietniu ma zrobić to inny „satanista”, z kolei 13 maja – Piotrek. Miało potwierdzić to także kilka innych osób. Zdaniem innego przesłuchiwanego Piotrek miał być wściekły na Mariusza, że powiesił się „tak wcześnie”. Nie wszystkie zeznania pokrywały się ze sobą, chociażby przyjaciółka Uli, a zarazem była już dziewczyna Krzyśka twierdziła, że chłopcy żadnych dat samobójstw nie ustalali. Wszyscy przesłuchiwani zgodnie jednak twierdzili, że Mariusz od dawna mówił o samobójstwie i o swoim konflikcie z matką, która miała dużo pić, wyganiać go z domu i przyprowadzać kochanków. Przed samobójczą śmiercią nastolatek miał mówić, że nie może dać sobie już rady z problemami, że albo zabije siebie albo swoją matkę. Miało dochodzić między nimi nawet do rękoczynów. Dla Mariusza byliśmy rodziną i to nie przez nas się zabił – mówił jeden z „satanistów”.
To się wieszaj
Obecni na imprezie urodzinowej Krzyśka twierdzili, że w nocy wszyscy rozeszli się do domów, a Mariusz zachowywał się normalnie i nic nie wskazywało na to, że to jego ostatni wieczór w życiu. Wcześniej miał jak zwykle mówić, że chce się zabić, na co jeden z kolegów odparł, że skoro chce, to niech się wiesza, ale niech w końcu przestanie gadać i poleje wódkę. Te słowa miały zostać zapisane przez policjantów jako wypowiedziane przez Krzyśka i stanowiły później jeden z głównych argumentów w sprawie przeciwko niemu.
Większość z przesłuchiwanych osób z bliskiego otoczenia Krzyśka, nie znała Andrzeja lub kojarzyła go tylko z widzenia. Niewiele o nim wiedzieli, jednak niektórzy twierdzili, że kilkakrotnie widywali go na Placu Wolności, a nastolatek miał zaliczać się do grona „narybków”. Wielu jednak zaprzeczyło, jakoby znał w ogóle kogokolwiek z ich grona znajomych. Szkolni przyjaciele twierdzili, że Andrzej palił dużo skrętów i chciał zostać jednym z wyznawców Szatana i usilnie próbował skontaktować się z Krzyśkiem. Wspominali też, że w podstawówce przełamał na pół krzyż wiszący w jeden z sal lekcyjnych...
Imiona bohaterów zostały zmienione.
Czytaj także: Z Archiwum X. Upiorna zdobycz satanistów z Białej Podlaskiej (część I)
Napisz komentarz
Komentarze