Prace konserwatorskie prowadzone były od maja ubiegłego roku pod kierunkiem Zofii Kamińskiej. Objęły badania oraz rekonstrukcje kolorystyczne sztukaterii na sklepieniach nawy głównej świątyni, prezbiterium, zakrystii, obu kaplic i chóru. Założeniem renowacji wnętrza było odtworzenie pierwotnego wyglądu kościoła. – Jestem zadowolona z efektu prac; jest on taki, jak sobie założyliśmy, a nie zawsze tak wychodzi – podkreśla pani konserwator.
W rytmie prac konserwatorskich
Zofia Kamińska zwraca uwagę, iż prace przebiegały płynnie i zakończyły się trzy miesiące wcześniej przed planowanym terminem. W ich trakcie nie było zaskoczenia przy odtwarzaniu kolorystyki wnętrza. – Sklepienie w kościele malowane było w sposób intuicyjny, kolorami prostymi, podstawowymi , ale dobranymi z dobrym gustem. Mieliśmy szczęście, że pod grubą warstwą wtórnych przemalowań dotarliśmy do pierwotnej powierzchni – do tego, co było 400 lat temu. Widocznie przeprowadzającym wcześniejsze remonty nie chciało się oczyścić powierzchni, nakładali jedną warstwę farby na drugą – podkreśla z uśmiechem.
Sygnalizuje jednocześnie, iż warstw tych musiało być wiele, bo patrząc na zdjęcia sprzed remontu trudno poznać ukryte pod nimi kształty. Teraz anioły, rozety i herby widać wyraźnie. - Patrząc na odnowione sklepienie, widzimy dużą różnorodność w kolorystyce poszczególnych części kościoła. Odkryta została przestrzenność sztukaterii, która wcześniej była trudno dostrzegalna. Detale robią duże wrażenie. Prezbiterium, nawa główna kościoła i kaplica różnią się, jakby pracowały tu 3 ekipy albo prace były wykonywane sukcesywnie. Widać różnice nie tylko w wielkości form, ale także polichromii i sposobie malowania – snuje opowieść Zofia Kamińska.
PRZECZYTAJ TEŻ: Historyczny Orient Express znów ruszy w trasę
Ową przestronność sztukaterii uzyskano dzięki uwypukleniu kształtów kolorami - Gdyby to zostało pomalowane równo, odbierane byłoby jako płaskie. Pierwotnie posługiwano się farbami wodnymi. Ta technika była prostsza, łatwiej było tak nałożyć farbę, żeby w dołek wciekło więcej, a w górkę mniej. My staraliśmy się uzyskać ten sam efekt wykonując prace innymi technikami – podkreśla.
Zwraca też uwagę na precyzję w pracach nad każdym, najmniejszym nawet elementem. – W etap malarski włożone zostało dużo pracy a wykonujący prace konserwatorskie zdawali sobie sprawę z tego, iż ta forma pierwotnie była bardzo bogata plastycznie. Należało ją odtworzyć, by sklepienie było nie tylko dobrze zakonserwowane, ale i żeby można je było w pełni podziwiać – podkreśla.
Co zaskoczyło, zaintrygowało?
- Pracowaliśmy ciężko, długo, w pyle. W sposób szczególny przeżywałam zauważone niedociągnięcia, pomyłki, bo pozwalały doświadczać łączności z dawnym artystą – tego, że jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. Tu coś się nie zeszło, tu aniołek miał odwrotnie przyklejone skrzydełka, tam coś wyszło krzywo. Ten brak perfekcji w niektórych detalach był miły, jego ludzka uroda polega na tym, że wykonawcy nie byli hiper precyzyjni, może nie przywiązywali zbytniej uwagi do drobiazgów, liczył się efekt ogólny. A ten robi duże wrażenie. Wielka różnorodność, jaką mają rozety czy anioły świadczy o tym, że twórcy się do tego przyłożyli. Poza tym mieli poczucie humoru. Niosą go ze sobą aniołki, których jest mnóstwo, są urocze i zróżnicowane: z włosami ciemnymi, blond i rudymi, miały namalowane rzęsy, brwi, usta, rumieńce. Pierwotnie były one nawet mocniejsze niż to odtworzyliśmy; odkryłam okrągłe, czerwone placuszki na policzkach. Koleżanki śmiały się, że malowali to mężczyźni, bo rzeczywiście tak było, tylko oni byli sztukatorami. Mówiłam im: „Jesteście pierwszymi od 400 lat kobietami, które dotykają sklepienia” – opowiada z uśmiechem pani konserwator.
Śladami budowniczych kościoła….
Czy w trakcie prac natrafiono na ślady pozostawione przez budowniczych kościoła? - Choć pilnie szukaliśmy sygnatury, nie znaleźliśmy znaku wykonawcy. Powinna się ona znajdować na łuku tęczowym (oddzielającym prezbiterium od nawy). Łuk tęczowy był mocno pęknięty, uszkodzenie powstało prawdopodobnie w czasie wojny. Jednak został porządnie wzmocniony, jest wiele zabezpieczeń, został tam położony nowy tynk – tłumaczy Kamińska.
Snuje domysły, iż być może sygnatura została zatarta podczas czyszczenia ścian po pożarze - Natrafiliśmy na ślady pożarów; nad chórem w kierunku rozety, nad organami oraz w kaplicy Matki Boskiej. W jej prawym górnym rogu paliło się strasznie - pod nowymi warstwami farby i gipsu pojawiła się sadza, węgiel, rozsypujące się elementy. Już w XIX w. zostało to poprawione, elementy były wyprawiane gipsami – wyjaśnia.
W trakcie prac konserwatorskich, oprócz strony malarskiej ważna była też storna technologiczna - Trafiliśmy tu na wspaniały kunszt technologiczny i wielką kulturę techniczną. Prace wykonywała dobra ekipa, stosowała świetne materiały. Nie widziałam śladu źle wymieszanego wapna. Fantastycznie zachowane jest prezbiterium, praca w nim była wielką przyjemnością. Widać tam było ślady pędzla. Trudno uwierzyć, że po 400 latach nawet jedno ziarno się nie rusza. Gdy pracowaliśmy w zakrystii po lewej stronie, mieliśmy wrażenie, jakby to było zrobione w obecnym czasie i z jakiegoś nowoczesnego materiału – podsumowuje Z. Kamińska.
Remont wnętrza kościoła trał ponad rok, jednak nie zakłócił on funkcjonowania parafii. Pani konserwator podkreśla w tym zasługę dobrej organizacji ze strony proboszcza ks. Krzysztofa Pawelca, zgodnej współpracy dwu ekip, zdyscyplinowania i pracy z wielkim zapałem – Wykonujemy wiele prac w kościołach, mamy duże doświadczenie w tej dziedzinie. Wiemy, kiedy można hałasować, a kiedy trzeba pracować w ciszy; wtedy wykonujemy tylko malowanie. Zachowany był też reżim w sprawie czystości. Każdy miał miotełkę i woreczek, w który zbieraliśmy usuwane ze sklepienia warstwy farby. A były tego olbrzymie ilości.
Perła renesansu lubelskiego
Kościół pod wezwaniem Świętej Trójcy zajmuje centrum miasta i od prawie czterystu stanowi jego serce. Przechodząc obok trudno nie rzucić okiem – nawet zza parkanu – na jego pełną harmonii sylwetkę, górującą nad miastem. A zatrzymując się choć chwilę nie zadumać się nad tym, jak wielka historia działa się w Radzyniu Podlaskim i to począwszy od powstania kościoła. Ufundowała go potężna i wpływowa magnacka rodzina Mniszchów, która dzierżawiła dobra radzyńskie od połowy XVI do połowy XVII wieku. Budowę świątyni rozpoczęto w 1612, a zakończono 1641 roku. Jej konsekracja odbyła się w 1644 r. Był to pierwszy murowany kościół na ziemi łukowskiej. Do dziś jego architektura stanowi w Polsce rzadkość także z tego względu, że w epoce renesansu nie powstawało wiele świątyń. Radzyński kościół zaliczany jest do czołowych dzieł architektonicznych tzw. renesansu lubelskiego. Stanowi perłę późnorenesansowego budownictwa sakralnego w Polsce. Styl ten jest odpowiednikiem zachodnioeuropejskiego manieryzmu – renesansu, ale zawierającego już elementy nadchodzącego baroku.
Zofia Kamińska - absolwentka Wydziału Konserwacji Rzeźby i Elementów Architektury Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Od ponad 25 lat pracuje jako konserwator dzieł sztuki. Pracowała m.in. w Radzyniu Podlaskim (prowadząc m.in. renowację nagrobka Mniszchów w kościele Świętej Trójcy), w Białej Podlaskiej, Czemiernikach i Kodniu.
Stały zespół pracujący nad renowacją kościoła:
Monika Michalczuk – artystka malarka z okolic Białej Podlaskiej,
Marek Siedlecki z Białej Podlaskiej, który zajmował się konserwacją techniczną,
Bogdan Białek student konserwacji z Akademii Sztuk Pięknych z Warszawy,
Emilia i Dorota Walasek studentki z okolic Ryk ,
Katarzyna Matusz konserwator z Gorzanowa,
Aleksandra Blicharz spod Radzynia,
Wiktor Rózga.
Kilka osób pracowało czasowo.
TO MOŻE CIĘ ZAINTERESOWAĆ: Wyjątkowe i gospodarne kobiety z Bokinki Królewskiej z laurami
Napisz komentarz
Komentarze