Lokali, w których serwuje się wszelkiego rodzaju trunki, jest dziś w mieście na pęczki. W latach 80. tak dużego wyboru nie było, dlatego mieszkańcy, chcący napić się złocistego napoju, najczęściej wybierali Arendę. Początki były obiecujące. Lokal odwiedzali m.in. wojskowi i pracownicy umysłowi, ale z czasem miejsce to okryło się niechlubną sławą...
Piwiarnia Arenda przy ulicy gen. Świerczewskiego (obecnie Piłsudskiego) została wybudowana w 1982 r., na metalowej konstrukcji sprowadzonej z NRD. Wnętrze miało wystrój w stylu niemieckim, w środku nie mogło więc zabraknąć boazerii, drewnianych stołów przykrytych białymi obrusami i stylowych drewnianych krzeseł. Nad bufetem ze stołkami wisiało kilka lamp w obudowach prostopadłościennych, a marmurowe podłogi wyścielone były czerwonymi chodnikami. Przestrzeń podzielona była kawałkiem metalowej ściany na dużą salę (po lewej) i małą salę. Kilka stolików z parasolami ustawiono na tarasie. Czas umilała muzyka płynąca z głośników. W dniu otwarcia serwowano piwo niemieckiego browaru.
Kelnerki nie miały lekko
Wspomnieniami z tamtych lat podzieliły się z nami pracujące wtedy w Arendzie kelnerki. Ich relacje pokazują, jak w tamtych latach funkcjonowały tego typu lokale, jak zachowywali się klienci, co zamawiali, a co im smakowało najmniej. Dowiadujemy się też, że ich praca wcale nie była lekka, bo piwosze nie szczędzili uszczypliwych komentarzy, a ich zachowanie nie raz pozostawiało wiele do życzenia.
– Początkowo był to lokal pierwszej kategorii, z dancingami, drogi, i być może najlepszy w Białej. Wśród jego klienteli znajdowali się wysocy rangą wojskowi pracujący na lotnisku – wspomina pani Renata. I opowiada, że sprzedawano tam krajowe piwo butelkowe i beczkowe, wódkę i drinki. Urządzano też przyjęcia i wesela. Lokal był bardzo oblegany, chociażby dlatego, że oferował największy wybór piwa.
Coraz większy napływ klientów nie szedł niestety w parze z jakością obsługi. W numerze 15 "Słowa Podlasia" z 1985 roku pisaliśmy o kontroli Państwowej Inspekcji Handlowej, która wykazała nieprawidłowości w obsłudze klientów i przygotowywaniu potraw. Okazało się, że serwowane wtedy kotlety rybne były mniejsze niż miały być, a do kotletów mielonych dodawało się od 40 do nawet... 110 proc. więcej bułki niż pokazywała to norma.
Trudno więc się dziwić, że bardziej wymagający klienci przenieśli się do innych restauracji. Co ciekawe, podczas kontroli całkiem dobrze wypadła chociażby – również należąca do Społem – Podlasianka. Wśród topowych lokali mieszkańcy wymieniają też Stylową i Ludową. Przy Arendzie pozostali wtedy amatorzy przede wszystkim złocistego trunku.
Lata mijały i z czasem przybytek stał się legendarny, a praca w nim okazała się iście hardcore`owym przeżyciem dla personelu. W pijalni zatrudnionych było 14 kelnerek, pracujących po siedem godzin na dwie zmiany. – Dwa razy do roku pracodawca zapewniał ubrania służbowe. Na przykład latem była to czerwona bluzka i czarna spódnica albo luźna sukienka w czarno-białe kwiatki z wykładanym białym kołnierzem, zimą prosta sukienka granatowa lub bordowa. Do kompletu miałyśmy okrągły fartuszek.
Na sali nie obsługiwano klienta, zanim nie zostawił ubrania w szatni. Niektórzy nie mieli ochoty płacić obowiązkowego szatniowego i bezskutecznie próbowali chować odzież pod stołem. – Klienci byli różni, przekrój był ogromny. Ludzie nie raz czekali po piwo w długiej kolejce, denerwowali się i dochodziło do spięć. Poza tym nietrzeźwym alkoholu nie sprzedawaliśmy, to też był powód do nerwów. Często zaglądała do Arendy milicja – wspomina Ryszard Strzemecki. W Społem pracował od 1973 do 1993 roku jako wiceprezes ds. produkcji i gastronomii.
Lokal był czynny w godz. 10-22. – Załoga była młoda, były to pełnoletnie panie. Obsługiwały klientów kulturalnych, ale i tych buntujących się na przykład przeciwko zamawianiu zakąsek. Oprócz nich serwowaliśmy też bigos, steki i kiełbasę na gorąco. Dania obiadowe były w ofercie, ale ludzie rzadko z tego korzystali – mówi Strzemecki.
A do piwa przekąska
Zgodnie z obowiązującą w latach 80. ustawą o zwalczaniu alkoholizmu, w lokalach nie wolno było podawać wódki czy piwa bez zakąski. W Arendzie do każdych dwóch piw należało zamówić jedną przekąskę, do wyboru: frytki, plasterki sera żółtego, klopsiki w sosie pomidorowym, paluszki, fasolkę po bretońsku, prażynki kukurydziane czy cieszące się dużą popularnością kiełbaski z baraniny po rumuńsku.
Klienci często traktowali zakąski jako zło konieczne, toteż nierzadko, wypiwszy piwo, pozostawiali nietknięte jedzenie, proponując kelnerce: "Sama sobie jedz".
– Ludzie nie byli z tego zadowoleni, przyszli przecież na piwo. A tu nam kazali zamawiać przekąski. Pamiętam, że podawali nam na przykład kawałki sera. Piwo jak na tamte czasy nie było drogie. Wybór był spory – wspomina Stanisław Zając, emerytowany wojskowy.
Pan Stanisław wspomina też, że lokal był niekiedy tak oblegany, że trzeba było wcześniej rezerwować miejsca. – Kolega dzwonił wcześniej, że będziemy, i kelnerki zostawiały nam stolik. Były bardzo uprzejme, ubrane w fartuszki. Koledzy z jednostki z lotniska mieli jednak większe chody, zawsze czekał na nich stolik – opowiada nasz rozmówca.
Przerwa na sprzątanie
O godzinie 12 lokal był zamykany. Przez godzinę trwało sprzątanie. Po wprowadzeniu ustawy o sprzedaży alkoholu od godz. 13, kolejka zniecierpliwionych amatorów mocniejszych trunków ciągnęła się w kierunku ulicy Pocztowej.
– Stukali nawet w szybę, jeśli drzwi nie otwarto punktualnie. Po wpuszczeniu pierwszych szczęśliwców, pozostali oczekiwali, kiedy zwolni się dla nich miejsce. Nad utrzymaniem porządku przy drzwiach czuwał ochroniarz. Klientela była rozmaita. Po pracy na piwo wstępowali pracownicy umysłowi i fizyczni z rozmaitych biur i zakładów pracy, pojawiali się rolnicy po sprzedaży zwierząt, latem młodzi mężczyźni kupowali piwo na wynos do baniek na mleko. Przebywały też w lokalu osoby o wątpliwej reputacji – opowiada kelnerka.
Personel miał zatem okazję obserwować wachlarz różnych nietypowych zachowań: próba wykonania striptizu (przerwana interwencją ochroniarza), rozpylanie gazu łzawiącego, puszczanie petard. – Pewien rolnik, stały bywalec, notorycznie wytrząsał plewy z gumofilców na chodniki, wobec czego praktyczniej było je zmieść niż z podłogi. Zdarzały się kradzieże zastawy stołowej.
Piwko, a gdzie kasa?
Awantury i bijatyki były na porządku dziennym. Prawie codziennie interweniowały siły porządkowe MO. W numerze 18 "Słowa" z 1989 roku pisaliśmy: "Specyficzna atmosfera tego lokalu w zasadzie odstrasza przeciętnego obywatela. Nikt nie może zagwarantować, że na czaszce delikwenta nie wyląduje szklany kufel, czy też nie otrzyma on bez powodu fioletowej pamiątki pod oko. Króluje tu bowiem towarzystwo szemrane. Podziwiać wypada kelnerki, jak wytrzymują one w jazgocie przypominającym jarmark, będąc przy tym narażone na zaczepki i kąśliwe uwagi podchmielonych jegomościów". Z relacji naszych rozmówców wynika, że sala była zadymiona, a od gwaru klientów mogło zaszumieć w głowie. Nie bez znaczenia w tym drugim przypadku były procenty we krwi.
Osobnym problemem byli amatorzy darmowej obsługi. – Gdy klient nie kwapił się do zapłaty, zamykano lokal, a kelnerka wychodziła na zaplecze zadzwonić na milicję. W tym czasie typek, złapawszy ciężkie krzesło, wybijał szybę i uciekał tym prowizorycznym wyjściem ewakuacyjnym.
Swojego czasu w Arendzie funkcjonowało tzw. ciało doradcze, jak to nazywali jego członkowie. Po prostu kilku przedstawicieli różnych środowisk, m.in. nasz redakcyjny dziennikarz i fotoreporter, przyglądali się działaniom załogi i czuwali nad jakością obsługi. – Sprawdzaliśmy, czy obrusy są czyste, rozmawialiśmy z klientami. Potem te spostrzeżenia były spisywane – relacjonuje Adam Trochimiuk, fotoreporter "Słowa Podlasia".
W 1989 roku prezydent miasta zajął się sprawą kontrowersyjnego lokalu, na skutek skarg mieszkańców budynków sąsiadujących z piwiarnią. Wielu piwoszy awanturowało się i załatwiało potrzeby fizjologiczne na ścianach budynków. Prezydent zaproponował właścicielowi Arendy (PSS Społem) zamianę lokalu na bar szybkiej obsługi oraz wprowadzenie droższych gatunków piwa. Nie doszło jednak do zmian, ogrodzono jedynie z jednej strony posesję. Problem rozwiązał się samoistnie, gdy po przemianach gospodarczych i otwarciu prywatnych pubów, nastąpił duży spadek popularności Arendy i część klienteli przeniosła się do innych lokali.
Po latach znów Arenda
Arenda przez 11 lat funkcjonowała jako pijalnia piwa. Na początku lat 90. musiała jednak ustąpić miejsca innym działalnościom, choć wciąż stanowiła majątek Społem. Zaczęły się zmiany ustrojowe i gospodarcze. Arenda przestała istnieć, a lokal został wynajęty przez byłego pracownika spółdzielni, i to on przez prawie 18 lat prowadził w nim restaurację Czardasz. Wnętrze przeszło pewną modernizację: metalowa ścianka działowa została powiększona o boazeryjną, ruchomą część, i przedzielała odtąd całkowicie dwa pomieszczenia z osobnymi wejściami. Po lewej stronie pozostała pijalnia piwa i alkoholi, a po prawej mieścił się bezalkoholowy bar z kawą i herbatą.
Dania sprzedawano również na wynos. Ustawiono automat do gier, piłkarzyki i stół bilardowy. Po rozsunięciu ściany działowej i połączeniu sal, organizowano wesela, dyskoteki (bardzo popularne), bale sylwestrowe, przyjęcia takie jak urodziny, chrzciny czy stypy. Zredukowano ilość personelu – obie sale obsługiwały na zmianę dwie osoby, pełniące też rolę bufetowych. Kelnerki nosiły prywatne ubrania. Szatnia była samoobsługowa i bezpłatna. Klientela restauracji była głównie młoda, już nie tak kontrowersyjna, choć nadal zdarzały się awantury albo goście otwierający drzwi kopniakiem.
Budynek przez ostatnie lata był mocno zaniedbany, a do remontu zmusił dopiero przeciekający dach. Dziś w nowej odsłonie cieszy oko. W grudniu 2015 roku w tym miejscu, po uprzednim wykonaniu gruntownego remontu, otwarto sklep Lux Arenda. Lokal o powierzchni całkowitej 700 mkw. (460 mkw powierzchni sprzedażowej) jest sklepem innym niż pozostałe zlokalizowane w mieście (dziś w ścisłym centrum znajdują się trzy). Innym ze względu na oferowane produkty i usługi. Jest tu bowiem barek, gdzie można napić się ciepłej kawy czy herbaty i zjeść chociażby pierogi czy naleśniki. Latem zaś można posiedzieć na tarasie od ul. Piłsudskiego. Społem oferuje też parking przy sklepie.
Obecnie w Lux Arenda pracuje 12 osób. – Sklep nie przynosi strat, ludzie coraz chętniej robią tu zakupy. Dużą popularnością cieszą się produkty garmażeryjne, przygotowujemy ich coraz więcej. Klienci najczęściej kupują pierogi. Po pierogi ruskie przyjeżdżają do nas nawet ludzie z Białegostoku, którzy są tu przejazdem.
Podczas uroczystego otwarcia rozmawialiśmy z pracownikami oraz przedstawicielami zarządu i usłyszeliśmy dużo ciepłych słów odnośnie nowej inwestycji Społem. Izabela Semeniuk, członek rady nadzorczej spółdzielni, przyznała: – Decyzja o budowie była słuszna, wcześniej to miejsce nie wyglądało dobrze. Teraz jest przepięknie i uważam, że to najpiękniejszy sklep w Białej.
Magdalena Chajkaluk, Justyna Dragan
Więcej na ten temat w papierowym i elektronicznym wydaniu "Słowa" nr 33
Napisz komentarz
Komentarze