Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 22 listopada 2024 07:22
Reklama
Reklama Baner reklamowy - warsztat samochodowy - pogotowie

Mord staruszki z Miłolasu

Mord staruszki z Miłolasu

Helena S. mieszkała w małym drewnianym domku na skraju Miłolasu w gminie Kąkolewnica. Niedawno skończyła 88 lat. Była wdową, miała czwórkę dorosłych dzieci – dwie córki i dwóch synów – oraz gromadkę wnuków. – Zamożna nie jestem, z nikim się nie kłócę, to i czego mam się bać? – kwitowała namowy córek i synów, by sprzedała skromną gospodarkę i zamieszkała u któregoś z dzieci.

Kobieta cieszyła się we wsi sympatią, wszyscy zwracali się do niej "babciu". Chociaż rodzina systematycznie ją odwiedzała i proponowała, żeby przeprowadziła się do miasta, starsza pani wolała zostać w miejscowości, w której przyszła na świat. Mówiła, że starych drzew się nie przesadza. Mimo zaawansowanego wieku, cieszyła się dobrym zdrowiem i nie lękała się mieszkać sama pod lasem. 

Myślał, że matka wyjechała

7 listopada 1998 r. Helena S. poprosiła mieszkającego po sąsiedzku Zdzisława Z. o naprawienie płotu w jej obejściu. Mężczyzna do pomocy wziął kolegę. W ciągu kilku godzin umocnili rozlatujące się sztachety. Jak się później okazało, Zdzisław Z. i Zbigniew R. ostatni widzieli staruszkę żywą.

W ciągu następnych dwóch dni jakoś nikt nie zwrócił uwagi na nieobecność Heleny S. Była już w wieku, kiedy rzadko wychodzi się z domu. Tym bardziej że na początku listopada nieoczekiwanie spadł śnieg. Trzeciego dnia, przed Świętem Niepodległości, odwiedził ją syn. Zastał zamknięte na klucz drzwi i pomyślał, że matka pojechała do którejś z córek. Chociaż opisywane zdarzenia miały miejsce przed niespełna 20 laty, była to jeszcze epoka "przedkomórkowa". Mężczyzna nie mógł zadzwonić do rodzeństwa i sprawdzić od ręki, co się dzieje z matką,

Okazało się, że Heleny S. nie było u żadnego z dzieci i do nikogo się nie wybierała. 13 listopada zaniepokojona rodzina przyjechała do niej do domu. Syn i córka zauważyli przez okno, że w pokoju panuje bałagan. Otwarta szafa, ubrania rozrzucone po podłodze. Z pomocą sąsiadów wyważyli drzwi. W środku poczuli mdlący odór. Znaleźli matkę leżącą na łóżku pod stosem ubrań wyrzuconych z szafy. Staruszka była martwa. Na jej głowie widniały krwawe rany od uderzeń. Wezwano policję.

Sekcja zwłok ustaliła, że Helena S. zginęła od kilku silnych ciosów zadanych w głowę twardym, tępym narzędziem. Nie żyła od kilkudziesięciu godzin. Wszystko wskazywało na to, że motywem brutalnego morderstwa był rabunek. Wprawdzie z mieszkania staruszki zginął jedynie komplet posrebrzanych łyżeczek, jednakże bałagan sugerował, że zabójca szukał kosztowności, których ofiara nie miała.

Podejrzany wnuczek

Pierwszym, którego policja podejrzewała o zabójstwo Heleny S., był wnuk ofiary, Marek S. Stwierdzono bowiem brak śladów włamania do drewnianego domku staruszki. Założono więc, że zbrodni dokonał ktoś, kogo Helena S. dobrze znała, skoro wpuściła go do mieszkania. Na przykład wnuk...

Następnie w kręgu podejrzanych znaleźli się mężczyźni, którzy naprawiali u staruszki płot. Obaj mieli jednak mocne alibi. Starsza pani zapłaciła im za pracę. Prosto od Heleny S. udali się do sklepu w Miłolasie i resztę dnia spędzili, popijając ulubione nalewki owocowe. Wrócili pijani do swoich domów.

Śledztwo utkwiło w martwym punkcie i po kilku miesiącach zostało umorzone przez Prokuraturę Okręgową w Białej Podlaskiej. Czynności dochodzeniowe były kontynuowane, lecz nie spodziewano się szybkiego wykrycia sprawcy zabójstwa. A jednak, przeszło rok później, morderca został zatrzymany. Dopomógł przypadek.

Fiat jechał bez świateł

Noc z 2 na 3 lutego 2000 r. była mroźna. Policjanci patrolujący radiowozem ulice Międzyrzeca Podlaskiego, mimo włączonego ogrzewania, kulili się z zimna. Miasteczko spało. Po oblodzonych chodnikach z rzadka przemykali się spóźnieni przechodnie. Uwagę policjantów przykuł biały fiat 125p. U progu trzeciego tysiąclecia aut tej marki było coraz mniej. A na dodatek kierowca fiata jechał bez włączonych świateł. Postawiono go sprawdzić.

Na dany znak posłusznie zjechał na pobocze, ale gdy poproszono go o dokumenty, wyskoczył z samochodu i szarpał się z funkcjonariuszami policji. Pasażer fiata otworzył natomiast drzwi z drugiej strony i zaczął uciekać. Obaj po paru minutach zostali obezwładnieni. Okazało się, że auto ukradli. Zatrzymanymi byli dwaj 21-latkowie mieszkający w Międzyrzecu Podlaskim: Arkadiusz D. i Kazimierz B., żołnierz służby zasadniczej, któremu ponad tydzień temu skończyła się przepustka z jednostki.

Noc spędzili w policyjnej izbie zatrzymań, a nazajutrz byli przesłuchiwani przez śledczych. Arkadiusz D., pasażer fiata, stwierdził w pewnym momencie, że ma policji do przekazania ważną informację: – Chodzi o morderstwo staruszki z Miłolasu z listopada 1998. Wiem, kto ją zabił – oświadczył.

Zakatrupimy go!

Zaczął opowiadać. Przeszło rok temu spotkał kolegę, Grzegorza B. Rozmawiali o tym i o tamtym, między innymi o zbrodni w Miłolasie, do której doszło zaledwie kilka dni wcześniej. – Ja wiem, kto jest mordercą – stwierdził Grzegorz B. Nie chciał zdradzić, kogo ma na myśli, ale po usilnych naleganiach kolegi w końcu powiedział: – To Kazik...

Chodziło o Kazimierza B. Tego samego, który prowadził skradzionego fiata 125p. Arkadiusz D. opowiadał dalej. Początkowo nie wierzył, że ich wspólny kolega dopuścił się zbrodni. Dopiero kilkanaście dni temu przekonał się, że Grzegorz niczego nie zmyślił. Kazimierz B. przyjechał na przepustkę z wojska. W dniu, kiedy mu się kończyła, upił się i nie pojechał do jednostki. Zamieszkał u Arkadiusza D. Częstym gościem w jego mieszkaniu był także Grzegorz B. Dobrana trójka spędzała czas na pijaństwie i uciechach. Szybko skończyły im się pieniądze i żeby je zdobyć, okradli kilka domków letniskowych pod Międzyrzecem Podlaskim. Łup był jednak marny. Kazimierz B. zaczął planować większy skok.

Słyszał, że ma kasę

Kazimierz B. podczas przesłuchania nie potwierdził, co prawda planów "skoku na dziadka" w Turowie, ale przyznał się, że okradł, wraz z Arkadiuszem D. i Grzegorzem B., kilka domków letniskowych. Gdy przesłuchujący spytali, czy coś jeszcze ma do powiedzenia, młody mężczyzna nabrał w płuca duży haust powietrza i odparł: – Tak, przyznaję się również do zabójstwa Heleny S. 

Latem 1998 r. przyjechał do ojca, który po rozwodzie z matką mieszkał w Kąkolewnicy. Kazik przez przypadek usłyszał od kogoś, że w pobliskim Miłolasie mieszka starsza kobieta, która ma sporo oszczędności na książeczce PKO. Ponoć trzymała w domu tę książeczkę. Kazimierz B. dowiedział się, że chodzi o Helenę S. i od tej pory myśl o rzekomo majętnej staruszce nie dawała mu spokoju. Postanowił ją okraść.

Wcześniej wróciła

Czekał z tym ponad trzy miesiące. 7 listopada pojechał rowerem do Miłolasu. Rower zostawił w chaszczach koło stawu i podkradł się pod zabudowania Heleny S. Sąsiedzi kończyli naprawianie płotu. Ukryty w krzakach czekał, aż odejdą. Potem Helena S. wyszła na podwórko nakarmić kury. Nie zamknęła mieszkania na klucz. Kazimierz B. bez problemu dostał się do środka. Liczył, że starszej kobiecie obrządek zajmie co najmniej kwadrans, a on w tym czasie znajdzie jej książeczkę. Nie wziął pod uwagę, że Helena S. była, jak na swój wiek, sprawna fizycznie.

Włożył rękawiczki i zaczął plądrować pokój. Książeczki oszczędnościowej nie znalazł i zadowolił się posrebrzanymi łyżeczkami. Szukał dalej. Wtem Helena S. wróciła do domu.

– Krzyczała "ratunku, złodziej". Chciałem uciekać, ale bałem się, że może mnie później rozpoznać, więc chwyciłem z sieni siekierę i uderzyłem ją obuchem w głowę – wyjaśniał. Staruszka upadła i zaczęła jęczeć, więc zadał jej jeszcze kilka dodatkowych ciosów, po których przestała dawać oznaki życia. 

Wychodząc z mieszkania, zamknął drzwi kluczem tkwiącym w zamku. Klucz wyrzucił razem z siekierą do stawu, przy którym ukrył rower. Wrócił do domu, a wieczorem wybrał się na dyskotekę. Nie miał wyrzutów sumienia. Był zły, że łup okazał się tak marny.

Całą historię przeczytacie w Słowie, nr 35

Mariusz Gadomski


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
KOMENTARZE
Autor komentarza: chyży rójTreść komentarza: niech najpierw szczepią psy i koty będąnce w niewoli w miescie,Dodatkowo właściciele nie sprzątają po swoich niewolnikach,Postawić strażnika miejskiego i niech wali mandaty,od tego jest.Data dodania komentarza: 21.11.2024, 10:57Źródło komentarza: Wścieklizna w natarciu. Wykryto ją u domowego psa i krowyAutor komentarza: chyży rójTreść komentarza: a to dlatego,bo trzeba używać i rozumu a im zabrakloData dodania komentarza: 21.11.2024, 10:48Źródło komentarza: Kierowała po alkoholu. Uderzyła w busaAutor komentarza: AndrzejTreść komentarza: Ja na temat specjalności.Byłem w wojsku 40 lat wstecz, na szkole młodszych specalistów i po niej zostałem dowódcą obsługi R-140 M.Myślałem że nie ma już tej specjalności,a to dlatego że taka radiostacja,tzn,anteny nadawcze wysyłają w eter tyle energii,że każdy może szybciutko zlokalizowac miejsce.Nawet wtedy,w latach 80 mówiono nam że każda rsdt.dużej mocy to ,,świeci jak zimny ogień odpalony z zupełnej ciemności'.Oczywiście były na radiostacji urządzenia do pracy zdalnej,chyba z odległości do 150m,ale nigdy tego nie ćwiczyliśmy.Więc jestem bardzo zdziwiony,że wojsko ciągle szkoli ludzi z alfabetu Morsa,jest to przestarzałe,przy dzisiejszej cyfryzacji.Data dodania komentarza: 21.11.2024, 10:33Źródło komentarza: Mistrz MMA w szeregach terytorialsów. To międzyrzeczaninAutor komentarza: BartekTreść komentarza: Nie sposób nie dostrzec emocji, jakie towarzyszą Twojej wypowiedzi, ale wydaje mi się, że przedstawiasz rzeczywistość w sposób nazbyt uproszczony i jednowymiarowy. Oczywiście, dorosłość wymaga odpowiedzialności, a założenie rodziny jest jej istotnym elementem, ale przecież nie jest to jedyna definicja dojrzałości czy wartości człowieka. To, że ktoś nie ma jeszcze rodziny, nie oznacza, że jego opinie na temat patriotyzmu, obronności czy poświęcenia nie mają znaczenia. Twoja krytyka młodych ludzi, którzy mówią o wojnie czy bohaterstwie, opiera się na założeniu, że każdy, kto nie doświadczył wojny, idealizuje ją i traktuje jako romantyczną przygodę. To spore uogólnienie. Faktycznie, są osoby, które mogą nie rozumieć w pełni, czym jest wojna, ale równie dobrze można powiedzieć, że ktoś, kto nigdy nie służył w wojsku, może mieć bardzo realistyczne i świadome podejście do tych spraw. Nie jest to czarno-białe. Co więcej, podkreślasz, że polska tradycja heroizmu, którą wiążesz z upadkiem I i II Rzeczypospolitej, jest przyczyną problemów naszego kraju. Nie sposób jednak nie dostrzec, że właśnie ta tradycja dała nam bohaterów, którzy walczyli o niepodległość i wolność – nie tylko w zbrojnych konfliktach, ale też w codziennej pracy, działalności politycznej i społecznej. Zgadzam się, że wojna to koszmar – brud, smród, krew i cierpienie. Nikt, kto naprawdę rozumie jej naturę, nie traktuje jej jako romantycznej przygody. Ale czy oznacza to, że nie powinniśmy o niej rozmawiać, przygotowywać się do obrony kraju, czy doceniać poświęcenia tych, którzy byli gotowi walczyć za swoje ideały? Krytyka młodych, którzy szukają swojego miejsca w tradycji wojskowej czy patriotycznej, wydaje się nieco niesprawiedliwa. To nie znaczy, że są naiwni – być może po prostu szukają sensu, który jest głęboko zakorzeniony w naszej historii i kulturze. Ostatecznie, odwaga i odpowiedzialność nie mają jednej definicji. Można być odpowiedzialnym i odważnym w rodzinie, ale również w służbie publicznej, w wojsku, czy po prostu w codziennym życiu. Każdy etap życia ma swoje wyzwania i nie powinniśmy deprecjonować jednych wyborów na rzecz innych.Data dodania komentarza: 21.11.2024, 09:01Źródło komentarza: Mistrz MMA w szeregach terytorialsów. To międzyrzeczaninAutor komentarza: chyży rójTreść komentarza: "dlatego, że", nieuku, zapamiętaj. Nie ma żadnego "dlatego, bo".Data dodania komentarza: 21.11.2024, 08:45Źródło komentarza: Kierowała po alkoholu. Uderzyła w busa
Reklama
Reklama