Każdy z nich kolejne stopnie schodów przemierzał z zupełnie innych powodów. Udział w biegu dla Krzysztofa Iwana był osobistą rehabilitacją. W czerwcu 2015 r. starszy sierżant bialskiej KMP i równocześnie druh OSP Sidorki uległ groźnemu wypadkowi. Jego stan był poważny. Długi czas spędził w szpitalu, nie był w stanie samodzielnie podnieść się z łóżka. To był ogromny cios dla mundurowego, dla którego sport był całym życiem. Brał przecież udział w wielu imprezach biegowych m.in. Mont Everest Run czy Maratonie Komandosa.
Krok po kroku
Gdy wydawało się, że jest już bardzo źle, wtedy z pomocą przyszli ludzie dobrej woli i koledzy - funkcjonariusze z bialskiej Komendy Miejskiej Policji i lubelskiej Komendy Wojewódzkiej Policji. – Jestem im bardzo wdzięczny, że dzisiaj jestem sprawny i mogę przyczyniać się do rozwoju sprawności fizycznej innych – mówi pan Krzysztof, który na co dzień bardzo aktywnie działa w Klubie Biegacza Biała Biega.
Choć na poprawę trzeba było poczekać, a w drodze po zdrowie niezbędna okazała się kilkumiesięczna rehabilitacja, pan Krzysztof nie poddał się. – Kiedy już dochodziłem do siebie, ćwiczenia polegały na tym, że wchodziłem na jeden stopień schodów, następnie z niego schodziłem. To pomagało trenować i wzmocnić mięśnie nóg – opowiada Iwan.
Dlatego gdy usłyszał o ogólnopolskim "Biegu na szczyt", długo się nie zastanawiał. Zwłaszcza, że wchodzenie po schodach stanowiło element rehabilitacji. Do startu potrzebny był jednak kompan.
Starostwo namiastką wieżowca
Marcin Serhan, inny druh z OSP Sidorki, dobrze pamięta telefon od Krzysztofa z propozycją wzięcia udziału w tym nietypowym przedsięwzięciu. – Zadzwonił do mnie miesiąc przed biegiem. Miałem bardzo mało czasu na treningi, zresztą nigdy wcześniej nie brałem udziału w takich zawodach – przyznaje.
Pomimo obaw przystał na tę, jak się wówczas mu wydawało szaloną propozycję. – Szacunek dla Marcina, że w ogóle podjął się startu. Gdy dzwoniłem do innych znajomych, od razu odmawiali. Bali się podjąć wyzwanie, bo słyszeli, że to jest duży wysiłek i nie każdy taki bieg wytrzymuje – podkreśla Krzysztof.
Wkrótce potem panowie rozpoczęli przygotowania. Wiadomo, że w Białej na próżno szukać strzelistych wieżowców, ale i w tym przypadku znalazło się rozwiązanie. – Trenowaliśmy indywidualnie rano i wieczorem, a dwa, trzy razy w tygodniu, dzięki uprzejmości pani prezes ZGL-u Bernadetty Puczki, spotykaliśmy się na wspólne treningi w budynku, w którym mieści się starostwo powiatowe – mówi Marcin.
I po pracy, w pełnym umundurowaniu, hełmach, z butlą na plecach i w ciężkim obuwiu na nogach strażacy przemierzali kolejne stopnie schodów, tak, by odpowiadały one 37 piętrom warszawskiego wieżowca. Co było najtrudniejsze? – Trzeba było opracować system. Bo jeśli zaczęlibyśmy ostro, to nie wytrzymalibyśmy do końca biegu. Uczyliśmy się zatem jak razem biec, bo jest między nami różnica wzrostu, dlatego uczyliśmy się swojego tempa, żeby jeden za drugim, jak rota strażacka podążał po kolejnych stopniach – stwierdza Iwan.
Do przodu, do przodu...
Umiejętności wypracowane podczas treningów przydały się bialczanom podczas prawdziwego biegu w Warszawie. W drodze na 37. piętro wieżowca Rondo 1 dopingowali ich znajomi, rodziny i koledzy z jednostki. Ale najważniejsza była wzajemna współpraca. Bo jedna z podstawowych zasad biegu polegała na tym, że startująca co 15 sekund dwuosobowa drużyna strażacka nie mogła się rozdzielać. Druhowie musieli w równym tempie wbiegać na kolejny poziom klatki schodowej.
– W głowie miałem zakodowane: "Nie możesz zostawić kolegi, musimy walczyć". W ten sposób jeden drugiego motywował i ciągnął – wspomina pan Krzysztof. – Do przodu, do przodu... myślałem sobie, kiedy widziałem, że jesteśmy na 20. piętrze. Mimo tego, że nogi już nie chciały chodzić, tak jak na początku, nie było mowy, żeby się poddać – dodaje nasz rozmówca.
Dodatkowa utrudnieniem był fakt, że strażacy, biegnąc, podłączeni byli pod butle z tlenem.
– Różnica polega na tym, że powietrze trzeba zasysać, co przyznam nie jest proste. Ale przez to, że było trudniej, większą satysfakcję można było poczuć na górze, po ukończonym biegu – przyznaje Iwan.
Bialczanie uplasowali się w środku stawki. Z wyniku są zadowoleni, biorąc pod uwagę debiut w tym biegu i fakt, że na przygotowania mieli zaledwie miesiąc. Czy wystartują w przyszłorocznej edycji? – Decyzja jest w rękach naszych przełożonych. Jeśli wyrażą zgodę, podejmiemy wyzwanie – stwierdza Iwan.
Nocą po lotnisku
Zabiegani strażacy mają już kolejne plany. Pan Krzysztof marzy o starcie w ekstremalnym biegu w Rosji. Nawet już zaczyna przygotowania do wyzwania, które chciałby podjąć w przyszłym roku. Oprócz tego OSP Sidorki, wspólnie z Klubem Biegacza Biała Biega, przygotowuje bieg nocny.
– Zaadaptowaliśmy nazwę, ale raczej chcemy robić kontynuację szczytnego biegu bohaterskich lotników Podlasia, a więc wydarzenia, które kiedyś odbywało się w centrum miasta. Teraz biegacze pobiegną na bialskim lotnisku – wyjaśnia Iwan.
~ Monika Pawluk
Pasjonują Cię historie o ludziach? Przeczytaj nasze inne reportaże!
Napisz komentarz
Komentarze