Wiedziała, że sąsiad ma zapał do polowania. Wiedziała, że musi mieć swoje zwierzęta na oku, bo mogą źle skończyć, zapuszczając się na posesję obok. Ale do niedawna nie miała z tym wielkiego problemu. – Miałam dwa duże koty, samce. One nie wbiegały na podwórko sąsiada, bo tam są psy. Tego poranka też siedziały ze mną na ganku i wygrzewały się na słońcu. Gorzej z tymi małymi, które pojawiły się u mnie niedawno – mówi kobieta.
Jakiś czas temu na jej podwórko przywędrowała obca kotka. Przyprowadziła cztery kocięta. – Nie wiem czyja to kotka. Nie miałam serca jej odganiać, tym bardziej, że była z przychówkiem. Karmiłam te kotki i tak u mnie zostały – mówi. W połowie kwietnia, w niedzielny poranek nie zwróciła jednak uwagi na to, gdzie pobiegli jej podopieczni, po tym jak ich nakarmiła. – Była 9.50. Siedziałam na ganku i słuchałam mszy w radiu. Nagle słyszę strzał. Podniosłam się i widzę cztery koty pędzące w moją stronę. Nagle jeden z nich padł – wspomina.
Cały artykuł przeczytacie w aktualnym numerze i e-wydaniu Słowa Podlasia, 17/2018
Joanna Danielewicz
Napisz komentarz
Komentarze