Od tragicznego pożaru w Nowosiółkach minęło już ponad dwa tygodnie. Uderzenie pioruna spowodowało, że drewniany dom stanął w płomieniach. Z ogniem walczyło kilka zastępów straży pożarnej, niestety nie udało się uratować 93-letniej właścicielki budynku. Kobieta mieszkała samotnie na uboczu wsi.
Miały tylko swoją panią
Kompanami starszej kobiety przez ostatnie miesiące stały się psy, które przygarnęła do swojego gospodarstwa. – Można powiedzieć, że miała tylko te psy, a one tylko ją. Nie raz widziałem jak je karmiła, nawet pytałem, po co jej taki kłopot na stare lata, dlaczego je przygarnęła – opowiada mieszkaniec Nowosiółek.
Jeden z psów zginął w pożarze. Zwierzęta, które ocalały z pożogi, nie opuściły gospodarstwa, przez dwa tygodnie nadal czekały w zgliszczach spalonego domu, zapewne z nadzieją, że ich pani jeszcze wróci.
O niezwykłej wierności czworonogów z Nowosiółek usłyszała cała Polska za sprawą pana Lecha, mieszkańca Kodnia. Kiedy pierwszy raz pojechał na miejsce spalonego domu i zobaczył smutne, koczujące na kanapie w spalonym domu zwierzęta, wiedział, że musi im pomóc. Codziennie dojeżdżał 20 km i dokarmiał Dużego i Małą, jak nazywa wilczura i drobną sunię. Sprawą zainteresował także media, internautów i władze gminy.
Schronisko nie rozwiązuje sprawy
W wyniku interwencji Dużego złapano i wywieziono do schroniska w Nowodworze w okolicach Lubartowa. – Nie jest to dobre rozwiązanie, bo nawet najlepsze schronisko nie jest dla zwierzęcia szczęściem. Schwytano jeszcze jednego pieska, prawdopodobnie szczeniaka Małej. Samej Małej nie złapano, bo uciekła. Błąka się teraz w okolicy spalonego domu, a ja codziennie wożę jej jedzenie. Jest wystraszona, nie daje się dotknąć, choć na dźwięk mojego głosu przychodzi – mówi pan Lech.
Mieszkańcy Nowosiółek różnie podchodzili do psów, które wałęsały się po okolicznych gospodarstwach w poszukiwaniu jedzenia i wody. Jedni je przeganiali, inni w miarę możliwości dokarmiali. Najsmutniejsze jest to, że nikt nie zdecydował się na ich przygarnięcie.
Kto przygarnie?
Choć jak podkreśla pan Lech, nadal w tym względzie liczy na mieszkańców, ale też internautów z całej Polski, którzy za sprawą portali społecznościowych udostępniają apel o pomoc. – Być może Małej nie uda się złapać. Trzeba też liczyć na odruch serca mieszkańców, bo przecież ktoś mógłby ją przygarnąć. I o to apeluję. Okazało się, że z ludźmi nie jest tak źle. Na mój apel o pomoc dla Dużego i Małej odpowiedziało ponad 2 tys. internautów – tyle jest udostępnień i ta liczba stale rośnie – informuje nasz rozmówca. Dodaje, że najważniejszy cel tej akcji to wyciągnięcie Dużego ze schroniska i znalezienie jemu i Małej domów.
W ratowanie psów zaangażowały się władze gminy. Działania wspiera też Fundacja na Rzecz Ochrony Praw Zwierząt Mondo Cane. – To ona prowadzi rozmowy z wójtem i schroniskiem, aby wydobyć z niego Dużego. Pomoże również w znalezieniu im domu – mówi pan Lech.
Napisz komentarz
Komentarze