Dawniej na Podlasiu krosna stały prawie w każdej izbie. A tkacką tradycję babcie i matki przekazywały swoim wnuczkom i córkom już od najmłodszych lat. Umiejętności samodzielnego wytwarzania tkaniny były niezwykle przydatne, zwłaszcza gdy po wojnie w sklepach i magazynach nabycie czegokolwiek, nie mówiąc już o nowej koszuli, spodniach czy obrusie, graniczyło z cudem.
Wraz z rozwojem przemysłu włókienniczego tradycyjny warsztat tkacki wypierały maszyny, a krosna lądowały na strychach i składzikach. Dzisiaj tę zapomnianą technikę próbują ocalić od zapomnienia panie z kilku pracowni tkackich, w Hrudzie, Nowym Holeszowie, Mordach, Terespolu. A dzięki ich staraniom tradycyjny nadbużański perebor trafił na krajową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Pościałki i koszule
Marianna Jówko z Hruda pamięta, jak miała 10 lat, a mama wołała ją do krosien. – "Siadaj i rób, bo nie będziesz miała koszuli, pościałki i na gołej słomie będziesz spała", mówiła do mnie mama. Zawsze wtedy siadałam razem z nią i po kolei uczyłam się tej techniki. To było naturalne, że młode dziewczyny umiały tkać, bo trzeba było utkać wszystko, i ręcznik, i prześcieradło, i powłokę na pościel, koszulę, spodnie, a nawet worki do gospodarstwa. A która gospodyni nie potrafiła obsłużyć krosien, to mówiło się, że w takim domu jest bieda – wspomina pani Marianna.
Choć, jak przyznaje nasza rozmówczyni, samodzielnie wykonana odzież nie zawsze była praktyczna i wygodna. Bo uszyta przez jej mamę koszula dzienna tak kłuła i drapała po ciele, że po kilku godzinach męczarni młoda dziewczyna po prostu rzuciła ją w kąt.
Nie porzuciła jednak pasji do tkactwa. Robi to już od 20 lat. Na początku zainspirowało ją wytwarzanie narzut na łóżka i chodników. Później, za sprawą powstałej w Gminnym Ośrodku Kultury w Hrudzie pracowni tkactwa, pani Marianna – podobnie jak kilka innych kobiet – ponownie odkryła w sobie miłość do snucia nici. A dodatkowo nauczyła się wytwarzania regionalnego wzoru, jakim jest perebor.
– Nie znałam tego wzoru, ale nasza dyrektor była taka uparta. Woziła nas po świecie w poszukiwaniu tego tradycyjnego i oryginalnego wzoru. Aż pewnego razu pojechałyśmy do Stanisławy Baj, do Dołhobród, która zdążyła nas nauczyć tkania pereborów. Później próbowałyśmy już same na krosnach w domu kultury – opowiada Jówko. I z dumą pokazuje utkane przez siebie wzory.
Perebor od przebierania
Perebor to pas ornamentu powstający metodą wybierania na czterech nicielnicach, tkany łącznie z białym tłem. Służy do zdobienia koszul, spódnic, fartuchów, ręczników. Element zdobniczy wykonany jest na krosnach drewnianych, czteronicielnicowych, tkany splotem prostym lub rzędowym o treści geometrycznej: romby, trójkąty, gwiazdy, wzór x, linie spiralne, łamane i roślinne zgeometryzowane. Najczęściej w zestawieniu kolorów: czerwonego, wiśniowego, brązowego, granatowego z przewijającymi się dla kontrastu pojedynczymi lub podwójnymi nitkami czerwonymi, białymi i czarnymi, stanowiąc wzór pasowy na płótnie.
Pochodzenie nazwy wiąże się z czynnością, jaką wykonywała tkaczka przebierając nici osnowy deseczką – i stąd perebor (przebieranie).
W poszukiwaniu oryginalnego wzoru
Do odkrywania tradycyjnego nadbużańskiego pereboru Bożennę Pawlinę-Maksymiuk, obecnie emerytowaną dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Białej Podlaskiej, przed kilkoma laty skłoniła potrzeba uszycia oryginalnego stroju ludowego. W poszukiwaniu kogoś, kto nadbużańskie perebory tka, trafiała w różne miejsca, nawet na Białoruś.
– Początkowo myślałam, że za wschodnią granicą odnajdę ten wzór, ale okazało się, że to nie jest nasze wzornictwo – wspomina pani Bożenna. Wtedy dowiedziała się, że osobą, która jako jedyna w Polsce tka perebory, jest Stanisława Baj z nadbużańskich Dołhobród w gminie Hanna. I wraz z twórczyniami ludowymi pojechały do niej. – Pamiętam, że warsztat i utkane przez panią Stanisławę wzory zrobiły na nas ogromne wrażenie. Pomyślałyśmy, że to ogromnie trudne. Choć panie tkały już na krosnach, nigdy nie miały okazji tkać pereboru – dodaje Pawlina-Maksymiuk.
I od tego wyjazdu zrodził się pomysł powołania pracowni tkackiej w Hrudzie. Krosna wyciągnięte ze strychów, piwnic, składzików na nowo zaczęły pracować, choć niektórzy nie rozumieli zapału, z jakim panie przystąpiły do reaktywacji dawnego warsztatu. Towarzyszyła temu obawa, bo żadna z kobiet nie znała i nie tkała tego wzoru.
– Gdy rozstawiałyśmy krosna, niektórzy z niedowierzaniem mówili: "Po co one znoszą tutaj te stare graty?". No i tak zaczęła się nasza przygoda z tkaniem pereboru. Przy pracowni zaczęły się zrzeszać kolejne osoby, które zainteresowały się wykonywaniem tego wzoru. Organizowaliśmy konkursy tkackie – wspomina Pawlina-Maksymiuk.
Więcej na temat nadbużańskich pereborów czytaj w papierowym lub elektronicznym wydaniu "Słowa" z 13 grudnia.
Monika Pawluk
Napisz komentarz
Komentarze