Początki spółdzielni były trudne. Pomysł na stworzenie jej w liczącym ponad 50 tys. mieszkańców mieście narodził się jeszcze w 2011 r., kiedy upadłość ogłosił miejscowy PKS.
Fundusze na start
Spółdzielnia miała być sposobem na aktywizację zawodową i umożliwienie jak najszybszego powrotu na rynek pracy zwolnionym kierowcom. Ale jak to zwykle bywa, rzeczywistość zweryfikowała plany. I nie mężczyźni, a właśnie pięć bezrobotnych, odważnych kobiet utworzyło w 2013 r. pierwszą i jak dotąd jedyną w mieście nad Krzną spółdzielnię socjalną pod nazwą Progres.
Dobrym duchem od początku jej działalności była Barbara Chwesiuk, właścicielka firmy Bialcon, która ofiarowała przedsiębiorstwu lokal oraz wsparcie merytoryczne. Kobiety zrzeszone w spółdzielni prowadziły usługową działalność krawiecką i rękodzieła ludowego, a motorem napędowym były pozyskane z Powiatowego Urzędu Pracy fundusze unijne.
Nić porozumienia
Olęcka dobrze pamięta telefon od szefowej Bialconu z propozycją przystąpienia do spółdzielni. – Urodziłam dziecko i akurat nie miałam pracy. Zgodziłam się, choć nie do końca wiedziałam, co mnie czeka – opowiada.
Kobieta z wykształcenia była menadżerem. Ale rzucona na głęboką wodę szybko zrozumiała, że zarządzanie takim przedsiębiorstwem nie jest prostą sprawą. – Tak naprawdę spółdzielnia nauczyła mnie wszystkiego w zakresie biznesu. Nigdy wcześniej nie kierowałam zespołem, więc to było dla mnie wyzwanie. Do dzisiaj jest to dla mnie trudne. Muszę zmagać się z wieloma problemami i często pokonywać samą siebie – dodaje.
Ale nie została sama. W spółdzielni były cztery inne utalentowane kobiety. Szybko nawiązały ze sobą nić porozumienia, a połączyła je wspólna pasja do rękodzieła.
– Historia każdej z nas była inna. Każda z pań przyszła z własnymi problemami i z innych powodów trafiła na margines życia. Praca dała im szansę na wyjście z cienia, zamknięcia złego rozdziału w życiu, po prostu uwierzyły w siebie – mówi Olęcka.
Warszawska 6
Z czasem kobiety zaczęły realizować własne projekty. Z tych marzeń powstała własna siedziba i marka Bialskie Cuda. – Nazwą promujemy nasze miasto, ale chcemy zaakcentować również, że każdy może wziąć sprawy w swoje ręce i działać, a cuda mogą się dziać nawet w niewielkim mieście na wschodzie kraju, który jest nazywany ścianą płaczu – stwierdza prezes.
Charakterystyczne upcyklingowe misie, poduszeczki, hafty komputerowe, ozdoby – te i wiele innych rzeczy można kupić w prowadzonym przez spółdzielnię sklepie i pracowni przy ul. Warszawskiej 6.
Monika Pawluk
Więcej na ten temat przeczytasz w cyfrowym wydaniu Słowa nr 51.
Napisz komentarz
Komentarze