Informacja o transporcie 10 sztuk dzikich kotów, który utknął na przejściu granicznym w Koroszczynie pojawiła się w poniedziałek, 28 października, wieczorem. We wtorek na przejściu pojawili się specjaliści z zoo w Poznaniu. Dopiero wówczas zwierzęta zostały przebadane. Wtedy też wykonana została sekcja zwłok jednego z kotów, który w międzyczasie padł. Historię tygrysów przez ostatni tydzień śledziła cała Polska. We wtorek przed południem wybraliśmy się na przejście graniczne w Koroszczynie, by sprawdzić, co się dokładnie dzieje z transportem tygrysów, który na granicy utknął. Spotykamy tam opiekuna zwierząt, obywatela Federacji Rosyjskiej. - Wyjechaliśmy z Włoch we wtorek 22 października. Jedziemy do Republiki Dagestanu w Rosji. Cała droga miała trwać trzy dni – zapewnia nas opiekun tygrysów. Wraz z nim podróżowało dwóch kierowców z Włoch. - Na granicy z Białorusią okazało się, że człowiek odpowiedzialny za przewóz zwierząt nie dał nam certyfikatów, których wymagają celnicy na Białorusi. Nie mogliśmy przejechać przez granicę – opowiada opiekun z Dagestanu.
Twierdzi, że gdy 26 października rano otworzyli samochód, znaleźli jednego padłego tygrysa. - Było ich 10, osiem samców i dwie samice, wszystko trzylatki. Teraz zostało dziewięć – wyjaśnia i twierdzi, że padły kot zmarł na skutek stresu. - My je tu karmiliśmy. Sam jeździłem do marketu w Terespolu, kupowałem mrożone kurczaki, indyki, króliki – wyjaśnia mężczyzna.
Czemu transport w Koroszczynie utknął? Okazało się, że kierowcy z Włoch nie mieli wiz, a zwierzęta odpowiednich oryginalnych certyfikatów wydawanych przez stronę włoską, których wymagają służby celne Białorusi. - Z tego co wiem, przedstawiciel z Włoch ma lądować dziś o 12.45 na lotnisku w Warszawie z oryginałami dokumentów zwierząt – zapewniał we wtorek, 29 października opiekun tygrysów. - Gdy otrzymamy dokumenty nie ruszymy w dalszą drogę. Będziemy chcieli znaleźć w Polsce, lub na Białorusi zoo, które przyjmie nas, by tygrysy odpoczęły – mówił mężczyzna.
Gdy rozmawiamy, winy za to, w jakiej sytuacji znalazły się zwierzęta, po swojej stronie nie widzi. Narzeka na to, że weterynaria na granicy nie zapewniła im odpowiednich warunków, że sam z kierowcami musiał usunąć padłego kota z klatki załadowanej na samochód i uprzątnąć miejsce. Miał też pretensje, że służby na granicy nie wyznaczyły ciężarówce specjalnej zony, gdzie byłoby cicho i zwierząt nie stresowałyby odgłosy manewrujących na placu tirów. Rosjanin twierdził, że tygrysy mają trafić do zoo parku w Dagestanie, a on choć tam pracuje, to na co dzień nie zajmuje się opieką nad takimi zwierzętami.
Cały artykuł przeczytacie w papierowym oraz elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 5 listopada
Napisz komentarz
Komentarze