Przygoda Marka Treli z końmi rozpoczęła się dość wcześnie, bo już w wieku 12 lat, gdyż z rodzicami mieszkał blisko klubu jeździeckiego Legia.
– Podczas spacerów widzieliśmy trenujących jeźdźców. Był to dla mnie fascynujący widok - siodła, konie.... Od małego chciałem być jak najbliżej koni. To spowodowało, że wywarłem pewien nacisk na rodzicach i zapisali mnie do szkółki jeździeckiej. Tam też trafiłem pod opiekę profesjonalistów. Było to dla mnie wielkie szczęście, gdyż w końcu mogłem jeździć z najlepszymi – opowiada.
Pojawiły się jednak dość niesympatyczne następstwa. – Jeźdźcy ze szkoły potrzebowali najlepszych koni, w dodatku ciągle były one wymieniane. My za to jeździliśmy na "emerytach" i na koniach z ciężkim charakterem, które nie miały odpowiednich zdolności. Musiało tak jednak być – tłumaczy.
Plusów wynikających z przebywania i obserwowania mistrzów było jednak więcej. – To dawało nam ładunek wiedzy i wiele przemyśleń na przyszłość, kiedy mogliśmy planować sobie karierę po skończeniu studiów - dodaje. Ostatecznie przypadła ona na czas w Janowie Podlaskim.
Prawdziwy przełom
Prawdziwym bodźcem, który jeszcze mocniej pobudził zamiłowanie do koni, był Andrzej Kryształowicz, wieloletni dyrektor janowskiej stadniny, wychowawca pokoleń osób jemu podobnych.
– Był wspaniałym hodowcą i miał ciekawą osobowość. Opowiadał mi mnóstwo historii, które przepełnione były ogromną wiedzą. Niezauważalnie zaczęliśmy coraz więcej dyskutować na te tematy. Miałem coraz więcej pytań, na które odpowiadał podczas obchodów, czy wieczornych rozmów. Wtedy też zupełnie niespodziewanie nabyłem wiedzę hodowlaną – opowiada Trela.
Pracę w janowskiej stadninie rozpoczął jako lekarz weterynarii. – W obecnych czasach, kiedy właściwie autorytetów nie ma lub ich się nie szanuje, miałem szczęście, że ja na swojej drodze ich spotykałem. Pokazywano mi, że praca lekarza weterynarii to nie jest nic strasznego i można być niesamowitym fachowcem, wręcz gentlemanem. Pokazano mi zawód od takiej strony, by chciało się go wykonywać - wspomina.
Książka katalizatorem
Pomysł na książkę powstał m.in. przez sytuację związaną z niespodziewanym i nagłym zwolnieniem Marka Treli z funkcji prezesa stadniny w Janowie.
- To był pewnego rodzaju katalizator, dzięki któremu książka mogła powstać. Sam pomysł zakiełkował po jednym z wielkich sukcesów Pianissimy. Od dawna myślałam o takiej książce, ale nie sądziłem że to ja ją napiszę – śmieje się Ewa Bagłaj.
Czuła bowiem, że ma zbyt małą wiedzę, by stać się jej autorką. – Jednak gdy pan Marek został przewodniczącym WAHO i na dodatek zdarzyła się sytuacja ze zwolnieniem, przestałam mieć jakiekolwiek wątpliwości i udało mi się go namówić do stworzenia takiej książki - dodaje.
Jak autorka wspomina prace nad książką? – Zaskakiwały mnie rozmowy. Za każdym razem przynosiły coś nowego, ponieważ Marek Trela jest wspaniałym rozmówcą i wymarzoną osobą do pracy nad książką. Jego opowieści były niesamowite, opowiadane z dramaturgią, bardzo barwnie. Można ich słuchać wiele razy a potem mieć odczucie, jakby się ich słuchało pierwszy raz. Wspaniale wspominam ten okres pracy nad książką – opowiada Bagłaj.
Maciej Maciejuk
Więcej na ten temat w papierowym i elektronicznym wydaniu "Słowa" nr 4.
Napisz komentarz
Komentarze