Jerzy wychował się na małej i biednej bialskopodlaskiej wsi. Z Danówki często wyruszał do stolicy, gdzie handlował kradzionymi przedmiotami. Jesienią 1996 roku na Dworcu Centralnym w Warszawie 22-latek poznał podobnych sobie młodych mężczyzn i razem zaczęli obmyślać plan nowego zarobku.
Koledzy
28-letni Witalij przyjechał do Polski za pieniędzmi. Pracował dorywczo w okolicach Warszawy, gdzie wynajmował pokój. Gdy przestał płacić za czynsz, właściciel lokalu zatrzymał jego paszport, a Ukrainiec wyniósł się na dworzec. Koczował z innymi bezdomnymi, poznał tam Roberta i Bogdana. Ten drugi, 29-latek z okolic Legnicy, utrzymywał się z okradania podróżnych i grabieży w okolicznych sklepach samoobsługowych. Z kolei Robert nie wrócił z przepustki do więzienia i na dworcu ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości. Uparcie też pogrążał się w swoich nałogach. Wcześniej usiłował zbiec do Francji, szybko jednak został deportowany do kraju.
Trójce nowo poznanych kolegów Jerzy snuł opowieści o parze staruszków z jego rodzinnej Danówki, którzy mieli zgromadzić „w skarpecie” sporą kwotę. Zdaniem 22-latka małżeństwo nie wierzyło w bezpieczeństwo książeczek oszczędnościowych i odłożoną z renty rolniczej pokaźną kwotę trzymali w domu. Mężczyźni nie zastanawiali się długo, obrabowanie bezbronnych staruszków nie wydawało się trudnym zadaniem. 4 listopada 1996 roku wsiedli w pociąg do Terespola, a około godziny dziewiętnastej dojechali do Białej Podlaskiej, gdzie zatrzymali się w jednym z hoteli. Ze względu na brak dokumentów u dwóch z nich, zapłacili portierce większą kwotę niż obowiązywała za noc. W pokoju hotelowym przy kieliszku wódki obmyślali przebieg następnego dnia. Zgodnie ustalili, że zakneblują staruszków i przeszukają ich mieszkanie. Jako plan „B” brali pod uwagę zabicie świadków, co jedynie Witalijemu się nie spodobało. Robert jednak szybko go do tego planu przekonał, grożąc, że w razie wycofania się z umowy, zabije także jego.
Porażka
Rankiem mężczyźni wymeldowali się z hotelu i wciąż chwiejnym krokiem ruszyli na peron. Około piętnastej wysiedli na niewielkiej stacji i ruszyli w drogę przez las. Gdy dotarli w okolice Danówki, słońce wciąż wisiało nad horyzontem. Nie chcieli pokazywać się za dnia we wsi, urządzili sobie więc piknik w zaroślach. Rozpalili ognisko i przy nabitych na patyki kiełbaskach omawiali scenariusz napadu.
We wsi zapadł już zmrok, gdy rabusie wyłonili się z lasu. W ciszy dotarli do centrum wioski, gdzie stał stary dom będący ich celem. Szepcząc między sobą, upewnili się, czy każdy pamięta, co ma robić i przystąpili do realizacji planu. Próby wywabienia małżeństwa z domu nie przynosiły jednak efektów. Staruszkowie wydawali się nie słyszeć dochodzących z podwórza hałasów i w spokoju oglądali ulubiony program. Poirytowani mężczyźni postanowili odciąć kabel od telewizji, wnioskując, że gospodarze wyjdą sprawdzić, co stało się z połączeniem. Starsze małżeństwo ubiegło jednak włamywaczy – wyłączyli telewizor i położyli się spać. Zrezygnowani mężczyźni zakradli się do piwnicy, a że nie znaleźli tam nic wartościowego, wypili kompoty i opuścili posesję. Żądny łupów Jerzy zaproponował, by napaść na innych mieszkańców Danówki. Wskazał dom z bielonego drewna, dokładnie naprzeciwko jego domu rodzinnego.
(...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 15 września
Napisz komentarz
Komentarze