Pierwszego dnia Świąt Bożego Narodzenia 1996 roku skute lodem ścieżki między bialskopodlaskimi wsiami nie zachęcały do spacerów. Ślizgając się między zaspami, Stanisław wytrwale dreptał ku domostwu swego ojca w Musiejówce. Na miejscu trud wynagrodził mu zimny napitek, który jak co roku wypił z gospodarzem rodzinnego domu. Po opróżnieniu flaszki i czułych pożegnaniach z krewnymi, gość z powrotem ruszył w mróz. Do swojej chałupy z Kozłach nie dotarł, a co działo się dalej, nie pamięta nikt. Pięćdziesięciolatek ocknął się na oddziale chirurgicznym szpitala w Białej Podlaskiej. Od pielęgniarki dowiedział się, że młodzi mieszkańcy gminy Rossosz znaleźli go leżącego pod płotem i wezwali karetkę. Oprócz poalkoholowego bólu głowy, Stanisław miał odmrożone dłonie i gdyby spędził choć godzinę dłużej na śniegu, lekarze zmuszeni byliby amputować mu obie kończyny. Na twarzy miał sińce i zadrapania, co mogło być skutkiem upadku na zamarzniętą glebę lub pobicia. Mimo że mężczyzna stanowczo zaprzeczył, jakoby brał udział w bójce, personel szpitala był zobowiązany zawiadomić policję. Podczas przesłuchania na komisariacie w Łomazach Stanisław odmówił składania zawiadomienia o pobiciu, był święcie przekonany, że nikt mu krzywdy nie zrobił, a całą sytuację tłumaczył swoim pijaństwem.
6 stycznia 1997 roku komendant komisariatu w Łomazach Zbigniew N. uczestniczył w zebraniu sprawozdawczo-wyborczym Ochotniczej Straży Pożarnej w Rossoszu. Wraz z "Rambo", jak zwano 33-letniego komisarza, na bankiecie bawili się posłowie, wójt, komendanci straży pożarnej i inne "grube ryby" z okolic. Na suto zakrapianej zabawie ktoś poruszył temat wypadku Stanisława z Kozłów. Strażacy powtórzyli komendantowi miejscowe plotki, jakoby pijany mężczyzna miał zostać pobity przez dwóch 19-latków – Mariusza D. i Roberta J. Zarzucali też dowódcy łomaskiej policji słabą skuteczność w wykrywaniu przestępstw, co mocno ubodło dumnego "Rambo". Rozsierdzony przytykami kolegów, komisarz N. zatelefonował na komisariat i zlecił pełniącym tego dnia służbę funkcjonariuszom, by czym prędzej zatrzymali do wyjaśnień dwóch chłopców. Podwładni posłusznie zabrali się do wykonywania polecenia i po godzinie czternastej zajechali na podwórze rodziców Mariusza D. Z Kozłów przewieźli go do Łomaz, gdzie rozpoczęli kilkugodzinne przesłuchanie. 19-latek opowiedział mundurowym, że wieczorem 25 grudnia 1996 roku spotkał się ze swoimi rówieśnikami Robertem i Grześkiem. Razem pojechali do Musiejówki, gdzie miał dołączyć do nich jeszcze jeden kolega, Mirek. W oczekiwaniu na kompana pili wódkę w aucie Grześka, aż kierowca postanowił się pożegnać, podwiózł kolegów do wyczekiwanego Mirka i odjechał załatwiać swoje sprawy. Chłopcy ogrzali się w domu przyjaciela, śpiewając kolędy z jego rodzicami, po czym udali się w drogę powrotną do Kozłów. Po przejściu kilku metrów zauważyli leżącego w śniegu, zakrwawionego Stanisława. Mariusz i Robert podnieśli skostniałego z zimna mężczyznę i zaczęli ciągnąć do najbliższego domu. Tam zastała ich ciemność, przeciągnęli więc nieprzytomnego do rodziców Mirka, którzy pokierowali ich do innego sąsiada. – Bo jego synowa po szkołach – uzasadnił pan domu. Wywracając się na oblodzonej ścieżce, chłopcy dotaszczyli bezwładnego człowieka do mieszkającej obok pielęgniarki. Kobieta zajęła się poszkodowanym do przyjazdu karetki i razem z nastolatkami przyczyniła się do uratowania rąk oraz życia Stanisława.
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 13 października
Napisz komentarz
Komentarze