Na początku tradycyjnie przypomnimy jednak pokrótce historię miejscowości. Po raz pierwszy w źródłach historycznych nazwa Milanów pojawiła się w 1431 roku. Wieś była wówczas własnością szlachcica Andrzeja Kostro i leżała na terenach, będących przedmiotem sporu pomiędzy Koroną a Wielkim Księstwem Litewskim. W XVIII wieku Milanów należał do dóbr Potockich. Mikołaj Bazyli Potocki, starosta kaniowski, zapisał majątek swemu synowcowi Kajetanowi Potockiemu, kanonikowi katedralnemu krakowskiemu. Później dobra milanowskie należały do Czetwertyńskich, którzy zbudowali tu piękną rezydencję.
W 1906 r. powstała w Milanowie straż pożarna założona przez studenta Szkoły Górniczej Rudolfa Levitou, a w pierwszym jej zarządzie znalazł się książę Włodzimierz Czetwertyński. OSP odegrała istotną rolę kulturalną w życiu gminy – działała przy niej orkiestra, sekcja oświatowa, teatralna oraz biblioteka. Ważnym wydarzeniem w historii Milanowa, było to rozegrane w dniach 29-30 września 1939 r., kiedy to toczyła tu boje SGO „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga, walcząc z oddziałami Armii Czerwonej w czasie agresji sowieckiej na Polskę. Na miejscowym cmentarzu znajdują się groby poległych wówczas żołnierzy polskich. W 1973 roku Milanów stał się siedzibą gminy w powiecie parczewskim województwa lubelskiego i tak jest również obecnie. Z powstaniem Milanowa wiąże się pewna legenda.
Rodzina, co pod Parczew przybyła
Dawno, dawno temu, jak powiadają najstarsi mieszkańcy Milanowa, przybyła w te strony pewna rodzina. Rodzice z czworgiem dzieci – trzema synami i córką. Wędrowali wiele dni, nie wiadomo też skąd dokładnie przybyli. Na ich szczęście panowała ciepła i pogodna wiosna, toteż ominęły ich deszcze i chłód. Wesoło im mijała podróż, choć była bardzo długa. Ojciec o imieniu Emilian dbał o to, by droga nie była zbyt trudna, bowiem nie chciał, by uległ zniszczeniu ich cały dobytek, a zwłaszcza wóz, na którym znajdowały się wszystkie rzeczy rodziny. Wóz zaprzężony był w jednego konia, dlatego co kilkanaście kilometrów wędrowcy robili sobie postój, by zwierzę mogło nabrać sił, napić się wody i zjeść nieco owsa. Omijali gęste, ciemne lasy, starali się też nie natrafić na trzęsawiska i bagna, których niegdyś na terenach wschodnich było wiele. Sprzęty, które ze sobą wiozła rodzina, wskazywały na to, że Emilian to kmieć, który wraz ze swoimi najbliższymi szuka nowego miejsca do osiedlenia się. Mógł to być również rycerz, gdyż na wozie leżały na wierzchu łuk, dzida i siekiera, co świadczyło o tym, że mężczyzna jest sprawny w łowach i walce.
Za wypełnionym po brzegi wozem, szli powoli dwaj chłopcy, którzy popędzali dwie krowy i kilka owiec. Przy ich nogach plątał się odważny pies o imieniu Kruczek, który gdy rodzina zatrzymywała się na nocne postoje, pilnował całego dobytku i ostrzegał przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Z boku wozu szła matka, która o co rusz spoglądała do wiklinowego kosza, w którym smacznie spała najmłodsza pociecha – malutka córeczka, wyraźnie zmęczona trudami podróży. Kobieta za rękę trzymała ośmioletniego synka. Podczas tułaczki rodzina żywiła się mlekiem, tym co kmieciowi udało się upolować oraz leśnymi roślinami. Przed wyjściem mateczka przygotowała też zapas podpłomyków, które w drodze jeszcze bardziej niż zwykle smakowały jej dzieciom i mężowi. Raz udało się, że jeden ze starszych chłopców znalazł kilka kaczych jaj w gnieździe, więc uczta wtedy była niesłychana. Noce rodzina wędrowców spędzała w zbudowanych na szybko szałasach, które dawały schronienie przed dzikimi zwierzętami. Ciepło im było, bowiem mieli ze sobą kilka grubych kożuchów.
Spotkanie, co życie odmieniło
Tak wędrowała rodzina Emiliana, mijając strumyki, rzeki i pagórki. Czasem napotykali na swojej drodze dzikie zwierzęta, po trosze mieli już dość tej żmudnej wędrówki. Gdy więc któregoś dnia ich oczom ukazał się unoszący się ponad drzewami dym, napełnił ich serca nadzieją i otuchą. (...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 1 grudnia
Napisz komentarz
Komentarze