Blisko trzydzieści lat temu kilkukilometrowe kolejki samochodów do polsko-białoruskiego przejścia granicznego nie dziwiły nikogo. Zdarzało się, że w oczekiwaniu na odprawę celną kierowcy czekali nawet po pięć dni. Sytuacja na granicy sprzyjała okolicznym opryszkom i ich pomysłowości do wymyślania coraz to nowszych sposobów na obrabowywanie nocujących w autach ludzi. Wracający za Bug zwykle mieli ze sobą spore sumy pieniędzy – skupowali dolary lub sprzedawali na polskich bazarach papierosy, alkohol czy części samochodowe. Ofiarami złodziei padały także wycieczki autokarowe i kierowcy tirów.
Oprócz napadów rabunkowych i zdobywania łupów za pomocą pobić czy dewastacji samochodów, przygraniczni rabusie wymuszali haracze i pobierali pieniądze za nonsensowne usługi – nocne pilnowanie kolejki, ochronę przed innymi gangsterami czy za rzekome sprzątanie okolicy. Niektórzy z terespolskich „ochroniarzy” mieli nawet założone legalne działalności i nosili charakterystyczne mundury. Stawiających opór bito pałkami i rażono paralizatorami, grożono bronią lub jej atrapą, zastraszano i siłą usuwano z kolejki. Przybysze z krajów zza wschodniej granicy, w których zwykle panowało jeszcze większe bezprawie niż w tamtym czasie w Polsce, nie zdawali sobie sprawy, że przygraniczni wyłudzacze działają bezprawnie. Wielu z przyjezdnych miało już wcześniej przygotowane zaskórniaki, które posłusznie wręczali gangsterom w ochroniarskich uniformach.
Działalność gangsterska na polsko-białoruskiej granicy przynosiła duże zyski, było więc wielu chętnych do prowadzenia tam interesów, a konflikty pomiędzy konkurencyjnymi mafiami były prawie na porządku dziennym. W walce o swobodny dostęp do portfeli czekających w kolejce do oclenia, jak i w karaniu nielojalnych współpracowników, gangsterzy nie przebierali w środkach. Regularnie dochodziło do brutalnych pobić, okaleczeń czy niewyjaśnionych zaginięć. Wiele z mafijnych zatargów kończyło się morderstwami. Gangsterzy byli bezwzględni, a swoje ofiary przed śmiercią często torturowali obcinając palce czy dłonie. (...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 29 grudnia
Napisz komentarz
Komentarze