Golankowie nie sieją już za stodołą nic prócz zboża, choć ziemia tam dobra – trzecia, czwarta klasa. Na tej ziemi świetnie rosła kukurydza. Niestety gospodarz machnął ręką na jej sianie, bo szkoda mu było patrzeć, jak dziki niszczą uprawę, a szkody idą w tysiące złotych. – Hektar takiej wyrośniętej kukurydzy wart był i 3 tys. zł., serce bolało patrzeć co te zwierzęta mi tam robiły – wspomina Tadeusz Golanko.
Nie patrzył jednak bezczynnie, bo zabezpieczał uprawę według zaleceń myśliwych. Dostał od nich nawet elektrycznego pastucha. – Rozciągałem, a jak, na dwóch wysokościach. Przy ziemi i trochę wyżej. Nic nie dawało, szły jak w masło i niszczyły – wspomina. – Miedzę pryskałem specjalnym odstraszającym płynem, a od miedzy rządek nie zasiany zostawiałem. Nic nie pomagało.
No i koniec końców Golanko zaprzestał siania kukurydzy. – Teraz kupować muszę wysłodki dla krów. Za tonę takich wzbogaconych dodatkami płacę około 1000 złotych. Ta ilość starcza na niecały miesiąc – wylicza rolnik z Żelizny. – Jak mleko jeszcze trochę droższe, to pokryje koszt karmy i coś tam zostanie, ale jak tanie, to ledwo na te wysłodki starczy.
Teraz w miejscu, gdzie rosła kukurydza Golankowie sieją zboże, na reszcie działki jest łąka dla krów, a na łące całe połacia wyryte. – To wszystko właśnie dziki nam robią. Nie ma żadnego ratunku – mówi Bożena Golanko.
A mąż pokazuje myśliwską zwyżkę, która stanęła niedawno tuż za jego stodołą, na jego działce. – Postawili, nawet o zgodę nie zapytali. Pomyślałem, no dobrze, niech stoi, może z dzikami porządek będzie większy. Ale gdzie tam. Ja na tym stanowisku to jeszcze myśliwego nie widziałem – zapewnia.
W tym roku Golankowie szkody zgłosili już na początku marca.
Joanna Danielewicz
Więcej w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa nr 17
Napisz komentarz
Komentarze