Krótkofalarstwem zaczął interesować się w latach 70-tych ubiegłego wieku. Pasję do łączenia się na różnych częstotliwościach zaszczepił w nim nieżyjący już Henryk Pyszko prowadzący drużynę ZHP.
– Druh zademonstrował mi, w jaki sposób przeprowadza się łączności radiowe. Piski z eteru urzekły mnie – żartuje Adam Myrcha. Rok później został powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Trafił do jednostki zajmującej się łącznością. Tam po półrocznym, intensywnym szkoleniu z radiotelegrafii, zaczął pełnić dyżury na radiostacji. - Podsłuchiwaliśmy przeciwnika, a wiadomo kto nim wówczas był. Słyszałem liczne tajne wiadomości i nadawałem telegramy objęte klauzulą „ściśle tajne” – wyjawia. Po wyjściu z wojska usłyszał, że przy Lidze Obrony Kraju w Białej Podlaskiej istnieje klub łączności. Przyjęto go natychmiast, gdyż był już specjalistą, poza tym doskonale znał alfabet Morsea. Miał tam znak wywoławczy SP8KGI. Niedługo po tym zdał egzamin przed państwową komisją na pozwolenie radiowe I kategorii. Otrzymał wtedy indywidualny znak – SP8IOV.
Pomagał w czasie wielkiej powodzi
Adam Myrcha przeprowadził tysiące łączności radiowych z mieszkańcami wszystkich kontynentów świata. Używając własnego znaku wywoławczego nawiązał kilkadziesiąt tysięcy kontaktów. Podkreśla, że krótkofalowcy mają również rolę służebną wobec społeczeństwa. Choćby w razie klęsk żywiołowych, gdy aktywnie uczestniczą w ich zwalczaniu. Taka sposobność wydarzyła się podczas powodzi w miejscowościach nadbużańskich w latach 70-tych. Po dużych opadach śniegu, linie energetyczne i telefoniczne zostały powalone na ziemię. Nastąpiła przerwa w dopływie energii elektrycznej do wielu wsi, więc nie było też łączności telefonicznej. Wszyscy krótkofalowcy Ligi Obrony Kraju zostali zmobilizowani do akcji ratowniczej.
- Mieliśmy zapewnić nieprzerwaną łączność za pomocą radiostacji z władzami powiatu i województwa. Ja i mój kolega Janusz Radzikowski zostaliśmy przydzieleni do pomocy w Terespolu, pozostałych kolegów saperzy porozwozili amfibiami do takich miejscowości jak Hanna, Kukuryki, Samowicze, Sławatycze oraz innych wiosek - opowiada. Do ochrony przydzielono im dwóch milicjantów. Szybko zainstalowali sprzęt i tego samego dnia zaczęli sprawdzać łączność. Adam i Janusz zostali zakwaterowani w szkole, na sali gimnastycznej. Razem z nimi, były ekipy energetyczne z całego kraju, odbudowujące tam, gdzie się dało, linie energetyczne i telefoniczne.
(...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia z 11 stycznia
Napisz komentarz
Komentarze