Do pożaru, w którym ciężkich poparzeń doznał Józef J., doszło w piątek 16 czerwca po godzinie 17 w Rakowiskach w gminie Biała Podlaska. Kłąb czarnego dymu zauważył, jadąc rowerem, Dariusz Plażuk. – Myślałem, że może ktoś spala plastiki. Tak to wyglądało. Z kolei kiedy podjechałem bliżej, sądziłem, że pali się stodoła dawnego sołtysa. Ale już na miejscu zobaczyłem, że to obok w garażu jest straszny pożar. Ludzie się zbierali, a Adrian Filipiuk z bratem i ojcem już działali. I inni młodzi ludzie, sąsiedzi, biegali z wiadrami po wodę z innych posesji, żeby gasić – opowiada Dariusz Plażuk, przewodniczący rady gminy Biała Podlaska, funkcjonariusz Straży Miejskiej w Białej Podlaskiej.
Główne drzwi garażu, jak relacjonuje, były zamknięte od środka. Szyby w okienkach wypadły na skutek wybuchu (prawdopodobnie eksplodowały kanistry z benzyną). – I oni przez te małe okienka wlewali wodę do środka, żeby ugasić pożar. Ale to dawało słaby efekt. Ktoś wezwał straż. W pierwszych chwilach nie wiedzieliśmy, że w środku ktoś jest. Adrian usłyszał głos, podbiegł do mnie i mówi: Tam jest dziadek, ratujmy go! – wspomina dramatyczne chwile Plażuk.
– Zaczęliśmy krzyczeć: Józiek, Józiek. I on się do nas odezwał. Powiedziałem, żeby jakoś – na kolanach albo się czołgając – przesuwał się w kierunku światła, w naszą stronę. I tak zrobił. Po chwili z tego czarnego dymu wyłoniła się ręka i wtedy obaj z Adrianem chwyciliśmy go za obie ręce i wyciągnęliśmy. Był poparzony, skóra z rąk od łokcia schodziła jak rękawiczki – opowiada Plażuk.
Rodzina przypuszcza, że pożar powstał od benzyny. – Tato ma 68 lat. Wyszedł z raka płuc, a teraz to. Ma poparzone drogi oddechowe i większą część powierzchni ciała. Jest w śpiączce farmakologicznej – mówi córka Iwona Kamińska.
Więcej w papierowym i elektronicznym wydaniu "Słowa" nr 25.
Beata Malczuk
Napisz komentarz
Komentarze