Gdy wyjeżdżał Pan do Łucka, sytuacja była już bardzo napięta, ale wyjeżdżał Pan jeszcze do kraju, który nie prowadzi wojny. Czy spodziewał się Pan, że wojna zastanie Pana w Ukrainie?
Wizytę na Ukrainie planowaliśmy od kilku miesięcy. Chcieliśmy rozmawiać o projektach realizowanych z programu Polska-Białoruś-Ukraina oraz naszym autorskim programie wsparcia lokalnej administracji w zakresie transferu doświadczeń polskich samorządów. Jako, że inicjatywa wzbudziła zainteresowanie administracji prezydenckiej, bardzo nam zależało na jak najszybszym jej wdrożeniu.
Mimo napiętej sytuacji nie wierzyłem w pełnoskalową operację wojskową przeciwko Ukrainie. Braliśmy pod uwagę możliwość wybuchu lokalnego konfliktu na wschodzie, ale uznaliśmy, że zostawienie naszych ukraińskich partnerów w takim momencie, będzie tym czego oczekuje Władimir Putin – jak największej izolacji Ukrainy. Dlatego, zdecydowaliśmy się na wyjazd. Położony blisko granicy Łuck wydawał się bardzo bezpieczny
Jak wspomina Pan poranek, 24 lutego, gdy okazało się, że wojna to już fakt?
Jeszcze poprzedniego wieczora razem z naszymi partnerami zjedliśmy kolację i w dobrym humorze omawialiśmy plany na kolejny dzień. Co prawda cześć z nich wspominała, że wieczorem będą żegnać rodziny przed wyruszeniem na front, ale nikt nie dopuszczał myśli o najgorszym.
Nad ranem odczytałem smsa od przedstawiciela administracji prezydenckiej o wybuchu wojny. Kilka minut później usłyszałem odgłosy wybuchów na lotnisku i w zlokalizowanej w obwodzie Łucka jednostce wojskowej. Oba miejsca były dość daleko położone od naszego hotelu, więc nie czułem zagrożenia. W tym momencie jednak, nasza obecność w Ukrainie nabrała zupełnie innego znaczenia. Szybko zmodyfikowaliśmy nasz plan i zamiast rozmowy o projektach rozwojowych, rozmawialiśmy o pomocy humanitarnej.
W informacjach wysyłanych do kraju zapewniał Pan, że jest w najbezpieczniejszym miejscu Ukrainy. Szybko jednak się okazało, że bomby docierają również do Łucka. Czy Ukraińcy tam mieszkający byli zaskoczeni takim stanem rzeczy, że do nich też już pierwszego dnia dotarł atak Rosjan?
Łuck leży zaledwie 80 km od granicy z Polską. Mimo prowadzonych niedaleko dużych rosyjsko-białoruskich ćwiczeń wojskowych mało kto spodziewał się, że miasto zostanie zbombardowane. Po początkowym szoku mieszkańcy szybko wrócili do normalności oraz do pracy. Z godziny na godzinę zmniejszały się kolejki przy aptekach i bankomatach. Na ulicach nie widać było paniki.
(...)
Cały wywiad przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia z 1 marca
Napisz komentarz
Komentarze