Jak wyglądały początki „Solidarności” w Białej Podlaskiej?
„Solidarność” zastała mnie w zakładzie mleczarskim. Po sierpniowych protestach, w czasie których jednym z postulatów były niezależne związki zawodowe. Z kolegami z zakładu mleczarskiego zaczęliśmy jeździć do Lublina, gdzie była już „Solidarność”. Tam zaczerpnęliśmy informacji, jak utworzyć struktury w Białej Podlaskiej. Podobnie działo się w innych bialskich zakładach. To wszystko było bardzo spontaniczne i samorzutne. W Białej Podlaskiej w wiodących zakładach jak „Biawena”, „Elremet” czy "Bialskich Meblach" oraz w Wojewódzkim Zakładzie Mleczarskim, gdzie pracowałem, powstawały struktury „Solidarności”. Ludzie pokładali nadzieję w odpolitycznieniu związków zawodowych. Uważano, że poprzednie związki szły na pasku partii i robiły to, co partia nakazywała. Nie robiły też tego, co ludzie by chcieli, żeby był zrobione. Wierzono w poprawę socjalną sytuacji i wyjaśnienie systemowych nieprawidłowości, które się działy w relacjach pracowniczych. Był to kryzys ekonomiczny, na coraz kolejne produkty pojawiały się kartki. Stąd pokładano nadzieję w zmianach.
Jak pan podchodził do przemian związanych z tworzeniem się „Solidarności”?
Widząc postulaty, jakie zostały podniesione, widziałem, że są w nich nie tylko postulaty bytowe. Moja działalność w „Solidarności” nie sprowadzała się do poprawy sytuacji materialnej. Ważne były dla mnie zmiany systemowe, które by upodmiotowiły społeczeństwo i na stałe zmieniły sytuację. Nie myślałem wtedy o zmianie ustroju, ale o działaniach rewidujących i o reformacji. Sam fakt, że do „Solidarności” zapisało się tak dużo osób, także w Białej Podlaskiej i w regionie, świadczyło o tym, że to co było, wymagało znaczącej zmiany i ludzie tego oczekują.
Jakich zadań podejmowała się „Solidarność” w regionie?
Początkowo było to tworzenie komisji zakładowych, pisanie statutów i ich zatwierdzanie. Później jesienią i zimą prowadziliśmy dyskusję, do którego regionu będziemy należeć. Ważne okazało się przyłączenie kolejarzy z Małaszewicz, których było ok. 4 tysiące. Nikt nas nie zmuszał do przyłączenia, ale ze względu na lepsze połączenie kolejowe z Warszawą, co pozwoliło na częstsze spotkania i łatwiejsze dostarczanie prasy wydawanej przez „Solidarność”, zdecydowaliśmy się na przyłączenie do regionu Mazowsze. Pierwsza siedziba naszego oddziału znajdowała się przy ul. Brzeskiej, gdzie teraz mieści się siedziba firmy Aluteam, tyle że tamten budynek został rozebrany. Był to Instytut Mechaniki Precyzyjnej Techma – Robot. Na jednym z zebrań w połowie roku 1981, większością głosów powierzono mi przewodnictwo temu oddziałowi.
Jakie miał pan obowiązki, jeśli chodzi o przewodnictwo „Solidarności”?
To, co musiałem zrobić jako pierwsze, to zwolnić się zakładu mleczarskiego. Jako przewodniczący otrzymałem etat w oddziale „S”. Miałem dwóch zastępców. Przede wszystkim nawiązałem kontakty z komisjami związkowymi. Zająłem się przyjmowaniem członków „Solidarności”, którzy zgłaszali różnego rodzaju problemy i przekazywaniem tych spraw do regionu Mazowsze. Podjąłem się też kolportażu prasy, gdyż region Mazowsze wyposażał nas w różne materiały. Na etacie mieliśmy też dwóch prawników. Były też działania interwencyjne, kiedy grupa ludzi zgłaszała poważny problem w regionie. Wtedy podejmowaliśmy się pośrednictwa w rozwiązywaniu tego problemu. Reprezentowaliśmy tych związkowców u władz, czy to szczebla miejskiego czy wojewódzkiego. W 1981 roku niemal wszystko było na kartki, w dodatku niczego nie można było dostać w sklepach. Dlatego permanentnie prowadziliśmy rozmowy z władzami. Pamiętam negocjacje z władzami województwa, ale też z przedstawicielami przedsiębiorstw handlujących. Poszukiwaliśmy doraźnych rozwiązań, jak zabezpieczyć ludność w żywność, opał, ciepłe ubrania. To były główne tematy, które nas zajmowały. Jako przedstawiciele „Solidarności” braliśmy udział w spotkaniach regionalnych. Tej roboty było bardzo dużo. Na przykład były skargi na eksmisję z mieszkań czy nepotyzm w danym zakładzie pracy. W takich przypadkach zgłaszaliśmy sprawę w Biurze Interwencji i z jego członkami wspólnie angażowaliśmy się w rozwiązanie konfliktu. Później robiło się coraz trudniej, a władza nas prowokowała.
Jak się przejawiała wrogość władzy PRL-u w stosunku do członków „Solidarności” w czasie stanu wojennego?
Służby Bezpieczeństwa nas inwigilowały, zapraszały na regularne spotkania. Każdy z aktywniejszych działaczy miał swojego „opiekuna” z SB. „Opiekunowie” ujawnili się szczególnie w czasie stanu wojennego, bo odbywały się z nimi rozmowy, na których nakłaniali do współpracy i do donoszenia na innych. Wróciłem do pracy w mleczarni, ale dostałem szlaban na jakiekolwiek awanse w zakładzie. Koledzy tak samo. Były to przesłuchania, szykany, nękanie, np. SB-ek przychodził do miejsca pracy i zadawał przez godzinę lub dłużej liczne pytania o działalność. Trzeba było uważać, żeby za dużo nie powiedzieć i kogoś nie wsypać. Było też wzywanie na komendę na przesłuchania. Odbywały się też rewizje w domu i w zakładzie pracy. Nie można było mieć prasy drugiego obiegu, bo to groziło więzieniem.
Mimo tych trudności „Solidarność” się organizowała i podejmowała działania?
Tak, w kościele pw. Wniebowzięcia NMP w Białej Podlaskiej były odprawiane msze za ojczyznę, które wspólnie organizowaliśmy. Miało to duży rozgłos, na eucharystię przyjeżdżali działacze z różnych części Polski. Zapraszaliśmy na nie znane postaci ze świata artystycznego, które recytowały wiersze i śpiewały pieśni. Były to podniosłe momenty. Poza tym działało podziemie, była to nieformalna grupa, która w tajemnicy spotykała się regularnie, przekazywaliśmy też sobie „bibułę”. W Białej Podlaskiej wspierał nas też prałat Mieczysław Lipniacki. Nosiliśmy też w klapach marynarek znaczki „Solidarności”, co było nazywane opornikiem przeciw władzy. Nas to budowało, może wydawać się błaha rzecz, ale za noszenie takiego znaczka można było dostać pałą. Byłem też internowany i siedmiu moich kolegów. W Białej Podlaskiej zaangażowany byłem w przywożenie do miasta na msze znanych aktorów i aktorek. Z kolei z kolegami w 1984 roku wybrałem się na pogrzeb ks. Jerzego Popiełuszki, co się przerodziło w manifestację patriotyzmu i wiary. Później jego grób wielokrotnie odwiedzałem.
Jak wyglądało pana zatrzymanie i pobyt w więzieniu?
W nocy z 13 na 14 grudnia, o godzinie 00:05 przyszli po mnie milicjanci. Nic nie wyjaśniając zabrali mnie do więzienia przy ul. Prostej, w Białej Podlaskiej. W zakładzie karnym spotkałem innych działaczy, więc zrozumieliśmy, że jest organizowana akcja przeciw „Solidarności”. Dopiero rano, z tzw. kukuruźnika usłyszałem przemówienie generała Wojciecha Jaruzelskiego. Początkowo, wychodząc z domu, sądziłem, że trzeba wyjaśnić jakąś sprawę interwencyjną. Byłem internowany do 31 grudnia. O wypuszczenie mnie bardzo zabiegała moja żona. Mieliśmy dwójkę małych dzieci, w dodatku żona była w trzecim miesiącu ciąży. Dzięki jej prośbom zostałem uwolniony. W jednej celi było ze mną jeszcze siedem innych osób. Spaliśmy na pryczach. W tym samym pomieszczeniu znajdowała się toaleta i zlew z kranem. Posiłki były przynoszone w blaszanych naczyniach, jedzenie było paskudne. Trudno się to jadło, ale jak człowiek musiał, to jadł. Najtrudniejszą czynnością było mycie naczyń w zimnej wodzie, bo nie chciał z nich schodzić tłuszcz. Na noc zabierano internowanym ubrania, które trzeba było złożyć na specjalnej ławie. Ta była wynoszona poza celę, a rano wnoszona z powrotem. Nie mieliśmy pasiaków, chodziliśmy w swoich ubraniach. Poza tak zwaną szczekaczką nie mieliśmy informacji z zewnątrz, ale dowiedzieliśmy się o akcji w kopalni „Wujek”. Na święta od rodzin dostaliśmy paczki, które zostały dokładnie skontrolowane. Raz pozwolono odwiedzić mnie żonie, a raz mamie. Jak wracaliśmy ze spacerniaka, widzieliśmy, że nasze rzeczy były przeszukiwane. Przychodzili też do więzienia funkcjonariusze SB, którzy nas przesłuchiwali. Nakłaniali do podpisania lojalki, czyli dokumentu, że nie będziemy zakłócać porządku. Nikt nie miał pewności, co się stanie dalej. Niektórzy twierdzili, że zapewne czeka nas wywózka, podobnie jak niegdyś żołnierzy Armii Krajowej.
CZYTAJ TAKŻE:
- Oto najpiękniejsze kartki bożonarodzeniowe. Będą gminnymi pocztówkami
- Czy po nowym roku będzie nas stać na chleb? Piekarze nie mają dobrych wiadomości
- Zapachniało piernikami i igliwiem. Szkolny kiermasz świąteczny [ZDJĘCIA]
- Postanowiła zainwestować w kryptowalutę. Straciła 19 tysięcy złotych
- Aleksander Wapa z "Piksela" laureatem ogólnopolskiego konkursu!
Napisz komentarz
Komentarze