Od 1963 do 1975 roku Stanisław Szymani zasilał skład klubu MKS Podlasie, którego dziś jest sympatykiem. Przygodę z piłką nożną zaczął jeszcze w szkole średniej, jako nastolatek. – Przerwę miałem na czas studiów. Grałem na prawej obronie – precyzuje 68-latek. – Bardzo dobrze wspominam ten czas. To była szkoła życia. Kształtowałem charakter, wytrzymałość, odpowiedzialność, umiejętność pracy w grupie.
Aktywność ponad wszystko
Od aktywności w klubie sportowym minęło sporo czasu, ale mimo to pan Stanisław wciąż ma kontakt z byłą drużyną, zdarza mu się chodzić na mecze. Nie zawsze jest na to jednak czas. – Na weekendy przyjeżdżają dzieci z wnuczkami i chcą, żeby dziadek pojechał z nimi na basen, poszedł na huśtawkę – mówi z dumą.
Choć zbliża się do siedemdziesiątki, nie rezygnuje z aktywności. Latem, gdy odbywały się warsztaty nordic walking, uczestniczył w nich. W ostatnich latach aktywność bywała niestety mocno ograniczana przez chorobę. Pan Stanisław w 2011 r. dowiedział się, że jest poważnie chory. Diagnoza brzmiała: rak prostaty. Dla aktywnego, cieszącego się życiem mężczyzny to była trudna wiadomość. – Do tego czasu nie miałem żadnych dolegliwości związanych z prostatą. Pewnego dnia zauważyłem, że kolor nasienia zmienił się na brązowy. Udałem się do lekarza, miałem zrobioną biopsję, PSA było wysokie – ponad 200, a normą jest 4,1. – wspomina nasz rozmówca.
Długie i ciężkie leczenie
Leczenie pan Stanisław rozpoczął w Centrum Onkologii w Warszawie. Dostał leki, PSA się zmniejszyło niemal do zera, a samopoczucie się poprawiło. Organizm się jednak na ten lek uodpornił i po pewnym czasie przestał działać tak jak powinien. Weszły kolejne leki, które jak się z czasem okazywało, pomagały tylko na pewien czas, a wyniki wciąż nie były zadowalające. Trzeba więc było poddać się chemii.
Pan Stanisław od września 2015 r. przyjął 10 dawek chemii, która spowodowała spustoszenie w organizmie. – Wyszły mi włosy, złapałem dodatkowe kilogramy i ważyłem ponad sto kilogramów, paznokcie stały się ciemne. Po przyjęciu chemii nie było progresji choroby – wspomina bialczanin.
Sytuacja ta jednak nie trwała długo. Po kilku miesiącach ponownie wykonano scyntygrafię i tomografię komputerową, które to badania pokazały postęp choroby. Od kilku miesięcy czuje się lepiej, znów jest aktywny, ma wystarczająco dużo energii, by bawić się z wnukami, a co ważne – wyniki są dobre.
Drastyczna podwyżka
Od listopada lek Xtandi, który pozwala panu Stanisławowi na normalne funkcjonowanie, zapewnia dobre samopoczucie i oddala perspektywę wyniszczającej chemii, zdrożał z około 8 tys. zł do 14,2 tys. zł. – Jest on refundowany tylko dla pewnej grupy osób. Wykorzystywany w programie terapeutycznym. Mąż już raz był w takim programie, dostał lek o nazwie Zytiga, który na niego nie zadziałał, dlatego teraz jest przekreślony, nie może skorzystać z wyżej wymienionego leku w programie terapeutycznym – ubolewa żona pana Stanisława.
Dobro powraca
Wsparciem służą dzieci, które pomagają jak mogą. Pani Anna, która prowadziła świetlicę charytatywną przy parafii Wniebowzięcia NMP i wciąż jeszcze działa na rzecz parafian organizując paczki świąteczne, również nie raz mogła liczyć na wsparcie osób, które spotkała na swojej drodze.
Jednak, jak się okazuje, wciąż tego wsparcia im potrzeba. Lek bowiem w ostatnim czasie zdrożał o ponad 6 tys. zł, a wydawanie takiej kwoty co 28 dni przewyższa możliwości chorego i jego rodziny. – To jest walka. A każda walka o życie chorego ma sens i trzeba ją podejmować. – mówi pani Anna, która bardzo liczy na to, że władze w kraju przejrzą na oczy i zaczną bardziej wspierać swoich obywateli w tak trudnym leczeniu.
Wszyscy, którzy chcą wesprzeć leczenie pana Stanisława, mogą się skontaktować z jego żoną pod nr. tel. 691 133 886.
Więcej przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa, nr 47
Justyna Dragan
Napisz komentarz
Komentarze