– Wyczuwaliśmy, że coś się szykuje, ale nie spodziewaliśmy się, że dojdzie do tego przed świętami. To była niedziela, od znajomych dowiedziałem się o całej sytuacji, o aresztowaniach. Przeszedłem się po dużych zakładach pracy zobaczyć jak to wygląda. Pracowałem w Centrali Nasiennej. Przyszedłem rano do pracy, choć miałem na drugą zmianę. Napisałem odezwę do załogi i wywiesiłem ją na tablicy ogłoszeń, byłem wtedy przewodniczącym Solidarności. Potem zaczął się kontakt z SB, pytali do kogo i co pisałem – wspomina bialczanin Marian Kwiatkowski. Dziś niczego nie żałuje.
– Stan wojenny zastał mnie w domu, byłem wtedy w łóżku. Przyszli po mnie ubecy, mówili, że zagrażam ojczyźnie. To absurd, nie mieściło się to w głowie. Zawieźli mnie na komendę. Musieli mnie jednak szybko wypuścić, bo byłem kierownikiem transportu w Spółdzielni Kierowca Mechanik. – przyznał w rozmowie ze "Słowem" Andrzej Lempaszek, który był jednym z tych, którzy tworzyli Solidarność w Białej Podlaskiej.
O wprowadzeniu stanu wojennego Marek Pniewski dowiedział się w drodze do szkoły między Wólką a Białą Podlaską. – Dla mnie było to coś nienormalnego. Wojsko na ulicy to tak, jakby miała być wojna. Nie było Teleranka, tylko pan generał wyszedł i powiedział co się dzieje. – wspomina dziś Pniewski, który wziął udział w symbolicznym spotkaniu przy pomniku Solidarności na ul. Warszawskiej.
Bialskie uroczystości kontynuowane były w kościele, gdzie odprawiona została msza za ojczyznę i za ofiary stanu wojennego. Był też m.in. recital "Pamiętamy" oraz dyskusja pod hasłem "Kościół w dobie stanu wojennego". – Miasto pamięta o tamtych wydarzeniach, jesteśmy to winni. Warto wspomnieć, że w pewnym momencie członków Solidarności było nawet 10 milionów – podkreśla wiceprezydent Michał Litwiniuk.
Więcej na ten temat w najnowszym numerze i e-wydaniu Słowa Podlasia, 19 listopada
Justyna Dragan
Napisz komentarz
Komentarze