Posługa brata gwardiana trwa już ponad 40 lat, a od 2018 r. przebywa w Białej Podlaskiej. Czas spędzony w naszym mieście to także kultywowanie pamięci o 34. Pułku Piechoty oraz uczestnictwo w wydarzeniach jazzowych, których w Białej nie brakuje. Po spotkaniu goście mogli obejrzeć wystawę zdjęć br. Bogdana Augustyniaka z koncertów jazzowych pod tytułem "Jazz do it".
Przymusowe słuchanie jazzu
Jego zamiłowanie do górskich wędrówek zetknęło go z Feliksem Zwierzchowskim, artystą fotografikiem. To zaowocowało chęcią, utrwalania tego, co w górach ulotne, czyli ich atmosfery. Współpracował też z fotografiami z Łomży, w ten sposób dorastał do swojej pierwszej wystawy o Tatrach. Później powstawały wybitne prace poświęcone największym ikonom jazzu, które odwiedziły Polskę. Jego miłość do jazzu narodziła się już w dzieciństwie.
- Miałem brata terrorystę, cztery lata starszego. W latach siedemdziesiątych można było mieć jedynie magnetofon szpulowy ZK 140 T. Mój brat chodził na boks, zawsze wygrywał sparingi, jak się kłóciliśmy, jakiej muzyki będziemy słuchali. Sam bardzo lubił jazz, więc chodził na liczne koncerty i często słuchał tej muzyki. W związku z tym, ja też bardzo dużo słuchałem jazzu, już po oklaskach potrafiłem odróżniać koncerty. Kiedy brat przekonał się o mojej znajomości tego gatunku, przestał mnie katować puszczaniem utworów jazzowych non stop - wspominał brat gwardian Bogdan Augustyniak.
W młodości należał do skautów. - Spędzaliśmy całe tygodnie w puszczach, gdzie uczyliśmy się miłości do przyrody i szacunku - podkreślił. Pytany, jak się narodziło jego powołanie, odpowiedział, że poczuł wewnętrzny impuls od serca. Kapucynem jest od 1963 r. - Bóg jest osobą, więc jeśli wierzymy, to wchodzimy w relację z Kimś. Nie można się zakochać w dowodzie osobistym, tylko w osobie, która nosi ten dowód - mówił br. Bogdan Augustyniak.
Już jako zakonnik często, bo trzy, dwa razy w roku wędrował po górach. Na jednej z wypraw poznał słynnego artystę fotografika Feliksa Zwierzchowskiego.
Niezwykłe spotkanie w górach
- Pewnego roku przed sezonem wylądowałem w Dolinie Pięciu Stawów, kiedy byłem w schronisku, przyszedł też do niego starszy pan. Miałem jechać na wspinaczkę z trzema moimi kolegami, więc nie miałem sprzętu wspinaczkowego, ale miałem jedzenie dla czterech osób na pięć dni. Ten pan nie miał nic, bo śnieg zatrzymał go na przełęczy. W momencie kiedy wszedł do pokoju, w którym mieszkałem, akurat wymieniałem film w aparacie fotograficznym, pożyczonym od znajomego. On na to: “O! Robi pan zdjęcia!” Tak się zaczęła moja rozmowa z Feliksem Zwierzchowskim założycielem Biblioteki Polskiego Związku Artystów Fotografików - przekazał franciszkanin. Dodał, że okazało się, że Feliks Zwierzchowski ma tylko płócienny plecak a w nim aparat, padał mocny deszcz, który mógł zniszczyć mu sprzęt. Dał mu więc swój płaszcz przeciwdeszczowy.
W nagrodę dostał zaproszenie do Biblioteki Polskiego Związku Artystów Fotografików. - Po wywołaniu zdjęć wybrałem kilkadziesiąt sztuk i zaniosłem do Biblioteki PZAF. Pan Zwierzchowski i pan Chojnacki przejrzeli moje fotografie i jedna z nich była dobra. Wtedy powiedzieli do mnie: Zrobiłeś ją przypadkiem? Odpowiedziałem, że tak. Wówczas usłyszałem: W takim razie masz trochę instynktu, ściągniemy cię z drzewa i przestaniesz być małpą z aparatem - wspominał br. Bogdan Augustyniak. Wyjaśnił, że fotograficy uczyli go kompozycji przy pomocy klasycznego malarstwa. - Żałuję, że nie mam tych albumów, bo oni po nich rysowali, byłby to piękny element do dalszej nauki czy przypomnienia sobie pewnych wskazówek - zauważył gwardian. Wskazał że uczyli go jak pracować ze światłem przez lata.
"Zlazłeś z drzewa!"
- Ostatnim momentem nauki był dzień, kiedy mogłem usiąść z nimi przy stole, bo jako uczeń zawsze stałem, usłyszałem od pana Chojnackiego: “Zlazłeś z drzewa!” Następnie pokazał mi moje zdjęcie, które zrobiłem w górach, wskazując, że jest poprawne, jedynie ma jeden mankament - widać na nim słupek graniczny, który powinien znaleźć się poza kadrem - opowiadał. Przyznał, że wiele swoich zdjęć wyrzucił, bo jak podkreślał, nie kolekcjonuje pocztówek. Zauważył, że Feliks Zwierzchowski z sześciotygodniowej wyprawy przynosił pięć-siedem zdjęć, których nie było trzeba poprawiać.
- Nad jego biurkiem w gabinecie wisiał cytat słynnego fotografa Ansela Adamsa, który brzmiał: “Czasami, wydaje mi się, że Pan Bóg stawia mnie w tym miejscu, o tym czasie, tylko w jednym celu, żebym nacisnął spust migawki aparatu”.
Fotografia to chwila, wręcz ułamek chwili - zaznaczył kapucyn. Zrozumiał to dokładnie w czasie wykonywania zdjęć koncertowych. - Myślę, że zdjęć, które były kamieniami milowymi i dawały zrozumieć, to co się dzieje na scenie było dużo. Kiedy zostałem puszczony sam na wydarzenie, zdarzył się moment, że moja migawka i fotografika Krzysztofa Wierzbowskiego niemal się nałożyły. Wtedy Krzysiek odwrócił się do mnie i powiedział: I o to właśnie chodzi! Czyli trzeba wyczuć moment, zanim się wydarzy - wskazał.
Zdjęcie z ładunkiem
Przyznał, że jest jedno zdjęcie, które niesie za sobą ogromne emocje. Przedstawia poetę Ernesta Brylla.
- Ernest Bryll, kiedy go poznałem dwadzieścia kilka lat temu, włączył się charytatywnie w akcję dla bezdomnych w Warszawie. Robiłem mu zdjęcia w wielu miejscach. Kiedyś, do swojego rodzinnego domu sprowadził swoich teściów, gdyż mieszkali w Krakowie, a byli bardzo schorowani, więc trudno byłby się nimi opiekować na odległość. Okazało się, że nie mają żadnych zdjęć teściów, więc Ernest Bryll poprosił mnie, żebym przyszedł z aparatem do jego domu i wykonał pamiątkowe fotografie. Poeta był już po udarze, jedna jego strona nie była w pełni sprawna. Kiedy widział aparat skierowany w jego stronę, natychmiast odwracał się zdrową stroną do obiektywu - wspominał br. Bogdan Augustyniak.
Dodał, że pod koniec dnia wszyscy byli zmęczeni, twórca usiadł na kanapie i padało na niego miękkie światło od okna. - W pewnym momencie widząc sytuację, wyciszyłem migawkę, włączyłem zdjęcia seryjne, rozmawiając z nim przyłożyłem aparat do oka i nacisnąłem spust migawki. Jak się zorientował i ustawił zdrową częścią, już miał kilkanaście zdjęć. Krzysztofowi Wierzbowskiemu dałem kartę pamięci, powiedziałem, że jestem z obiektem zdjęć emocjonalnie związany, jeżeli któreś wyszło dobrze, to niech zrobi odbitki - opowiadał gwardian. Dał najpierw Ernestowi zdjęcia teściów i na końcu zdjęcie, które mu zrobił z zaskoczenia.
- Było pół minuty ciszy, następnie powiedział do żony, Małgosiu pozwól tutaj. I pokazał jej zdjęcie, mówiąc: Popatrz, nie przypuszczałaś, że jeszcze jestem piękny i może, nawet mam duszę! Zdjęcie zostało zaakceptowane, poprosiłem też o dedykację dla zdjęcia, które wywołałem dla siebie - wspominał.
Dom Bryllów był dla niego jedną wielką biblioteką. - Ogrom wiedzy Ernesta Brylla był oszałamiający, nie dało się go nabrać, przy nim ciągle czułem się studentem - zaznaczył gwardian. Przyznał też, że nauczycielka w liceum zaraziła go miłością do poezji Kamila Cypriana Norwida, a okazało się, że Ernest Bryll uczył się poezji od tego wieszcza. Stąd mieli wspólny temat rozmów.
Zdjęcie, które zrobił poecie było wystawione przy trumnie Ernesta Brylla podczas pogrzebu. Jego córka trzymała je, gdy trumna z ciałem artysty chowana była do grobu.
CZYTAJ TEŻ:
Napisz komentarz
Komentarze