Uczestnicy zjazdu, który odbył się pod koniec września, rozpoczęli spotkanie mszą świętą w intencji żyjących i zmarłych absolwentów, nauczycieli oraz pracowników LO, odprawioną w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Komarówce Podlaskiej. Homilię wygłosił ojciec Mirosław Bijata. Następnie zebrani, z pocztem sztandarowym na czele, przeszli do Szkoły Podstawowej w Komarówce Podlaskiej, gdzie wgłoszono okolicznościowe przemówienia. Ważną częścią zjazdu było odsłonięcie pamiątkowego pomnika oraz bal absolwentów.
Szkoła z dobrą renomą
– Nasza szkoła została utworzona w 1944 roku z inicjatywy nauczycieli, którzy w czasie okupacji hitlerowskiej prowadzili w Komarówce i okolicznych wioskach kursy tajnego nauczania, miejscowej inteligencji i działaczy społecznych, często rolników. Potrzeba była ogromna, bo wiele wiejskich dzieci chciało się kształcić, a nie miało możliwości, aby wyjechać do miasta – opowiada dyrektor liceum, Andrzej Nazarko. – Te 80 lat w telegraficznym skrócie to momenty wzlotów i upadków. 27 sierpnia 1944 r. powstała Spółdzielnia Oświatowa, której celem było zaspokajanie oświatowych i kulturalnych potrzeb środowiska poprzez organizowanie i prowadzenie szkół, bibliotek oraz przedsięwzięć oświatowo-artystycznych. Jeszcze przed założeniem spółdzielni, 15 sierpnia Zarząd Kasy Stefczyka ofiarował na potrzeby organizującej się szkoły budynek, który mieszkańcy Komarówki samorzutnie wyposażyli w niezbędny sprzęt, ławki i tablice. 1 września 1944 roku pod patronatem Spółdzielni Oświatowej rozpoczęło działalność sześć instytucji oświatowych. Były to: Gimnazjum Ogólnokształcące, Gimnazjum dla Dorosłych, Kurs Nauczycielski, Uniwersytet Ludowy, Kurs Samorządowy oraz Kurs Wieczorowy. Łącznie w roku szkolnym 1944/45 naukę podjęło 330 osób. Poza tym zorganizowano bibliotekę, chór i zespół teatralny. Warto zaznaczyć, że komarowskie gimnazjum było pierwszą średnią szkołą otwartą w Polsce po drugiej wojnie światowej. Na przełomie lat 60. i 70. szkoła mogła poszczycić się wysokim procentem absolwentów, którzy pomyślnie zdawali egzaminy na wyższe uczelnie. Był to procent wysoki w skali całego kraju – wyjaśnia dyrektor.
Spotkanie po latach
O tym, jak ważną rolę odegrała szkoła w życiu jej absolwentów, świadczą organizowane co 5 lat, od 1979 roku, zjazdy absolwentów, gromadzące dorosłych ludzi, którzy z radością i wzruszeniem wracają w progi swojej placówki.
– Też jestem absolwentem tej szkoły. Jej mury opuściłem w 1992 r. Zdałem maturę i poszedłem na studia. Ten zjazd absolwentów jest wyjątkowy, bo zgromadził największą liczbę absolwentów, od roczników najstarszych po młodsze. To pokazuje, jak wielkie znaczenie w życiu nas wszystkich miała nasza szkoła, liceum wiejskie, położone w małej miejscowości, które dawało nam szansę zdobycia wiedzy, świadectwa dojrzałości i wyjścia w świat. A tym samym możliwości rozwinięcia swoich pasji i umiejętności – mówi wójt gminy Komarówka Podlaska, Ireneusz Demianiuk. – Myślę, że tak liczna obecność absolwentów liceum świadczy o tym, że znamy wagę, jaką szkoła wniosła w życie każdego z nas. Jesteśmy tu po to, aby upamiętnić założycieli szkoły, która powstała zaraz po II wojnie światowej, w 1944 r., oraz wszystkich dyrektorów, nauczycieli aż po dziś dzień. Dziękujemy im za wkład w nasze wychowanie, ale też wychowanie naszych dzieci, bo np. mój syn też jest absolwentem tego liceum. Mogę więc śmiało powiedzieć, że następowała sztafeta pokoleń – dodaje.
To było coś ważnego
Absolwentka liceum, Marianna Łojewska, maturę zdawała w 1977 r. Dziś z sentymentem wspomina szkolne lata.
– Za 3 lata będziemy obchodzić 50-lecie matury. Bardzo miło wspominam chwile spędzone w szkole. Wciąż mam w pamięci naszych wspaniałych, w większości nieżyjących już profesorów. Na szczęście, na zjeździe jest z nami jeszcze nauczycielka fizyki, Krystyna Stefaniuk, której mąż był moim wychowawcą – mówi Marianna Łojewska. – Mieszkałam 8 km od Komarówki Podlaskiej i dużo osób z mojej wsi i sąsiednich miejscowości chodziło do tego liceum. Nasze dotarcie do placówki w pierwszych 2 latach nauki było trudniejsze niż dziś, bo nie było asfaltowej drogi. Codziennie o godz. 6.50 wyjeżdżaliśmy z kolegami i koleżankami rowerami. Przyjeżdżaliśmy na miejsce o 7.50 i szliśmy na lekcje, a po ich zakończeniu również rowerami wracaliśmy do domu. Tak było do końca października, a od października do końca kwietnia mieszkaliśmy na stancji. Potem, do końca roku szkolnego, znów dojeżdżaliśmy rowerem – opowiada absolwentka. Zaznacza, że rower to była jedyna możliwość dojazu, aby nie mieszkać w Komarówce przez cały rok. Oczywiście niektórzy wynajmowali stancję, a potem mieszkali w internacie, ale większość osób dojeżdżała jednośladami.
Marianna Łojewska przyznaje, że poziom nauczania w liceum był wysoki. – Dostanie się do liceum to było dla nas coś bardzo ważnego. Najpierw trzeba było zdać egzamin, a nie każdemu się to udawało. Nie było poprawek, a więc jeśli ktoś nie zdał egzaminu, nie był uczniem liceum ogólnokształcącego. W mojej klasie było sporo uczniów z sąsiednich wsi, ale byli też tacy, którzy dojeżdżali z jednostki wojskowej, ponieważ ich rodzice czasowo pracowali w tutejszej jednostce. Potem mieli inny przydział do wojska, więc ich dzieci po maturze wyjechały w inne strony kraju. Mimo to dzisiaj miło jest spotkać tych kolegów i koleżanki – przyznaje absolwentka.
Dodaje, że jej ulubionym przedmiotem była geografia i historia, ponieważ profesorowie z tych przedmiotów potrafili zainteresować uczniów nie tylko tym, co było na lekcji, ale o wiele bardziej. Byli prawdziwymi pasjonatami. – Z racji wysokiego wzrostu grałam w drużynie piłki siatkowej. Miło to wspominam. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że szkolne lata były bardzo dobre, choć wtedy niekoniecznie tak myśleliśmy – śmieje się Marianna Łojewska, która przez 43 lata pracowała w samorządzie. Mieszkanka Łomaz przez 32 lata pracowała na stanowisku sekretarza gminy Łomazy.
Z liceum do wojska
Ze spotkania z koleżankami i kolegami z komarowskiego liceum cieszy się Stanisław Zając, mieszkaniec Białej Podlaskiej i wieloletni pracownik „Słowa Podlasia”. – Jestem na zjeździe absolwentów LO już po raz kolejny. Spodziewałem się, że będzie nas tu więcej, ale okazuje się, że jest tylko jedna koleżanka i jeszcze dwóch kolegów po 55 latach od matury, bo egzamin dojrzałości pisaliśmy w 1969 r. Jest to dla mnie radosny, ale i wzruszający dzień - mówi Stanisław Zając. Lata szkolne wspomina z błyskiem w oku.
– Mieszkałem w Walinnie, latem dojeżdżałem do szkoły 7 km rowerem, zimą mieszkałem na stancji. Kiedyś mieszkałem nawet u kościelnego. Razem z pięcioma współlokatorami pomagaliśmy mu przy sprzątaniu kościoła, uczyliśmy się też potajemnie nauki gry na organach, ale tylko do momentu, gdy przyłapał nas na tym ks. wikary Matysiak. W szkole panowała dobra atmosfera. Wszyscy sobie pomagali. Byłem w klasie „A”. Pamiętam, jak kiedyś profesor zabrał nas w lutym na wychowaniu fizycznym na boisko, które było skute lodem. Tak broniłem bramki, że uderzyłem nosem w ostro wystający lód, cała twarz była we krwi. Profesor się przestraszył i z pomocą kolegów zaprowadził mnie do ośrodka zdrowia, lekarza akurat nie było, pomocy udzieliła mi akuszerka. Kiedy dziś lekarze oglądają mój nos, przyznają, że jest dobrze złożony – śmieje się absolwent.
Wspomina, że uczęszzcanie do szkoły średniej było w tamtym czasie wyróżnieniem, bo dostać się do liceum nie było wcale tak łatwo.
– Każdy się uczył, radziliśmy sobie z nauką dobrze. Moim ulubionym przedmiotem była fizyka. Pewnego dnia kolega z jednostki wojskowej w Bezwoli przywiózł plakaty, że są przyjęcia do Szkoły Chorążych Wojsk Radiotechnicznych w Jeleniej Górze. Od razu postanowiłem, że tam pójdę. Zdałem egzamin, choć nie było łatwo. Na 400 kandydatów przyjęto jedynie 100 osób. Mi się udało, skończyłem tę szkołę i rozpocząłem pracę w Osielsku, k. Bydgoszczy. Po 5 latach przeniosłem się do Roskoszy, gdzie przepracowałem jeszcze 15 lat, a potem, po roku przerwy, zatrudniłem się w „Słowie Podlasia”. Byłem idealnym kandydatem, bo umiałem szybko pisać na klawiaturze, a w redakcji akurat kupiono pierwszy komputer. W tygodniku przepracowałem 33 lata – opowiada Stanisław Zając.
Zapytany o ważne wydarzenie ze szkolnych lat, wspomina studniówkę. – Urodziłem się w październiku, więc na studniówce miałem 17 lat. Przed wyjściem na studniówkę wypiliśmy z kolegami na odwagę po kieliszeczku wódeczki. Na bal przyjechały dziewczyny z LO z Wisznic. Ja, niestety, pamiętam tylko przywitanie dyrektora, film mi się urwał, a jak się ocknąłem, to było już po balu. Później, kiedy one miały studniówkę w swoim liceum, też im towarzyszyliśmy, ale ja już nic nie piłem przed tym balem. Pamiętam, że nie było wieczorowych strojów. Uczniowie przychodzili ubrani elegancko, ale na galowo. Pamiętam jeszcze zabawną historię z matury. Choć minęło już 55 lat, dokładnie pamiętam egzamin z języka rosyjskiego, wyciągnąłem kartkę z poleceniem napisanym w języku rosyjskim: „opowiedz o jesieni”. Zacząłem mówić, oczywiście po rosyjsku, że bociany odlatują, liście opadają itp. A profesor śp. Jerzy Stefaniuk na to: „Ot cholera jasna, bociany odleciały, dzieci już nie będą się rodzić” – śmieje się Stanisław Zając.
Najpiękniejszy okres życia
Anna Czeczot maturę zdawała w 1983 r.
– W kilku słowach trudno opisać szkolne lata, ale ten czas był jednym z najpiękniejszych okresów mojego życia! Tyle się działo, nowe osoby, nowe przyjaźnie, jak też miłości, które dziś wspominam z ogromnym sentymentem. Miałam to szczęście, że przez pierwsze lata uczyli mnie przedwojenni profesorowie, którzy również uczyli mojego tatę, Józefa Czecha, jednego z pierwszych absolwentów tego liceum. Ich wiedza, klasa, obycie dla wielu z nas były źródłem dalszego rozwoju – przyznaje Anna Czeczot.
– Bardzo dobrze pamiętam czasy liceum, były to wczesne lata 80. Emocje przed sprawdzianem, później maturą zapadły mocno w pamięć. Piękny, wspaniały czas, przyjaźnie, które trwają do dziś, dlatego zjazd jest jakby cofnięciem się w czasie. Odżywają wszystkie wspomnienia. Tegoroczny zjazd był niestety ostatnim w 80-letnim istnieniu naszego liceum. Czas niżu demograficznego robi swoje. Był to chyba najliczniejszy zjazd w historii szkoły, a przekrój wiekowy był niesamowity. Rozmowy, wspomnienia, tańce trwały prawie do świtu. Ze łzami w oczach opuszczaliśmy naszą szkołę, gdzie spędziliśmy najpiękniejsze chwile swojego życia. Jak się okazało, jest nas już trochę mniej niż w czasach szkolnych. Z kilkoma osobami poznałam się dojeżdżając tym samym autobusem. Tak było np. z o rok starszą Anną Dzyr z Romaszek. To była przemiła, życzliwa, uśmiechnięta dziewczyna. Bardzo się lubiłyśmy. Dziś już jej z nami nie ma, ale pozostanie w mojej pamięci, podobnie jak wspomnienia z liceum – mówi absolwentka.
Jestem dumna z moich uczniów
Krystyna Stefaniuk przepracowała w szkole wiele lat. – W murach tej szkoły pojawiam się już od 42 lat, przy czym przez 4 lata byłam uczennicą tej szkoły, a przez 38 lat nauczycielką fizyki. Jako nauczycielka wspominam wielu wspaniałych ludzi, którzy osiągnęli wielki sukces, zrealizowali swoje szanse życiowe, m.in. budowniczego okrętów Zygmunta Chorenia, byłego wicewojewodę lubelskiego Roberta Gmitruczuka czy prof. nadzwyczajnego UKSW w Warszawie, ks. Romana Karwackiego i wielu innych. To byli ludzie żądni wiedzy, którzy wiedzieli, po co przyszli do tej szkoły i starali się to konsekwentnie realizować. Z ogromną przyjemnością słucham o ich osiągnięciach, śledzę ich losy, bo są mi bardzo bliscy – mówi Krystyna Stefaniuk.
– Sukcesy moich uczniów napawają mnie dumą i radością. Cieszę się z każdego spotkania ze swoimi uczniami, którzy nierzadko mieszkają daleko, nawet za granicą. Jestem żądna kontaktu z nimi i czuję, że oni są żądni kontaktu ze mną. Myślę, że jako nauczycielka się zrealizowałam – dodaje i zaznacza, że w zjeździe absolwentów uczestniczyła po raz pierwszy bez męża, wieloletniego dyrektora komarowskiego LO, Jerzego Stefaniuka.
Krystyna Stefaniuk maturę zdawała w 1958 r. Lata szkolne wspomina ze łzą w oku. – Była to tylko jedna klasa. Wielu moich kolegów już nie żyje. Wspominam ich bardzo ciepło, z niektórymi utrzymuję kontakty do dziś. Jako uczennica najbardziej lubiłam matematykę. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że kiedy kończyłam szkołę, miałam piątki na świadectwie z jednym wyjątkiem. Z fizyki miałam czwórkę – śmieje się. Absolwentka i nauczycielka komarowskiego liceum po maturze dostała się na matematykę na Uniwersytet Warszawski.
Pamiątkowy pomnik
W trakcie uroczystości nastąpiło odsłonięcie rocznicowego pomnika przed budynkiem LO. – Pomnik ten jest wyrazem hołdu tym wszystkim, którzy współtworzyli nasze, komarowskie liceum. Wykonany jest z granitu, czyli materiału bardzo trwałego, aby pomnik po wieczne czasy upamiętniał tę piękną kartę, jaką w historii gminy zapisało nasze liceum – mówi Ireneusz Demianiuk.
Zwieńczeniem zjazdu był bal, który trwał do białego rana.
Ostatni rok LO
We wrześniu tego roku Liceum Ogólnokształcące w Komarówce Podlaskiej świętowało 80-lecie istnienia. Niestety, szkoła zniknie z mapy szkół średnich w naszym regionie. Dlaczego?
Ireneusz Demianiuk, wójt gminy Komarówka Podlaska: Pomimo rozmaitych starań oraz wielkiej energii i środków finansowych włożonych w to, żeby szkoła dalej funkcjonowała, nie było w ostatnim czasie zainteresowania szkołą ze strony absolwentów szkół podstawowych. Kolejne nabory były coraz mniejsze, a ostatnie oscylowały w granicach 6-7 kandydatów, którzy chcieli uczyć się w naszym liceum. To powodowało, że nasza edukacja stawała się bezzasadna, zarówno ekonomicznie, jak i wychowawczo oraz edukacyjnie. Obecnie w szkole jest tylko jedna klasa maturalna, która liczy 10 uczniów. Chociaż jest to bardzo mała klasa, to nie likwidujemy szkoły, aby uczniowie mieli możliwość jej ukończenia i zdania matury. W związku z tym, że w 2025 r. w murach szkoły uczniowie po raz ostatni napiszą maturę, na pomniku odsłoniętym we wrześniu znalazła się data 1944-2025.
Krystyna Stefaniuk, nauczycielka LO: Jest mi z tego powodu przykro. Powiem więcej, jest to dla mnie ogromny ból i żal. To było naprawdę bardzo dobre liceum. Przyjmowaliśmy uczniów z wiosek, którzy dostawali się do naszej szkoły, mimo bardzo trudnych warunków. Wielu z nich chodziło wiele kilometrów do szkoły na piechotę, dojeżdżało rowerami, mieszkało na stancjach, a później w internacie, ale wszyscy mieli ogromną pasję. Szkoda, że ta wyjątkowa szkoła zostanie zamknięta.
Andrzej Nazarko, dyrektor szkoły: LO w Komarówce Podlaskiej przez lata miało bardzo dobrą renomę. Jeszcze w latach 90. XX w., w dobie wyżu demograficznego, kształciło się tu wielu uczniów. Później przyszedł kryzys. Dziś szkoła jest w fazie schyłkowej. Mimo że mocną stroną placówki była wysoka zdawalność matury, bo mamy absolwentów ze 100-procentową zdawalnością, to społeczeństwo doszło do wniosku, że placówka spełniła swoją misję. Młodzież woli się kształcić w miastach, a przy tak szczupłej liczbie uczniów nie jesteśmy w stanie zapewnić każdemu wyboru takiego rozszerzenia z przedmiotu, który by chciał mieć. To spowodowało brak naboru w kolejnych latach. Nauczyciele płynnie przeszli do szkoły podstawowej i udało się uniknąć zwolnień.
Napisz komentarz
Komentarze