Na świat przyszedł w 1934 r. w Komarnie. Jego rodzice Marianna i Stanisław prowadzili gospodarstwo rolne. W czasie wojny rodzina cierpiała ogromną biedę. – Niemcy zamknęli młyn, więc nie było mąki i mama nie mogła upiec chleba. Można było go kupić, ale był wydzielany na kartki, w dodatku był czerstwy i czarny – mówi emerytowany nauczyciel. Z dzieciństwa pamięta też, że kamienie zastępowały zabawki, a kartofle udawały kiełbasę. – Przy szkole znajdował się sklep, do którego przywożono marmoladę w beczkach, kiedy sklepowa wyrzucała jedną z nich, wchodziliśmy do środka i kromką chleba wybieraliśmy resztki – dodaje. Przyznaje również, że brakowało nie tylko jedzenia, ale i butów. We wsi było wprawdzie trzech szewców, ale każdy miał tyle pracy, że po naprawione trzewiki ustawiały się długie kolejki. Po lekcjach dzieci miały swoje obowiązki. Augustyn m.in. musiał paść krowy.
By poradzić sobie z głodem, ludzie w ukryciu przed Niemcami mielili ziarno na żarnach. Zajmował się tym również ojciec Augustyna. Jednak trudno było w sekrecie wytwarzać mąkę, gdyż gestapowcy często sprawdzali domy i stodoły, w poszukiwaniu zbiegów z obozów. Gdy odkryli u kogoś żarna niszczyli je młotem. – Głodem chcieli wykończyć ludzi – podkreśla A. Kuszneruk. Pewnego poranka w domostwie pojawiło się dwóch obdartych i zarośniętych mężczyzn, którzy po rosyjsku poprosili o coś do jedzenia. Ojciec Augustyna postanowił im pomóc, choć groził za to wyrok śmierci. Chłopiec nosił prowiant ukrywającym się w stodole Rosjanom. Wiedział jednak doskonale, z czym wiąże się zobowiązanie, jakiego podjęła się jego rodzina. Kilka dni wcześniej był świadkiem rozstrzelania mieszkańców wsi z tego powodu. – U nas też Niemcy sprawdzali, czy nie mamy zbiegów. Przyszli we dwóch z psem i nahajami. Akurat niosłem jedzenie do stodoły, więc spytali dla kogo jest przeznaczone. Byłem przerażony, ale skłamałem, że dla taty. Wtedy weszli do stodoły i zaczęli się rozglądać. Jednak nie znaleźli uciekinierów – opowiada A. Kuszneruk. Gdy nadeszła wiosna, Rosjanie poszli do lasu, by dołączyć do innych partyzantów. Któregoś razu, gdy Marianna zbierała warzywa na polu, wyszli za drzewa i podali jej kawałek słoniny. – Nie bój się! Pomogłaś nam, my to pamiętamy. Teraz chcemy się odwdzięczyć. Zanieś to dzieciom – powiedzieli.
Cały artykuł przeczytacie w aktualnym numerze Słowa Podlasia, nr 1
Napisz komentarz
Komentarze