Pochodzi z rodziny robotniczej, jej chorujący na gruźlicę ojciec zmarł w marcu 1939 r.. Mama wychowywała ją więc sama. Nie mając u boku męża, który by utrzymał rodzinę, podejmowała się w domach sąsiadów różnych prac porządkowych, a nawet pielenia ogródków. Zofia była jedynaczką, więc tym mocniej odczuwała samotność. Jak zaznacza, z pierwszym dniem wojny zaczęła się jej i matki droga przez mękę. – Niektóre okoliczności pamiętam doskonale, bo gdy zakończył się konflikt miałam już jedenaście lat – podkreśla.
Jako dziecko z niepełnej rodziny miała prawo do korzystania z niemieckiej kuchni polowej mieszczącej się przy ul. Artyleryjskiej, gdzie obecnie znajduje się stadion. Razem z rówieśnikami, z menażkami w rękach chodzili tam więc co dnia po zupę. Od kucharza zawsze dostawali cukierki, ciasteczka lub owoce. - Pewnego razu chłopcy zabrali mi moją porcję i słodycze. Przyszłam do domu z płaczem. Mama wzięła mnie za rękę i poszła ze mną do niemieckiej kuchni, po drugą zupę. Wtedy Niemiec, szef kuchni powiedział do mnie: - Nie płacz! Ja widziałem, co oni zrobili, jutro nic nie dostaną. I dał mi podwójną porcję słodyczy, a do mamy powiedział, że ma córkę w podobnym wieku. Nie wszyscy Niemcy byli źli – zauważa Zofia.
W mieście często ogłaszano godziny policyjne, więc wyjście na ulice o tej porze wiązało się z ryzykiem utraty życia, w tym czasie spadały też bomby. Przed rozpoczęciem nalotów samolotowych, mężczyźni chodzili po ulicach z tubami i apelowali, by nie wychodzić z domu, zasłaniać okna i nie palić światła, a także schować się do schronu lub piwnicy. Zofia z mamą mieszkały przy ul. Cichej. W jeden z takich niebezpiecznych dni przyszła do nich sąsiadka i zaproponowała, żeby ukryły się razem z nią w ziemiance przy ul. Nowej. Maria z córką wzięła koce, wodę, chleb i przyszła do znajomych, by schować się w ich schronie. Gdy już ułożyła córkę do snu, a sama skuliła się przytłoczona problemami, przyszedł mąż sąsiadki z kolegą i jego rodziną. Okazało się, iż już obiecał wcześniej miejsce w piwniczce swoim przyjaciołom, więc Maria z Zofią musiały opuścić bezpieczne miejsce. Szły o godzinie 12 w nocy cichymi ulicami i płakały, bo nie miały, gdzie się schronić.
Cały artykuł przeczytacie w aktualnym numerze i e-wydaniu Słowa Podlasia, nr 3
Napisz komentarz
Komentarze