Kiedy wybuchła wojna synowie Aleksandra i Anny Jankowskich zostali powołani na front. Ich ojciec chciał każdemu z nich założyć krzyżyki i pobłogosławić na drogę, jednak Tadeusz stwierdził, iż będzie miał co nosić i nie potrzebuje dodatkowego "ciężaru". Antoni, ojciec Kazimierza przyjął rodzinną pamiątkę i poszedł służyć do jednostki w Kobryniu, gdzie przeszedł przeszkolenie. Po kilku dniach, gdy rozpoczęły się już walki dowództwo wysłało go po mąkę do młyna. Niestety na miejscu spotkał Niemców, którzy zaczęli do niego strzelać.
By uniknąć śmierci rzucił się do pobliskiej rzeki Muchawiec. Przepłynął nią dłuższy odcinek w ubraniu i butach, aż dostrzegł szkołę. Wówczas nie widząc w pobliżu gestapowców wyszedł z wody i poprosił o pomoc. Na początku nie chciano go wpuścić do środka, ale zmieniono zdanie, kiedy wytłumaczył, że jest polskim żołnierzem. Przyjęto go bardzo gościnnie, nakarmiono i pozwolono wysuszyć mundur oraz udostępniono miejsce, gdzie mógł przenocować. Po krótkim odpoczynku Antoni postanowił wrócić do jednostki. By nie wpaść w ręce Niemców szedł tylko nocami, a w ciągu dnia ukrywał się w lesie. Droga zajęła mu dwie doby. Po jego powrocie okazało się, iż wszyscy uznali, że zginał, nawet podzielili miedzy sobą jego rzeczy.
Niedługo po tym jednostka znalazła się pod ostrzałem z dwóch stron. Niemieckie wojska nacierały z przodu i z tyłu. W tym czasie zginęło wielu kolegów Antoniego, a on sam by przeżyć ukrywał się za ciałami zmarłych żołnierzy. W pewnym momencie batalionowi udało się dostać na cmentarz.
Cały artykuł przeczytacie w aktualnym numerze i e-wydaniu Słowa Podlasia, nr 28
Napisz komentarz
Komentarze