Jolanta Kosidło przy ul. Koszary mieszka od pięćdziesięciu lat. Tu urodziła się i wychowała. Mieszkanie socjalne przejęła po rodzicach i sama wychowała w nim trzech synów. Dwóch starszych wyjechało za granicę. Matka została z najmłodszym, niepełnosprawnym Piotrkiem.
Prawdziwym dramatem dla kobiety jest mieszkanie. – Tak chciałabym mieć własny dach nad głową – mówi. Bo 65-metrowe mieszkania przy ul. Koszary do zamieszkania się nie nadaje. – Smród, mszy i robactwo – dodaje pani Jola. Na generalny remont nie ma szans. Kobieta robiła, co mogła, aby lokal nadawał się do mieszkania. Na podłogi położyła wykładziny, pomalowała ściany. Było schludnie i czysto.
Mimo to pani Jola jesienią podjęła decyzję o wyprowadzce. Powód? W mieszkaniu pojawiły się myszy i pająki. Raz przyszedł nawet szczur. – Myszy wychodziły spod podłogi, przegniłe deski nie były dla nich żadną przeszkodą – opowiada. Porozstawiała więc w całym domu pułapki i walczyła z gryzoniami. Jednak kiedy po domu zaczęły spacerować ogromne pająki, kobiecie opadły ręce. – Chodziły po kanapach, meblach, blatach w kuchni. Co rano wszystko dezynfekowałam, żeby można było ugotować i zjeść – tłumaczy. Aby normalnie żyć, wyprowadziła się do wynajętego mieszkania, a Zakład Gospodarki Lokalowej chce jej odebrać mieszkanie socjalne.
– Pani Kosidło chciałaby jednocześnie zachować mieszkanie na Koszarach i mieszkać w wynajętym mieszkaniu, do którego chce dopłaty z MOPS. Nie mam innego wyboru jak ten, by dyrektor ZGL podjął działania związane z odzyskaniem mieszkania socjalnego, ponieważ jest niemożliwe, byśmy zostawili je jako rezerwowe dla pani Kosidło, bo w Radzyniu czeka na mieszkania ponad 130 rodzin – mówi Jerzy Rębek, burmistrz Radzynia.
Aneta Franczuk
Cały artykuł w papierowym i elektronicznym wydaniu "Słowa" nr 2.
Napisz komentarz
Komentarze