O jednym mówili - Podlaski Janosik, o drugim - Podlaski wampir. Pierwszy był najbardziej poszukiwanym przestępcą w Polsce na przełomie lat 70. i 80. Miał na koncie zabójstwo, nigdy nie rozstawał się z bronią, napadał, rabował, zastraszał ludność. Drugi dusił, gwałcił i bezcześcił zwłoki. Póki żył, wieczorami ulice miast na Podlasiu pustoszały a samotna kobieta była na nich rzadkością. Obaj sprowadzili ogrom nieszczęść na swe ofiary.
Podlaski Janosik
Józef Korycki urodził się w 1933 roku. W Radzyniu Podlaskim skończył liceum ogólnokształcące i zdał maturę. Po jednym z wyroków ucieka z zakładu karnego, ukrywa się na odludziu, za schronienie służy mu wykopana w lasach ziemianka, pomieszkuje też u samotnych kobiet. Dobrą passę przerywa milicja, która nakrywa go u jednej z kochanek. Ponownie trafia do więzienia. Później pojawia się w Białej Podlaskiej, gdzie 3 tygodnie pracuje w Zakładach Komunikacji Miejskiej. Szybko organizuje grupę przestępczą. Planują włamania do kościołów, napady z bronią na konwojentów przewożących pieniądze, a nawet obrabowanie klasztoru w Kodniu. Na szczęście do tego nie dochodzi. W październiku 1971 r. skazany zostaje na 4 lata pozbawienia wolności. (...)
Podlaski wapir
Jesień 1980 na Podlasiu to czas, gdy działał „Podlaski wampir” - Julian Kołtun. Zboczeniec atakował kobiety. Dwie z nich straciły życie, pozostałe uratował przypadek – nadjeżdżający samochód, drzwi otwierane na klatce schodowej czy przechodnie. Spotkanie z nim przypłaciły jednak głębokim szokiem, problemami psychicznymi i zdrowiem. Morderca i gwałciciel pochodził z okolic Świdnika. Gdy miał 10 lat umarła mu matka, a nowa partnerka ojca traktowała jego i rodzeństwo wyjątkowo okrutnie. Zawodówkę rzucił po pierwszym roku, później odbył kilka kursów przyuczających do pracy. W międzyczasie zaliczył włamanie i więzienie. Od 1972 roku mieszkał w Międzyrzecu, gdzie się ożenił. Zanim dokonał swych zbrodni siedział za gwałt. W 1979 r. przeprowadza się wraz z żoną do gminy Trzebieszów, pracuje na stacji kolejowej w Łukowie. Wydaje się, że w nowym miejscu i w nowym mieszkaniu rozpocznie też nowe życie. Ale nic z tego. Wkrótce staje przed łukowskim sądem za zagarnięcie mienia społecznego. W czerwcu 1980 r. podejmuje prace w Kolejowym Przedsiębiorstwie Robót Elektryfikacyjnych w Warszawie na stacji w Małaszewiczach, gdzie zostaje monterem sieci elektrycznej. (...)
Fortuny na granicy
Był czas, gdy południowe Podlasie a w szczególności Terespol rozsławiali w Polsce nie tylko przemytnicy i skorumpowani celnicy. O strefy wpływów w latach 90-tych walczyły tu też polskie i rosyjskojęzyczne organizacje mafijne. Nie było tygodnia, w którym nie dochodziłoby do brutalnych wymuszeń i rozbojów. Bandyckie fortuny rosły na przerzucie nielegalnych imigrantów, przemycie narkotyków, alkoholu i papierosów, kradzieżach, haraczach i egzekucjach długów.
Mieszkańcy Terespola śpią jeszcze, gdy nocą z 16 na 17 marca 1996 r. stojący w pobliżu miejscowego dworca kolejowego autokar zostaje otoczony przez kilkadziesiąt samochodów na warszawskich numerach rejestracyjnych. Wychodzą z nich rośli mężczyźni z kijami besjbolowymi i nożami, wybijają szyby w autobusie i dziurawią opony, próbują się również dostać do środka. Padają strzały, dwóch rannych napastników osuwa się na ziemię, reszta wsiada do pojazdów, uciekając taranują mający ich powstrzymać szlaban kolejowy. W wyniku policyjnej obławy udaje się zatrzymać kilkudziesięciu zamieszanych w strzelaninę osób. Wśród nich 7 stołecznych policjantów, którzy nielegalnie dorabiali w agencji ochroniarskiej, reszta to recydywiści i regularni gangsterzy. Ranni trafiają do szpitala. Starcie jest efektem wojny o teren pomiędzy dwoma warszawskimi agencjami. Pracownicy pierwszej z nich zostali wynajęci do ochrony grup turystycznych ze wschodu jadących pociągiem. Ze względu na grasujących na drogach bandytów ochroniarze mieli ich konwojować z Terespola do Warszawy.
Pobieranie haraczy, zwane reketem jest tak powszechne, że praktycznie nie ma dnia, w którym nie było przynajmniej kilku takich przypadków. Obrabowani kierowcy boją się mówić, cieszą się że uszli z życiem, nie stracili samochodu, czy większej ilości gotówki. Reketerzy boją się tylko policji kryminalnej, która od czasu do czasu urządza prowokacje. O zyski walczą też polskie i rosyjskojęzyczne organizacje mafijne, przerzucające do Polski gigantyczne ilości spirytusu i papierosów i korumpujące celników.
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 17 grudnia
Napisz komentarz
Komentarze