Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy przemęczone ciągłym marszem wojska księcia litewskiego zatrzymały się po lewej stronie Bugu, by zebrać siły przed bitwą z nieprzyjacielem, stacjonującym z kolei w miejscowości Dubica. Jako że wędrówka dawała się już we znaki litewskim żołnierzom, postanowili oni rozłożyć swój obóz i nakarmić zmęczone długą drogą konie. Wielkimi krokami zbliżała się bitwa. Bitwa, która miała należeć do tych niemalże od początku skazanych na porażkę. Nieprzyjaciel miał bowiem znacznie większe zasoby siłowe i sprzętowe, a oddział spod Dubicy był dowodzony przez jednego z najwaleczniejszych kniaziów ruskich. W ciągu doby miała rozpocząć się zażarta walka pomiędzy przeciwnikami. Odpoczynek nad Bugiem miał pomóc armii litewskiej w nabraniu sił i zaplanowaniu trudnych działań oraz dać chwilę na naprawienie rynsztunku.
Powoli zapadał zmrok, a za chwilę na tym letnim niebie miała pojawić się niezliczona ilość gwiazd. Z pobliskich zarośli słychać było przepiękny i kojący śpiew słowików, a znad rzeki głośnym echem docierało rechotanie żab. W dali można było usłyszeń ostatnie pianie kogutów. Ten wszechogarniający spokój i odgłosy natury nie zapowiadały, że w ciągu dnia lub dwóch dojdzie na tych bezkresnych łąkach i przepięknych nadbrzeżnych terenach do zaciętej walki na śmierć i życie pomiędzy dwoma głęboko nienawidzącymi się narodami.
Bug, toczył spokojnie swe wezbrane jeszcze po wiosennych powodziach wody, oddzielając dwa nieprzyjacielskie obozy. Nie był jednak dla nich żadną przeszkodą, bo żołnierze obu wojsk i ich konie, czuły się w wodzie nadspodziewanie swobodnie. Wielki książę Litwinów, nim udał się na swoje legowisko, by zebrać nie tylko siły, ale krążące po głowie myśli, zwołał naradę ze starszyzną. Polecił również jednemu ze swoich podwładnych, by nazajutrz, gdy tylko zacznie świtać, bez zbędnych ceregieli, pozwalając sobie nawet na szturchnięcie swojego władcy w bok, obudził go. Rankiem następnego dnia, ów dworzanin z pochodzenia Rusin, jak się okazało sromotnie zaspał, a wokół już prawie całkiem jasno. Pędząc czym prędzej do namiotu dowódcy, a przy okazji umierając ze strachu przed jego gniewem, wpadł nagle do miejsca spoczynku pana i zaczął krzyczeć: - Toż deń, pane! Co w jego języku oznaczało: - Toć już dzień, panie! (...)
Cały artykuł przeczytacie w papieorwym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 21 stycznia
Napisz komentarz
Komentarze