Wieś Toporów zaprasza w swe progi czerwoną dachówką na dwóch równoległych rzędach zadbanych, parterowych domków. Ale nie jest to długodystansowa gościnność, bowiem po niecałym kilometrze asfalt się urywa. Dalej samochód przetacza się przez ubłoconą i dziurawą drogę aż w końcu wspina się na mały kamienny mostek z krzywą, strawioną przez rdzę bramą wjazdową.
Za groblą rozdzielającą wysychające stawy zaczyna się potężny, gęsty i mroczny nawet w słoneczne dni las, który od dawna sam sobą zarządza. Pokazują to dobitnie chociażby owocowe krzewy wijące się po ziemi wokół gałęzi, zdegradowanych przez wiatr do samej ziemi.
I w środku tego lasu, na placu nad którym pochylają się grube pnie drzew, stoi on. Okaleczony, szczerbaty, wybrakowany i rozgrabiony. Ceglany, zabytkowy dwór. Piętrowy budynek z dwoma szerokimi skrzydłami jest obecnie w fatalnym stanie, choć kiedyś to było nie do pomyślenia. - Jakie to było wspaniałe, przepiękne miejsce! Park był taki zielony, potężne drzewa, wszędzie kolorowe kwiaty, trawa równo przystrzyżona, wokół dworu usypane piaskiem ścieżki. Zjeżdżali się tu eleganccy panowie, tacy piękni… A panie, to miały suknie do samej ziemi! – Tak przedwojenny dwór wspomina w rozmowie ze „Słowem Podlasia” Lucyna Szymaniuk, która już prawie dziewięćdziesiąt lat mieszka w Toporowie. Jej rodzinny dom leży najbliżej dworskiego parku, który ona pamięta jeszcze z dzieciństwa. (...)
Majątek w Toporowie został założony w XVI wieku przez marszałka wielkiego litewskiego, Jana Jurjewicza Zabrzezińskiego herbu Leliwa, właściciela Międzyrzeca i Białej Podlaskiej. Wówczas jeszcze folwark ten nazywał się „Chmiele”. Potem posiadłość przeszła w ręce starego, możnego litewskiego rodu Kiszków. Ślady wałów obronnych, zbudowanych przez nich, zachowały się do dzisiaj. Kolejną familią, która weszła w posiadanie majątku, byli sławni w całej Rzeczpospolitej Ossolińscy herbu Topór, skąd wzięła się nazwa Toporów, używana obecnie. Właśnie za czasów chorążego podlaskiego, Józefa Ossolińskiego, pod koniec osiemnastego wieku wybudowano murowany, klasycystyczny dwór, w tej formie, której pozostałości możemy podziwiać współcześnie. Po śmierci magnata Toporów przejął jego syn, Kazimierz Ossoliński, który na początku godnie kontynuował piękną tradycję rodu - dosłużył się stopnia pułkownika w armii koronnej, został posłem na sejm i wysoko postawionym urzędnikiem. Ale na wszystkie jego sukcesy i osiągnięcia cieniem rzuciła się rodzinna tragedia, którą tak opisał w swojej kronice Władysław Wężyk: Pan podkomorzy (Kazimierz) był od pewnego czasu w bardzo cierpkim humorze. Łajał sługi, nudził się w domu, niechętnie widywał gości, surowo się bardzo obchodził z dziećmi. Że zaś syn Franciszek w częstszych był z nim stosunkach od córek, zły humor ojca miał się zemleć na nim. (...)
Po śmierci Kazimierza Ossolińskiego Toporów stał się areną bezpardonowej i skomplikowanej walki o majątek między córkami magnata. Dyrektor Archiwum Państwowego w Siedlcach, Grzegorz Welik, w swoim artykule dot. historii folwarku wspomina, że dwie siostry tragicznie zmarłego Franciszka nie dość, że postradały zmysły to na dodatek nieszczęśliwie wyszły za mąż. Spadkowy węzeł gordyjski, który był efektem pretensji do majątku ich, ich mężów, oraz wdowy po Kazimierzu - Antoniny Ossolińskiej, rozciął dopiero w iście szlacheckim stylu niejaki Józef Kuszell. Mąż jednej z córek Ossolińskich metodą znaną z „Pana Tadeusza” po prostu najechał, zajechał i wziął przemocą podlaskie włości, stając się w ten sposób panem na Toporowie. I choć jego samego żadne nieszczęście nie dosięgło, to los jego dzieci był nie do pozazdroszczenia. I tak, pierwszy syn Kuszella popełnił samobójstwo, drugiego po rozpadzie małżeństwa pogrążył alkohol i słabość do kobiet, trzeci zaś zamiast gospodarzyć tracił czas na grze w karty i polowaniach. (...)
- Mój dziadek, Alfred Wiktor Węgliński, wszedł w posiadanie Toporowa poprzez małżeństwo z Marią Wężykową, która wniosła ten majątek ziemski w posagu. – mówi w rozmowie ze „Słowem Podlasia” Jacek Kobyliński, wnuk kolejnego właściciela folwarku pod Łosicami. - Muszę przyznać, że dziadek nie był dobrym gospodarzem. Owszem, próbował jeszcze przed I Wojną Światową przebudować majątek i w tym celu zaciągnął pożyczkę na dług hipoteczny w Towarzystwie Kredytowo-Ziemskim. Niestety, rzadko bywał na miejscu, za to lubił podróże i bogate życie. To jak prowadził gospodarstwo w połączeniu z działaniami wojennymi doprowadziło Toporów do bankructwa. Wkrótce Towarzystwo za długi przejęło cały majątek i w ten sposób dziadek stracił Toporów. Musiał wyprowadzić się do Łosic, gdzie mieszkał do śmierci i został pochowany na miejscowym cmentarzu, w naszym rodzinnym grobowcu. – opowiada Jacek Kobyliński i zaraz dodaje, gorzko żartując: - Upadek finansowy mojego dziadka to chyba kolejny dowód na to, że rzeczywiście jakaś klątwa wisi nad tym dworkiem. Dość powiedzieć, że jego pierwsza córka zmarła w wieku 2 lat, a druga trafiła do szpitala psychiatrycznego po tym, jak jej mąż popełnił samobójstwo. Nieszczęście ominęło trzecią córkę, moją mamę Wandę. Ale za to przekleństwo dosięgnęło naszych pamiątek rodowych. Srebra herbowe, które mimo bankructwa udało się wówczas uratować, zostały nam skradzione parę lat temu i nie udało się ich odzyskać. Tak, ten dwór od początku był nieszczęśliwym miejscem, wystarczy popatrzeć jak wygląda dzisiaj. – podsumowuje przodek Alfreda Węglińskiego. (...)
W 1944 roku naziści wycofujący się pod naporem Armii Czerwonej, założyli w Toporowie szpital polowy Wermachtu. Ale zdaniem Lucyny Szymaniuk, na terenie parku wokół dworu znalazło się miejsce nie tylko dla tych, którzy mieli jeszcze szansę na przeżycie. - Nigdy nie zapomnę tego widoku, jak Niemcy wieźli swoich na pakach samochodów. Przez wieś jechały ciężarówki wojskowe, załadowane trupami. Krew płynęła z tych aut jak woda. Żołnierze byli powrzucani bezwładnie na kupę i wszystkich ich wieźli w stronę dworu. A potem ciężarówki wracały puste. – wspomina Szymaniuk, sugerując, że hitlerowcy właśnie w parku chowali pośpiesznie swoich współziomków. Jej zdaniem nie dokonano żadnych badań w tym zakresie na tym terenie i naziści wciąż leżą pod murami dworu. Faktem jednak jest, że dowodów na istnienie masowych grobów żołnierzy Wermachtu w Toporowie nie ma. (...)
Dwór w Toporowie przetrwał wojenną zawieruchę i władze PRL kilkukrotnie przymierzały się do wykorzystania znacjonalizowanego majątku, który na mocy ówczesnego prawa odebrano przedwojennym właścicielom. Miejsce to należało kolejno do Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej, Powiatowego Zarządu Dróg, oraz lokalnego Wydziału Rolnictwa i Leśnictwa. Żadna z tych instytucji nie wykorzystywała dworskiego budynku, poprzestając na zabezpieczeniu zabytku. Jedynie w latach sześćdziesiątych w przydworskim parku założono bażanciarnię, a stawy regularnie zarybiano. Ale i to po jakimś czasie się skończyło i wraz z upadkiem komunizmu włości były w opłakanym stanie. (...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 10 marca
Napisz komentarz
Komentarze