Włosi już zrozumieli co to koronawirus. Obostrzenia w ich kraju dotyczące swobód obywatelskich poszły bardzo daleko. Częściowo praktykę włoską widać obecnie w naszym kraju. W Wielkiej Brytanii najpoważniej do groźnego wirusa podchodzą obcokrajowcy. Rodowici Anglicy do niedawna nie czuli potrzeby ograniczania swojego życia towarzyskiego w żaden sposób. W Hiszpanii, jeszcze tydzień temu ludzie w rękawiczkach czy maskach wzbudzali drwiący śmiech, w tym samym czasie w Niemczech zasady bezpieczeństwa przyswoił dokładnie już każdy obywatel.
Monika to bialczanka, która wyjechała do Włoch 16 lat temu. Mieszka w Palermo, wraz z mężem i dwójką synów. Tu oboje z mężem prowadzą swoje biznesy, ona zakład krawiecki, on zakład fryzjerski. – Nie zamknęłam zakładu, ale moim głównym zajęciem w pracy jest obecnie szycie maseczek na zamówienie. U nas nie można ich dostać, a jak są, to cena dochodzi do 4 euro za sztukę. Maseczek potrzebują piekarnie, zakłady mięsne, sprzedawcy ryb, ogólnie drobny biznes spożywczy, który działa – mówi Monika.
Przyznaje, że w ostatnich tygodniach życie we Włoszech zmieniło się diametralnie.
– Na początku ludzie mówili: "Eee tam, koronawirus, jakaś taka grypa, przechoruje się i już". Młodzi ludzie, choć nie mieli już lekcji czy zajęć na studiach, chodzili do pubów i restauracji, bo uważali, że jak są w grupie, której wirus nie grozi, to mogą. Słyszeli nawet, że w sumie dobrze, że chodzą po lokalach, bo podtrzymują gospodarkę. Teraz jest zupełnie inaczej, ludzie już zrozumieli
– mówi Monika.
We włoskiej telewizji ciągle mówi się o wirusie. Jest wiele rządowych programów nawołujących Włochów do rozwagi i przestrzegania wyznaczonych zasad. – Wypowiadają się celebryci, naukowcy, lekarze. Specjaliści na wizji odpowiadają na pytania Włochów. Jesteśmy bombardowani informacją – mówi Monika.
Rząd włoski zakazał przemieszczania się mieszkańców między miejscowościami. – Nie można się przemieszczać, pod groźbą kar finansowych. Z miasta do miasta przemieszczają się tylko ci, którzy muszą dojechać do pracy i mają specjalne dokumenty przy sobie – mówi była bialczanka. (...)
Joanna mieszka w Birmingham, drugiej co do wielkości po Londynie metropolii w Anglii. Jest tam od 14 lat. – W Anglii naprawdę tego co się dzieje, boją się Polacy i mieszkańcy narodowości azjatyckich. Wielu Polaków już od początku ubiegłego tygodnia nie wysyła dzieci do szkół, choć są tu takie przepisy, że jeśli dziecko bez konkretnych powodów opuszcza zajęcia, płaci się kary – przyznaje Joanna.
– Firmy i zakłady pracy funkcjonują jak na razie bez zmian, choć niektórzy pracodawcy zaczynają decydować, bez zarządzeń odgórnych o wysyłaniu pracowników do pracy zdalnej. Tak naprawdę to nie wiadomo jednak, jak do tego podejść, bo nie ma wytycznych odgórnych, ani żadnych działań osłonowych państwa w tym względzie
– informowała nas w ubiegłym tygodniu bialczanka mieszkająca w Anglii. (...)
O sytuacji w Niemczech i Hiszpanii opowiadał nam natomiast Tomasz, kierowca w firmie transportowej, który przez te państwa przejeżdża.
– W Niemczech już w pierwszej połowie marca widać było, że wszyscy bardzo restrykcyjnie przestrzegają zasad bezpieczeństwa. Służby graniczne tylko w specjalnych ubraniach, rękawiczkach i maskach. W firmach, do których dostarczałem towar na rampach zamontowano specjalne szyby. Po oddaniu dokumentów musiałem wrócić do ciężarówki i tam czekać na wypełnienie formalności. Na każdym kroku dezynfekcja i ograniczenie kontaktu bezpośredniego
– opowiada Tomasz. (...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 24 marca
Napisz komentarz
Komentarze