Wiele osób uważa, że zbrodnia hitlerowska dokonana w Rudnie 30 maja 1940 roku była dziełem przypadku, ale nie według miejscowych. - Wieś ta wyróżniała się spośród okolicznych miejscowości nie tylko wielkością i położeniem przy ważnych traktach łączących najbliższe miasta, ale także dużym stopniem uświadomienia narodowego mieszkańców, głębokim przywiązaniem do ojczyzny i religii – tłumaczy Małgorzata Semeniuk z Rudna, której stryj ze strony ojca był jedną z ofiar. - Na kilkanaście dni przed mordem Niemcy zorganizowali we wsi zebranie, na którym wystąpił m.in. Adolf Dykow – kat. Zażądał pod groźbą kary śmierci wydania ukrytej broni. Nikt spośród mieszkańców jej nie oddał, bo prawdopodobnie nikt jej nie miał.
28 maja 1940 roku w lesie Górki między Parczewem a Milanowem znaleziono zwłoki żołnierza niemieckiego. Nie ustalono daty, ani przyczyny jego śmierci, ale dla Niemców był to pretekst do zemsty na okolicznych mieszkańcach. Otoczyli wieś Milanów i w odwecie chcieli zamordować 50 jej mieszkańców. Ówczesnemu wójtowi Milanowa udało się przekonać oficera Gestapo, aby odstąpił od dokonania rzezi. Ten jednak żądny zemsty skierował wojsko do Rudna. Dwa dni później Niemcy otoczyli tę wieś i rozpoczęli obławę od strony Parczewa oraz Komarówki. - Schwytali wszystkich mężczyzn bez względu na wiek i pędzili ich w kierunku kościoła. Tam do grupy około 200 osób dołączył ksiądz Roman Ryczkowski. Potem kierownik miejscowej szkoły Antoni Zagańczyk i nauczyciel Tomasz Kowaluk. Rozpoczęto przesłuchania mężczyzn, ale tylko nielicznych zwolniono do domu – relacjonuje mieszkanka Rudna. (...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 2 czerwca
Napisz komentarz
Komentarze