Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 22 listopada 2024 22:58
Reklama dotacje rpo
Reklama Baner reklamowy - warsztat samochodowy - pogotowie

Depresja. Czy można z nią żyć?

Według statystyk na świecie na depresję choruje 350 milionów ludzi, w tym około 1,5 mln Polaków. To prawie tyle osób, ile zamieszkuje naszą stolicę. I choć odnotowuje się dwukrotnie większą zachorowalność u kobiet niż u mężczyzn, to w rzeczywistości zachorować może każdy, niezależnie od płci, wieku, pochodzenia, wykształcenia czy pozycji społecznej. To może być twój partner, rodzic, dziecko, szef, sąsiad, przyjaciel, ty sam. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ostrzega, że w najbliższych czterech latach choroba ta stanowić będzie drugi najpoważniejszy problem zdrowotny na świecie.
Depresja. Czy można z nią żyć?

23 lutego już po raz kolejny obchodziliśmy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. O swoich zmaganiach z tą chorobą zechciał nam opowiedzieć nasz czytelnik, jeden z mieszkańców Białej Podlaskiej. Krzysztof Kowalski ma 28 lat. W rzeczywistości nazywa się inaczej, ale w artykule woli nie podawać prawdziwego nazwiska. Na depresję choruje od czterech lat. Przeszedł dwie psychoterapie, jest pod stałą opieką lekarza specjalisty.

Pytany o początki choroby, pamięcią sięga już do czasów szkoły podstawowej. – Od zawsze byłem smutnym dzieckiem – zaczyna swoją opowieść. – Już w bardzo młodym wieku miałem myśli samobójcze. Pojawiały się często i były niezwykle silne. Do tego stopnia, że przyjąłem je za stan normalny, oswoiłem się z nimi. Dopiero po kilkunastu latach, już w trakcie leczenia, zrozumiałem, że były to pierwsze symptomy zaburzeń. One były bardzo niszczące dla mnie i mojego dzieciństwa – wyznaje.

Pomocy Krzysztof zaczął szukać dopiero na studiach. Wtedy pojawiły się klasyczne napady lęku, duszenie w klatce piersiowej, drżenie rąk, spłycony oddech, typowe objawy przypominające atak serca. – Pierwsze kroki skierowałem wtedy do kardiologa. Seria badań wykazała, że z moim sercem jest wszystko w porządku, lekarz zaś zasugerował mi konsultację psychiatryczną. Wypierałem tę myśl jeszcze długo. Dopiero po roku zaakceptowałam fakt, że rzeczywiście mam problem i potrzebuję pomocy specjalisty – opowiada.

Choroba śmiertelna

Nasz czytelnik trafił do bialskiego psychiatry, poddał się terapii farmakologicznej. Pierwsze leki, które dostał, okazały się skuteczne. Już po tygodniu czuł się lepiej. Choć lęk przed wizytą w gabinecie psychiatrycznym w małym mieście był spory, nie żałuje tego kroku. Boi się myśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdyby jednak nie poddał się leczeniu. Nie bez przyczyny mówi się, że depresja jest chorobą śmiertelną. Od 20 do 40 proc. chorych ma myśli samobójcze, aż 15 proc. skutecznie odbiera sobie życie.

Krzysztof miał świadomość, że to nie jest stan, który mija, tylko choroba, którą trzeba leczyć. Przedstawiając jej objawy, Kowalski na pierwszym miejscu stawia brak sił witalnych. Trudnością jest poddanie się podstawowym czynnościom, takim jak wstanie z łóżka, kąpiel, śniadanie czy nawet zwykłe, wydaje się, sięgnięcie po szklankę z wodą. Dla osoby chorej stanowi to poważny problem. Dlatego wycofuje się z codziennych obowiązków, spotkań towarzyskich, a wreszcie normalnego funkcjonowania, bo to wszystko przerasta jej możliwości.

Krzysztof przyznaje, że pomogły mu leki, choć początków ich przyjmowania nie wspomina dobrze. – Pierwsze trzy dni były tragiczne. Czułem się, jakbym miał megakaca i dostał poparzenia słonecznego, cała skóra mnie piekła. Miałem jeszcze bardziej obniżony nastrój. Potem wszystkie skutki uboczne minęły. Najistotniejsze było to, że miałem świadomość, że w końcu robię coś dobrego dla siebie. Wierzyłem, że tabletki mi pomogą – mówi. 

Dół, który powraca

Po pierwszym roku leczenia farmakologicznego równolegle rozpoczął psychoterapię. Znajoma poleciła mu specjalistę w Lublinie. Przez pół roku, co tydzień, jeździł na godzinne spotkanie. Po dwóch latach pod kontrolą lekarza odstawił leki.

– Czułem się świetnie. Wyszedłem z bardzo głębokiego dołka, w którym otarłem się o próbę samobójczą. Byłem pewien, że moja choroba to pojedynczy epizod, który już nie wróci. Myliłem się. Ten błogi spokój trwał przez rok. Okazało się, że w moim przypadku depresja jest chorobą przewlekłą. Objawy pojawiły się, towarzysząc trudnej życiowej sytuacji. Zakończyłem akurat związek, który był dla mnie ważny i, jak się okazało, przyszło mi za to zapłacić poważną cenę – wyznaje.

Krzysztof trafił na drugą psychoterapię, tym razem już do Warszawy, zaś lekarz specjalista z Białej Podlaskiej ponownie przepisał mu odpowiednie leki, po których, co ważne, tym razem nie pojawiły się już żadne symptomy uboczne.

Kiedy inni są blisko

W radzeniu sobie z depresją, poza specjalistyczną opieką, niezbędne jest także wsparcie rodziny. Obecnie coraz częściej widzi się większą świadomość, zwłaszcza wśród ludzi młodych, czym takie zaburzenie jest i czego chory najbardziej potrzebuje. Jednak zdarza się nadal, że chorzy wsparcia nie otrzymują. Bo najbliżsi, którzy sami przez to nie przechodzili, nie wiedzą, dlaczego ich mąż, córka bądź inny członek rodziny nie może tak po prostu wziąć się w garść. Najłatwiej przecież jest powiedzieć: "nie wygłupiaj się, tyle od życia dostałeś, wykorzystaj to".

Niezwykle trudno jest rozumieć, że ktoś nie ma fizycznej siły w sobie, by wstać z łóżka, wziąć prysznic i tak po prostu wyjść do pracy. Bywa, że odsuwamy się od chorego, który dla nas wpada w zwykłą melancholię, pozwala sobie na przygnębienie i na własne życzenie, może nawet z lenistwa, marnuje sobie i innym życie.

U Krzysztofa sytuacja wyglądała podobnie. Nie mógł liczyć na wsparcie najbliższych, bo zwyczajnie nie rozumieli problemu. – W domu miałem ciężkie relacje, panował u nas tak zwany zimny chów. Moi rodzice byli wychowywani w warunkach powojennych, więc daleko im było do współczesnych metod bliskości, ciepła i zrozumienia. W moim przypadku otoczenie nie reagowało na sygnały mojej choroby. Ale myślę, że z tych zaburzeń po części ratują dobrzy ludzie. Jestem przekonany, że trzeba budować trwałe, głębokie relacje z innymi, choć to oczywiście nie jest łatwe. Podobnie, jak prostym nie jest fakt przyznania się do choroby – uważa.

Jednak teraz nasz czytelnik nie boi się stygmatyzacji. Zauważa też, że zmienia się podejście ludzi do depresji. Przestaje już być tak bardzo wstydliwa, jak jeszcze kilkanaście lat temu. – Jestem otwarty na ludzi. Staram otaczać się osobami inteligentnymi. Wiem, że mogę z nimi rozmawiać nie obawiając się oceny czy zaszufladkowania mnie do tzw. czubków czy świrów, tylko dlatego, że korzystam z pomocy psychiatry – mówi Krzysztof. – Poza tym okazuje się, że wokół osób chorych na depresję jest bardzo dużo. Kiedy zacząłem się otwierać przed innymi, również oni chcieli podzielić się swoją historią bądź doświadczeniem choroby ich bliskich.

Z tym można żyć

Kowalski jest młodym, obecnie normalnie funkcjonującym w społeczeństwie mężczyzną. Pracuje, jest w związku, posiada wiele zdolności, zainteresowań i pasji, prowadzi również zwyczajne życie towarzyskie. Można by rzec, że przy okazji choruje na depresję. Przyjmuje stale leki, być może będzie musiał robić to już zawsze. Teraz nie widzi w tym problemu.

– Jeśli tak trzeba, trudno – mówi. – Lepiej przyjmować tabletki, które mi pomagają, niż się męczyć ze sobą. W depresji nie widzi się nic w pozytywnych barwach. Wszystko jest szare albo piekielnie boli. Gdy otrzymuję pomoc w chorobie, wracam do żywych. Odczuwam realną przyjemność w codziennych obowiązkach, rzeczach, które niegdyś wydawały mi się niewykonalne.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

megan 08.03.2017 10:32
Owszem, z depresją da się żyć. Wiem, bo sama przerabiam ten temat. Jestem wdzięczna rodzinie, że wyciągnęła do mnie pomocną dłoń i zabrała mnie do psychiatry i na nagranie rytmu serca soundofsoul. Lekarz zalecił mi techniki relaksacyjne, gdyż stres związany ze stratą pracy ograbił mnie z sił. Rzeczywiście muzyka serca odpręża i pozwala odgonić ten stan napięcia, który paraliżuje całe ciało. Powoli zaczynam wychodzić z domu i już nie spędzam całych dni leżąc w łóżku i płacząc. Wiadomo sytuacja w dalszym ciągu nie jest łatwa, ale mam zamiar jeszcze o siebie zawalczyć.

Reklama
Reklamadotacje rpo
KOMENTARZE
Autor komentarza: Dajcie SpokójTreść komentarza: Taaa specjalny zespół od naganiania spragnionych wolności ludzi do głosowania na prezydenta konkretnej partii "bo inaczej nie zorganizujemy czytania ustawy, bo nam się wydaje że obecny prezydent odrzuci" Śmiech na sali.Data dodania komentarza: 21.11.2024, 18:02Źródło komentarza: Bliżej legalizacji marihuany w Polsce? Zajmą się tym Petru i JachiraAutor komentarza: c ytTreść komentarza: A krowy? Szczepić krowy, są większe od psa i kota. To o wiele więcej obywatela, na statystyczny przypadek zakaźny. Przyznajcie się, nie zrzucaliście kostek, na Stado?Data dodania komentarza: 21.11.2024, 16:57Źródło komentarza: Wścieklizna w natarciu. Wykryto ją u domowego psa i krowyAutor komentarza: ccytTreść komentarza: Za 30mln, to da się rzekę kupić ... do jakiegoś morza, niekoniecznie Bałtyku, bo tam, to już wiecieData dodania komentarza: 21.11.2024, 16:54Źródło komentarza: Radni miejscy zdecydują czy przyjmą gminne ściekiAutor komentarza: chyży rójTreść komentarza: niech najpierw szczepią psy i koty będąnce w niewoli w miescie,Dodatkowo właściciele nie sprzątają po swoich niewolnikach,Postawić strażnika miejskiego i niech wali mandaty,od tego jest.Data dodania komentarza: 21.11.2024, 10:57Źródło komentarza: Wścieklizna w natarciu. Wykryto ją u domowego psa i krowyAutor komentarza: chyży rójTreść komentarza: a to dlatego,bo trzeba używać i rozumu a im zabrakloData dodania komentarza: 21.11.2024, 10:48Źródło komentarza: Kierowała po alkoholu. Uderzyła w busa
Reklama
Reklama