Nad rzekę lubił chodzić od dziecka. Mieszkając w Polubiczach położonych nad Muławką, często miał ku temu okazję. Wszystkie wolne chwile spędzał na łowieniu ryb. Zazdrościł sąsiadowi Janowi, który rozstawiał siatki na rzece - tzw. żaki. - Lubiłem psocić, więc często mu przeszkadzałem w tej czynności, zabierając ryby. Nie zapomnę, jak sąsiad okropnie się denerwował, strasząc, że w końcu mnie utopi, jak będę dalej chuliganił. Trochę się go bałem, ale nie do końca – śmieje się Sławomir Olszewski.
Przyznaje, że gdy podrósł, doszedł do porozumienia z sąsiadem, a ten w zamian, za lepsze zachowanie, zabierał go ze sobą na ryby. - Kiedy zdarzało mi się wagarować, kierowałem swe kroki nad rzekę. Ryb było bardzo dużo, a woda była bardzo czysta. Mimo, iż nie miałem profesjonalnego sprzętu, udało mi się zawsze coś złowić – wspomina wędkarz.
W latach osiemdziesiątych, kiedy Sławomir ukończył szkołę zawodową, która uprawniała go do wykonywania zawodu hydraulika, wyjechał za pracą do Warszawy. Tam zapisał się do koła wędkarskiego. - Dzięki temu poznałem prawdziwe wędkarstwo. Spotkałem też wielu pasjonatów łowienia, którzy chętnie dzielili się wiedzą i doświadczeniem – mówi hobbysta. Nie zapomniał jednak o swoim towarzyszach z lat dzieciństwa. - Kiedy odwiedzałem rodzinne strony, nie rezygnowałem z wybrania się na ryby z kolegami. Wówczas używaliśmy kłomli czyli podrywki - opowiada.
Walczył z kłusownictwem
Z kolei w kole wędkarskim zaczął poznawać cykle życia poszczególnych ryb, rozróżniać gatunki, a także przyswajał różne sposoby łowienia. W tym okresie wielu jego kolegów z koła mówiło o tym, iż znaczącym problemem jest kłusownictwo. - Ze względu na chęć walczenia o prawidłową gospodarkę łowiecką zapisałem się do Społecznej Straży Rybackiej. W pierwszych latach członkostwa byłem bardzo aktywny i gorliwy. Pomagałem łapać kłusowników policji. Nie raz poświęciłem całą noc by zatrzymać osobę łamiącą prawo. Przy okazji naraziłem się wielu ludziom. Chciano mnie pobić, wybito mi szyby w samochodzie, ale się obroniłem. Jeden kłusownik groził mi nawet bronią, żeby mnie przestraszyć. To jednak sprawiło, iż zacząłem działać z jeszcze większym zapałem - podkreśla. Sławomir po kilkunastu latach doszedł do wniosku, że brak ryb, to nie wynik kłusownictwa. Jego zdaniem przyczyną jest nadmierne osuszanie terenów, ze względu na przekształcanie ich w grunty rolnicze. Wtedy zmienił swoje podejście, a w wolnym czasie zaczął jeździć na zawody. Uczestniczył kilkadziesiąt razy w tego typu wydarzeniach, w całej Polsce. (...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 22 grudnia
Napisz komentarz
Komentarze