– Chcieliśmy do razu zawojować cały świat i zapisać Polskę w dziejach alpinizmu – mówi się Krzysztof Wielicki. Przyznaje, że wejście grupy Polaków na Mont Everest 17 lutego 1980 r. było bardzo ważne, gdyż to oni jako pierwsi zdobyli ten szczyt zimą. Potem udało się zdobywać kolejne szczyty. W połowie lat osiemdziesiątych Polacy zdobyli zimą, jako pierwsi aż sześć szczytów. Po tych sukcesach zaczęto nazywać ich Lodowymi Wojownikami. Ten zaszczytny tytuł zachowali do dziś.
– Pamiętam jak dziś, kiedy postanowiliśmy zdobyć trzeci szczyt świata – Kanczendzongę, wysokości 8586 metrów nad poziomem morza, znajdującą się w Himalajach. Był to niezdobyta góra. Weszliśmy na nią 11 stycznia 1986 r., a zeszliśmy następnego dnia. Wtedy, w czasie wspinania, nasz przyjaciel – Andrzej Czok bardzo źle się poczuł, tego samego dnia zmarł, w obozie. Zeszliśmy by pożegnać kolegę. Miałem kamerę i nagrałem tę chwilę pożegnania. Przez lata nie pokazywałem nikomu tego filmu. We wspinaczce emocje są bardzo rozstrzelone. Mimo to, nikt nie idzie w góry umierać – zaznacza himalaista. Podkreśla, że nie ma bardziej zachłannych na życie ludzi niż alpiniści czy himalaiści. Wszyscy potrzebują emocji, pełni życia. Himalaiści mają przekonanie, że im się uda. Wiarę, że sobie poradzą. Dodaje, że zna tylko jedną osobę, która zrezygnowała ze wspinania z powodu traumatycznych przeżyć.
(...)
Cały artykuł przeczytacie w świątecznym papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia z 21 grudnia
Napisz komentarz
Komentarze