Do Białej Podlaskiej Tadeusz Miś trafił jako młody chłopak z Żagania. Jego ojciec był mistrzem tkactwa i dostał skierowanie do powstającego w stolicy południowego Podlasia na przełomie lat. 60. i 70. XX wieku zakładu przemysłu włókienniczego „Biawena”. Na podjęcie treningów w Międzyzakładowym Klubie Sportowym Podlasie namówili go koledzy z osiedla przy ul. Sidorskiej. Później okazało się, że ci, którzy zaciągnęli go na boisko, zrezygnowali z systematycznego trenowania, i tylko jemu dana była piłkarska kariera.
Zaczynał jako stoper
Na początku nic nie wskazywało na to, że stanie między słupkami. W juniorach grał na pozycji stopera, podobnie jak w drużynie Szkoły Podstawowej nr 5, którą zresztą reprezentował nie tylko w piłkarskich rozgrywkach. Usportowiony był bowiem niezwykle wszechstronnie. Sam pamiętam jego występy na boisku piłki ręcznej, w rywalizacji z „jedynką”, do jakiej ja uczęszczałem.
O przekwalifikowaniu się na bramkarza zadecydował przypadek. Pewnego dnia poszedł razem z kolegami obejrzeć mecz rezerw Podlasia. Z niewiadomych powodów w szatni nie pojawił się jednak ten, od którego zaczyna się wymienianie składu.
– Podszedłem do trenera i mówię, że ja mogę pobronić. I chyba wypadłem na tyle dobrze, że przez pewien czas jeszcze grałem w prowadzonym przez Zbigniewa Borysa zespole juniorów w polu, ale szkoliłem się już jako bramkarz. Indywidualne zajęcia zaczął ze mną prowadzić Adam Ryłko, bo Borys uważał, że lepiej dla wszystkich będzie, gdy wysoki młody chłopak będzie obrońcą. Do dziś pamiętam, jak podczas zimowych zajęć w wynajętej w „piątce” sali gimnastycznej tak mi pan Adam dawał w kość, że ledwo wracałem do domu – z uśmiechem wspomina Miś.
Avia i kontuzja kolana
Dobre występy Misia w wojewódzkiej kadrze juniorów nie uszły uwadze szkoleniowców drugoligowej w latach 70. Avii Świdnik. Zaraz po skończeniu przez niego nauki w zawodówce przy ul. Brzeskiej, na kierunku szlifierz, przyjechali po niego i w wieku 18 lat przeprowadził się do znanego z produkcji śmigłowców podlubelskiego miasta.
W Avii bronił wówczas Jerzy Mikulicz i bialczanin był jedynie rezerwowym. – Wpuszczę ciebie Tadek na boisko, gdy zdobędziemy w rundzie piętnaście punktów – usłyszał od trenera Waldemara Bielaka. A że stało się dopiero w ostatnim meczu, między słupkami stawał jedynie w Pucharze Polski.
Sytuacja zmieniła się podczas obozu przygotowawczego w Strzegomiu. Gdy wydawało się, że pierwszym bramkarzem zostanie wychowanek Podlasia, na jednym z treningów doznał kontuzji łąkotki w lewym kolanie. W efekcie trafił do szpitala w Piekarach Śląskich, gdzie łąkotkę mu usunięto. Niedługo po tym usłyszał po powrocie do Świdnika, że kolano nie nadaje się do kontynuowania piłkarskiej kariery.
Koniec kariery? Nie!
Z orzeczeniem wykluczającym czynny udział w rozgrywkach sportowych wrócił do Białej Podlaskiej. Podjął pracę w Przedsiębiorstwie Remontowym Sprzętu Wodno-Melioracyjnego (obecnie centrum handlowe SAS Jaworscy) przy ul. Sidorskiej i… zaczął pojawiać się na boisku. Reprezentował firmę w niezwykle popularnej w mieście lidze zakładowej, gdy odezwał się do niego Krzysztof Szymański, asystent słynnego później trenera Henryka Apostela, wówczas szkoleniowca Pogoni Siedlce.
– Pogoń nie miała wtedy bramkarza i namówiła mnie do podjęcia treningów. By zmniejszyć ryzyko, skierowała mnie najpierw na leczenie. Zacząłem więc jeździć do lekarza reprezentacji Polski Janusza Garlickiego na zastrzyki, zaliczyłem pobyt w sanatorium i noga powróciła do sprawności – opowiada Miś okoliczności powrotu do wielkiej piłki.
Po dwóch latach gry w Pogoni zainteresowanie nim wyrazili działacze Ursusa Warszawa. Posłuchał jednak Apostela, który obiecał mu przejście do jednego z klubów ekstraklasy, i w Siedlcach pozostał jeszcze rok. Trener dotrzymał słowa i pod koniec sezonu poinformował, że na bramkarza czeka warszawska Legia.
Korona zamiast Legii
Transfer nie doszedł jednak do skutku, bo przejście do stołecznego klubu wiązało się z koniecznością odbycia dwuletniej zasadniczej służby wojskowej, a tego pan Tadeusz chciał uniknąć. – Na dodatek żona akurat zaszła w długo oczekiwaną ciążę, nie chciałem jej zostawić samą i z Legii zrezygnowałem – opowiada.
Zainteresowana pozyskaniem dobrze spisującego się między słupkami bramkarza wyraziła jednak trzecioligowa Korona Kielce. Zaproponowała mieszkanie, co dla oczekującej dziecka pary było idealnym rozwiązaniem i Misiowie przeprowadzili się do stolicy obecnego woj. świętokrzyskiego. Po dwóch latach jeszcze lepsze warunki dał inny kielecki klub – Błękitni i to w „Matysiakach” Miś zadebiutował w drugiej lidze (obecna pierwsza).
Łącznie rozegrał w niej około siedemdziesięciu spotkań. Mogło być więcej, ale Misia oraz Zbigniewa Śliwę traktowano jako dwóch równych bramkarzy i występowali oni w barwach Błękitnych na zmianę, jednak każdorazowo przyznając im obu jednakowe premie. Pochodzący z Białej Podlaskiej golkiper bronił na tyle dobrze, że siedmiokrotnie znalazł się w ustalanej przez katowicki „Sport” jedenastce tzw. drugiego frontu.
RFN zamiast USA
Sportową karierę Miś zakończył w 1988 r. w Koronie, do której powrócił, gdy ta starała się awansować do drugiej ligi. Zakończył, gdy nie otrzymał wizy na wyjazd do USA.
– Prezesem urzędującym Korony był wówczas Mieczysław Mela, wielki miłośnik kolarstwa, która to sekcja odnosiła w kieleckim klubie duże sukcesy. Jego kolega masażysta wyjechał do polonijnego klubu Orły Chicago i któregoś dnia zatelefonował do prezesa z informacją, że piłkarska drużyna potrzebuje bramkarza. Prezes zawołał mnie i zapytał, czy jako zasłużony dla klubu zawodnik nie pojechałbym do Stanów. Wiadomość ta obudziła we mnie ogromne nadzieje na lepszą przyszłość i z zaproszeniem od masażysty ruszyłem do Krakowa, gdzie mieścił się najbliższy konsulat USA po uzyskanie potrzebnej na wyjazd wizy – wspomina Miś.
Niestety, nie otrzymał jej. Amerykańscy urzędnicy nie uwierzyli, że jedzie do znajomego. Uznali, że ewentualny wyjazd będzie miał charakter zarobkowy. Taki zresztą był plan – w trakcie trzech miesięcy miał wystąpić o przedłużenie pobytu z możliwością gry w Orłach.
Zamiast za ocean postanowił więc pojechać z wyrobionym na podstawie zaproszenia paszportem do RFN i stamtąd próbować dostać się do USA. Z tego jednak również nic nie wyszło. Pobyt w Niemczech przedłużył się do dwóch lat, bo za zachodnią granicą Polski uzyskał status politycznego azylanta, co gwarantowało mu utrzymanie. Gdy dowiedział się, że w Kiel bramkarzy szkoli znany z występów w Arce Gdynia Włodzimierz Żemojtel, zaoferował mu swoją pomoc. Niestety, jako azylant pracy nie otrzymał.
Miażdżyca
Do Polski wrócił w 1990 r., by po kolejnych kilku miesiącach przebywania w Niemczech na stałe osiąść już w Kielcach. Udał się do Korony, by zająć się szkoleniem bramkarzy Korony. Niestety, nie posiadał nawet uprawnień instruktora i plany te spaliły na panewce.
Prawdziwe nieszczęście dopadło byłego bramkarza bialskiego Podlasia około siedem lat temu w Żaganiu, dokąd w połowie lat 90 powrócili jego rodzice oraz gdzie mieszkali też bracia i dokąd sam przeniósł się, po sprzedaniu mieszkania w Kielcach. W pewnym momencie zaczęła go boleć lewa noga, przez co pojawiły się kłopoty z poruszaniem. Gdy udał się z tym do lekarza, dowiedział się, że choruje na miażdżycę. Z czasem podobne problemy pojawiły się z nogą prawą.
Skutkiem choroby była amputacja najpierw jednej nogi, następnie drugiej. Tej ostatniej już w Kielcach, dokąd został przewieziony z powrotem przez dalszą rodzinę, gdy zmarli jego najbliżsi. W dalszym ciągu zameldowany był bowiem w tym mieście, ponieważ kobieta, której sprzedał mieszkanie, nie zapłaciła mu ostatniej raty.
Spotkanie po latach
Dziś Tadeusz Miś mieszka w domu pomocy społecznej i porusza się na inwalidzkim wózku. W obecne wakacje gościł w Białej Podlaskiej. Przywiózł go z Kielc a po dwóch tygodniach odwiózł Bolesław Sarul, kolega z dzieciństwa. Podczas wizyty Miś spotkał się z zasłużonym dla bialskiej piłki nożnej trenerem Adamem Ryłko i obaj długo wspominali dawne pełne sportowych wrażeń czasy.
– Na zdrowie się nie uskarżam, uczestniczę w różnych zajęciach, ale nijak nie mogę się przyzwyczaić do braku nóg. Dlatego bardzo wzruszyła mnie najpierw informacja o chęci przeprowadzenia zbiórki pieniędzy podczas ligowych meczów Podlasia, a następnie kwota, jaką uzbierano. Ożyła we mnie nadzieja na to, że znów stanę na nogach, tyle że na protezach. Serdecznie dziękuję za okazane wsparcie – kończy wzruszony pan Tadeusz.
Napisz komentarz
Komentarze