W piątek, 17 marca w Sądzie Rejonowym w Białej Podlaskiej miał się rozpocząć proces oskarżonych w sprawie transportu tygrysów, który w 2019 roku utknął na przejściu granicznym w Koroszczynie. Sędzia nie otworzyła jednak przewodu, gdyż z powodu choroby nie stawił się pełnomocnik oskarżonych weterynarzy.
Proces nie wystartował
- Wpłynęło pismo z wnioskiem o odroczenie terminu rozprawy. Mecenas reprezentujący oskarżonych weterynarzy informuje że pełnomocnik główny jest na zwolnieniu lekarskim. Wnioskuje o przełożenie terminu rozprawy. Nie rozpoczynam w dniu dzisiejszym przewodu sądowego – poinformowała sędzia Barbara Wójtowicz. Sąd zaplanował posiedzenia w dwutygodniowych odstępach. Ma ich być dziesięć.
Na pierwsze wyznaczone posiedzenie stawili się natomiast pełnomocnicy oskarżonych obcokrajowców, dwóch Włochów i Rosjanina.
Wiadomo, że oskarżeni nie przyznają się do winy.
Ani zarzuty, ani stan tego postępowania się nie zmienił. Akt oskarżenia jest obszerny, dotyczy osób, które uczestniczyły w transporcie zwierząt z Włoch do Dagestanu. Te osoby oskarżone są o znęcanie się nad zwierzętami poprzez niezapewnienie odpowiednich warunków w trakcie podróży, doprowadzenie do ich cierpienia i pogorszenia ich dobrostanu – informuje prokurator Andrzej Wójcik z Prokuratury Okręgowej w Lublinie. - Pozostałe dwie oskarżone osoby to lekarze weterynarii z punktu granicznego w Koroszczynie. Jeden z nich oskarżony jest o niedopełnienie obowiązków, drugi, który bezpośrednio dokonywał kontroli weterynaryjnej, ma również zarzuty znęcania się nad zwierzętami.
CZYTAJ TEŻ: Złapali dziewczyny, które skatowały nastolatkę. Mają 13 i 14 lat
Jak poinformował pełnomocnik oskarżonego opiekuna zwierząt, obywatela Rosji, Rinata V., ten prawdopodobnie nie będzie mógł w procesie uczestniczyć. - Jest to obecnie niemożliwe z uwagi na sytuację geopolityczną. Nie dostał nawet wizy, jest obywatelem Rosji. Nie ma możliwości przyjechać, choć chciał, bo taką deklarację składał – mówi mec. Błażej Więcław, pełnomocnik Rinata V. Dodaje, że nie będzie możliwe również uczestnictwo jego klienta w formie zdalnej. - Współpraca międzynarodowa z Rosją w tym momencie jest nadmiernie utrudniona w tym zakresie i myślę, że sąd nie zdecyduje się na taki krok. Mój klient składał wyjaśnienia na etapie śledztwa i to dość obszerne. Złożył je w obecności obrońcy i tłumacza i one będą służyły jako przedstawienie jego stanowiska.
Mecenas Więcław nie wyklucza natomiast, że w czasie procesu sytuacja może się zmienić i pozwolić Rinatowi V. na osobiste stawiennictwo.
Mój klient nie przyznaje się do winy, nie on był organizatorem, nie on dobierał klatek i sposobu transportu. Wszystkie dokumenty wydane zostały na terenie Włoch, gdzie urzędnicy dopuścili transport i jego prawidłowość. Był zaplanowany postój i wyładowanie zwierząt w Brześciu, do czego nie doszło, bo pogranicznicy białoruscy cofnęli transport. Do tej nieszczęsnej sytuacji doszło, gdyż na wschodniej granicy nie było miejsca, by te zwierzęta mogły wypocząć, było to niezależne od mojego klienta. Dlatego trudno mówić tu o winie mojego klienta – przedstawia stanowisko obrony Rinata V., mecenas Więcław.
Jednym z oskarżycieli posiłkowych w ruszającym procesie jest Fundacja Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt VIVA, jej pełnomocnik, mec. Katarzyna Topczewska sprawę widzi zupełnie inaczej. - Winni są zarówno organizatorzy, opiekunowie transportu, jak i niestety polscy lekarze weterynarii. Graniczni lekarze weterynarii nie zauważyli w jakim stanie są zwierzęta. Kontrola weterynaryjna był prowadzona w sposób skandaliczny. Graniczny lekarz weterynarii przepuścił transport na Białoruś. Nie miał prawa go przepuścić. Te zwierzęta były poupychane w klatkach gdzie nie mogły zachować naturalnej pozycji, nie było dostępu w ogóle do części klatek, przez co nie można ich było swobodnie karmić i poić, nie było możliwości wyczyszczenia klatek. Ten samochód którym jechały, to był w ogóle koniowóz. Jeden z tygrysów nie przeżył tych warunków – wylicza mec. Topczewska. - Natomiast w szerszym kontekście problem z tygrysami pokazał, że nie ma co zrobić ze zwierzętami z kategorii niebezpiecznych, które pojawiają się na granicy naszego państwa. Dopiero po tym zaczęły się prace nad stworzeniem odpowiednich miejsc, gdzie można takie zwierzęta kierować.
Byliśmy na miejscu
Informacja o transporcie 10 sztuk dzikich kotów, który utknął na przejściu granicznym w Koroszczynie pojawiła się w poniedziałek, 28 października 2019 roku, wieczorem. Historię tygrysów przez tydzień śledziła cała Polska.
Gdy 29 października pojechaliśmy na przejście graniczne, rozmawialiśmy i z Rinatem V. i z weterynarzem granicznym Jarosławem N.
Rosjanin mówił nam wówczas, że transport w drodze był od 22 października. Jechali do Dagestanu. - Cała droga miała trwać trzy dni. Na granicy z Białorusią okazało się, że człowiek odpowiedzialny za przewóz zwierząt nie dał nam certyfikatów, których wymagają celnicy na Białorusi. Nie mogliśmy przejechać przez granicę – mówił wówczas opiekun zwierząt.
W transporcie było 10 tygrysów, osiem samców i dwie samice, wszystko trzylatki. Jeden z tygrysów padł. Rinat uważał, że nie czuje się winien sytuacji w jakiej znalazły się zwierzęta. Narzekał mi.in na to, że weterynaria na granicy nie zapewniła im odpowiednich warunków, że służby na granicy nie wyznaczyły ciężarówce specjalnej strefy, gdzie byłoby cicho i zwierząt nie stresowałyby odgłosy manewrujących na placu tirów.
Natomiast Jarosław N., lekarz graniczny – dziś oskarżony o niedopełnienie obowiązków, mówił nam wówczas:
- Takie zwierzęta nigdy nie powinny być transportowane drogą lądową na odcinku ponad 5 tys. km. Nawet człowiek nie wyrusza w taką podróż samochodem, nie planując postojów. My tu robimy co w naszej mocy, nie mamy jednak możliwości, by te tygrysy wypuścić z ciężarówki, a tego przede wszystkim potrzebują. Szukamy ogrodów zoologicznych na terenie kraju, które zechciałyby nam pomóc. Proszę wierzyć, że nie jest to łatwe. Żaden nie chce przyjąć dziewięciu tygrysów. A i po kilka sztuk niekoniecznie – mówił o sytuacji wówczas się dziejącej na przejściu, Jarosław N. Gdy z nami rozmawiał, miał już informacje, że na przyjęcie kilku kotów zdecydował się ZOO w Poznaniu i że pracownicy ogrodu byli już w drodze, gdy z nami rozmawiał.
Transport z tygrysami przybył na przejście w Koroszczynie w nocy z 24 na 25 października 2019 r. Przewoźnik miał tzw. dokumenty CITES, wymagane konwencją waszyngtońską, mówiącą o zasadach przewozu zwierząt egzotycznych. Jednak już w trakcie kontroli transportu przed jego wyruszeniem na Białoruś, opiekunowie zwierząt mieli być informowani przez nasze służby o tym, że nie posiadają dokumentów, których wymagać będzie strona białoruska, chodziło o certyfikaty wydawane przez urzędowego lekarza weterynarii we Włoszech. Włoscy kierowcy nie mieli też wiz. Mimo tego chcieli na Białoruś wjechać. Jak wiadomo, z białoruskiej granicy zostali cofnięci, a transport z tygrysami utknął w Koroszczynie.
CZYTAJ TEŻ:
- Brutalne pobicie 18-latka w Białej Podlaskiej. Co udało się ustalić?
- "Wszyscy skończymy na oddziale terapeutycznym, gdzie ja będę panem doktorem". Jest wyrok za zabójstwo Pawła Adamowicza
- Termin składania wniosków na renowację zabytków przedłużony
- Powiat ogłasza przetarg, bez zmian w dokumentach miasta
- Nasi renciści, emeryci i inwalidzi potrafią się doskonale bawić. Zobaczcie sami
Tygrysy wyjechały z Koroszczyna 30 października. Trafiły do ZOO w Poznaniu i Człuchowie. Później część z nich wyjechała do azylów za granicą.
Napisz komentarz
Komentarze