W marcu w Sądzie Rejonowym w Białej Podlaskiej ruszył proces, w którym prokuratura oskarża dwóch weterynarzy, dwóch włoskich kierowców i Rosjanina, o to co przydarzyło się tygrysom transportowanym z Włoch do Rosji jesienią 2019 roku. Osoby, które uczestniczyły w transporcie zwierząt, czyli Włosi i Rosjanin, oskarżone są o znęcanie się nad zwierzętami poprzez niezapewnienie odpowiednich warunków w trakcie podróży, doprowadzenie do ich cierpienia i pogorszenia ich dobrostanu. Nie przyznają się do winy.
Weterynarz graniczny Jarosław Nestorowicz oskarżony jest o niedopełnienie obowiązków, natomiast Eugeniusz Karpiuk, który bezpośrednio dokonywał kontroli weterynaryjnej, ma te same zarzuty i dodatkowo zarzuty znęcania się nad zwierzętami. Obaj weterynarze uważają, że są niewinni, chcą występować pod pełnymi nazwiskami i nie chcą utajniać wizerunku.
Zdaniem obrony, nie ma potwierdzenia zarzutów
Prokurator Przemysław Goławski, odczytując w marcu akt oskarżenia, zarzut niedopełnienia obowiązków przez weterynarzy opisywał tak: – Posiadając niewiarygodne informacje o długotrwałym transporcie 10 tygrysów na trasie z Republiki Włoch do Dagestanu na terenie Federacji Rosyjskiej, braku lub wadliwości wymaganej dokumentacji, pogarszającym się stanie zdrowia zwierząt, a także zakończonych niepowodzeniem próbach przewiezienia ich przez granicę Republiki Białorusi, której władze odmówiły dokonania odprawy celnej i wjazdu na swoje terytorium, oraz dysponując wiedzą o warunkach, w jakich odbywa się przewóz zwierząt, zaniechał niezwłocznego sprawdzenia ich stanu zdrowia i podjęcia działań na rzecz ochrony zwierząt, w szczególności odnoszących się do poprawy dobrostanu, przez co działał na szkodę porządku prawnego w zakresie przeciwdziałania cierpieniu zwierząt.
Lekarz graniczny, Jarosław Nestorowicz już na początku procesu swoje stanowisko zawarł w takich słowach: – Uważam, że wszyscy pracownicy inspektoratu zrobili, co możliwe dla poprawy dobrostanu tych zwierząt, przy równoczesnym zachowaniu bezpieczeństwa publicznego na przejściu granicznym.
Dziś po wielu miesiącach procesu, pełnomocnik lekarzy weterynarii granicznej tak ocenia przestawiane przez stronę oskarżenia argumenty.
– W mojej ocenie żaden z przeprowadzonych dowodów nie potwierdza aktu oskarżenia, czyli że to moi klienci mieli się dopuścić zarzucanych im czynów. A przypomnę, że jesteśmy jeszcze przed fazą słuchania świadków obrony – mówi mec. Adam Szkodziński.
Zostali tylko weterynarze
Po czterech latach od zdarzenia na przejściu granicznym w Koroszczynie, do którego doszło pod koniec października 2019 roku, wciąż nie wiadomo, kto poniesie odpowiedzialność za to, co się wówczas wydarzyło.
– Trudno nam się pogodzić z tym, że całą odpowiedzialnością za ten transport obarczana jest inspekcja weterynaryjna. Nie ma już opiekunów tych zwierząt, nie ma organizatorów transportu, nikt nie jest zainteresowany. Jedynymi osobami, które czynnie uczestniczą w procesie są lekarze weterynarii, którzy zrobili wszystko, żeby pomóc tym zwierzętom. Szukali miejsca do schronienia, organizowali wodę, organizowali karmę – mówi dziś obrońca weterynarzy granicznych. – Pragnę jednak przypomnieć, że moi klienci to nie tylko weterynarze, ale przede wszystkim przedstawiciele organów administracji publicznej. Moi klienci mieli za zadanie stosować przepisy prawa. Oprócz tego, do działania zobowiązane są też inne organy jak policja, straż gminna, organizacje zajmujące się opieką nad zwierzętami, które mają ustawowe prawo odbioru tych zwierząt.
Mecenas przyznaje, że konsekwencje sytuacji z tygrysami, ponoszą na razie tak naprawdę tylko jego klienci, a przypomina, że na ławie oskarżonych w toczącym się procesie są przecież także obcokrajowcy, organizatorzy transportu. – W realizacji jest wciąż europejski nakaz dochodzeniowy. W toku są kwestie, związane z postępowaniem prowadzonym we Włoszech, więc zobaczymy, jak długo będziemy czekać na materiały stamtąd. To są bardzo ważne materiały, bo to przecież włoska inspekcja weterynarii zatwierdzała środek transportu, dawała zielone światło temu, by tygrysy w takich warunkach ruszyły w tak długą podróż. Z naszej wiedzy wynika, że w finale prowadzonego tam postępowania nikt nie poniósł odpowiedzialności. Cała wina jest przypisywana tutejszym lekarzom weterynarii w Koroszczynie – mówi mec. Szkodziński. Na obecność w procesie obywatela Rosji też nie można liczyć. Tu w grę wchodzi kwestia geopolityczna i związana z nią możliwość przyjazdu Rinata V. do Polski. Rinat V. wysłany był przez ZOO w Dagestanie do Włoch po transport tygrysów.
Diabeł tkwi w szczegółach
Na grudniowej rozprawie mecenas Szkodziński miał nadzieję na konfrontację w przesłuchaniu przedstawiciela organizacji zajmujących się ochroną zwierząt. Świadek nie pojawił się jednak na posiedzeniu. -–Osoby te były na miejscu, są też ustawowo zobowiązane do pomocy zwierzętom. Zależy nam na obiektywnej relacji. Zależy nam nie tylko na stanowisku naszych lekarzy weterynarii, ale i obiektywnym oglądzie osób, które zajmują się ochroną zwierząt – mówi obrońca lekarzy weterynarii.
Jak dodaje, obrona zgłosiła już częściowo swoje wnioski dowodowe, które będą rozpatrywane po tym, jak sąd zakończy procedowanie dowodów zgłoszonych przez oskarżenie.
– Mogę powiedzieć, że moi klienci też będą chcieli złożyć w odpowiednim czasie dodatkowe wyjaśnienia w sprawie. Akt oskarżenia jest wielowątkowy, a diabeł tkwi w szczegółach. My będziemy wyjaśniali wszystkie okoliczności – zapewnia mec. Szkodziński.
Jak poinformowała na ostatnim posiedzeniu sędzia SR w Białej Podlaskiej, Barbara Wójtowicz, na wysłuchanie czeka jeszcze siedmiu zgłoszonych świadków. Kolejne rozprawy zaplanowano na styczeń i luty przyszłego roku.
Transport z tygrysami przybył na przejście w Koroszczynie w nocy z 24 na 25 października 2019 r. Przewoźnik miał tzw. dokumenty CITES, wymagane konwencją waszyngtońską, mówiącą o zasadach przewozu zwierząt egzotycznych. Jednak już w trakcie kontroli transportu przed jego wyruszeniem na Białoruś, opiekunowie zwierząt mieli być informowani przez nasze służby o tym, że nie posiadają dokumentów, których wymagać będzie strona białoruska, chodziło o certyfikaty, wydawane przez urzędowego lekarza weterynarii we Włoszech. Włoscy kierowcy nie mieli też wiz. Mimo tego chcieli na Białoruś wjechać. Z białoruskiej granicy zostali cofnięci, a transport z tygrysami utknął w Koroszczynie, bez możliwości rozładowania go i dania zwierzętom wytchnienia od ciasnych klatek. Tygrysy wyjechały z Koroszczyna 30 października. Trafiły do ZOO w Poznaniu i Człuchowie. Później część z nich wyjechała do azylów za granicą. Jedno ze zwierząt padło w transporcie w oczekiwaniu na pomoc.
Napisz komentarz
Komentarze