Trudny orzech do zgryzienia mieli mieszkańcy Chotyłowa. Kot wszedł na drzewo, a ich sposoby ściągnięcia go stamtąd, okazały się zawodne. - Kot siedział na drzewie dwa dni i przeraźliwie miauczał. Próbowaliśmy go stamtąd jakoś zwabić, ale nic to nie dało. Ze zwykłej drabiny nie mogliśmy się do niego dostać – opowiada pan Krzysztof, mieszkaniec Chotyłowa.
Zawodowi odmówili
Choć kot nie był jego, a sąsiadki, to zrobiło mu się go szkoda i dlatego poprosił 20 września o pomoc strażaków z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Białej Podlaskiej. Jednak oficer dyżurny przyjmujący zgłoszenie, nie zlitował się nad losem kotka. - Powiedział, że strażacy nie ściągają ich z drzew i poradził mi, żebym zwabił go na kiełbasę. Był wobec mnie niegrzeczny i po prostu mnie zbył – żali się pan Krzysztof.
Nie dał jednak za wygraną i razem z innymi mieszkańcami Chotyłowa uderzył w sprawie kota do schroniska dla zwierząt, a nawet wójta gminy Piszczac. W końcu po wielu prośbach na ratunek zwierzakowi ruszyli strażacy z Chotyłowa, którzy nie tylko dzielnie się spisali, co pochwalili się zakończoną sukcesem akcją na Facebooku.
"Działania polegały na sprawieniu drabiny i wprowadzeniu ratownika na drzewo w celu ściągnięcia kota. Spektakularna akcja zakończyła się sukcesem. Podczas prowadzenia działań nie ucierpiał żaden strażak, a tym bardziej żadne zwierzę" – opisali swoje działania ochotnicy.
Mariusz Kosiński, wiceprezes OSP w Chotyłowie, przyznaje, że wprawdzie ochotnicy rzadko biorą udział w takich akcjach, ale jak trzeba, to nie odmawiają wsparcia - Mieszkańcy sporadycznie proszą nas o pomoc w ściągnięciu z wysokości zwierząt. Zazwyczaj nie nadużywają naszej pomocy – uważa Kosiński.
Najpierw ratowanie ludzi
Czy strażacy powinni zawracać sobie głowę kotami i innymi zwierzętami? Zdania są podzielone. Niektórzy, biorąc pod uwagę koszty wynikające z interwencji, uważają to za absurd. Inni znów twierdzą, że takie akcje są uzasadnione, choćby ze względów bezpieczeństwa.
- Wydaje się, że ściągnięcie kota z drzewa to błaha sprawa i jego właściciel sam sobie powinien z tym poradzić. Jednak starszym osobom trudno się wdrapać na drzewo. Nie mówiąc już o tym, że łatwo sobie coś złamać – uważa pan Krzysztof. A Jacek Szczepaniak, komendant gminny OSP w Piszczacu dodaje. - Ludzie często nie mają odpowiedniego sprzętu do ściągnięcia z wysokości zwierząt. Naszą rolą jest pomoc innym – nie ma wątpliwości komendant.
Mirosław Byszuk, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Białej Podlaskiej, twierdzi, że podstawowym zadaniem zawodowych strażaków jest ratowanie życia i zdrowia ludzi. - To dyżurny operacyjny podejmuje decyzje o wyjeździe strażaków do akcji. Gdy mamy zdarzenia wyższej wagi, to nie możemy od razu jechać gdzieś, aby ściągnąć zwierzę z drzewa. Czasami dajemy czas właścicielowi na zwabienie go – przyznaje Byszuk.
Zawodowi strażacy gaszą nie tylko pożary, ale angażowani są też w inne działania jak choćby wyciąganie konia z szamba. - Kiedyś usuwaliśmy też gniazda os i szerszeni. Teraz zajmują się tym specjalistyczne firmy – mówi rzecznik bialskiej straży pożarnej.
Agregat ratował życie
Na brak pracy nie mogą narzekać też ochotnicy, zwłaszcza jeśli ich jednostka należy do krajowego systemu ratowniczo-gaśniczego. Wachlarz ich zadań jest szeroki. - Usuwamy gniazda os i szerszeni, zabezpieczamy imprezy kulturalne, religijne, sportowe i wzywani jesteśmy do wielu innych zdarzeń – wylicza Szczepaniak, który twierdzi, że strażacy mają satysfakcję z tego, że mogą komuś pomóc w biedzie.
Jak choćby wtedy, kiedy pożyczyli agregat prądotwórczy chorej, która podłączona jest do specjalistycznego sprzętu i nie może funkcjonować bez prądu. Ale bywa też, że nawet najlepsze chęci nie wystarczą. - Latem dostawcę towaru do sklepu w Piszczacu przygniotła winda. Nie mogliśmy mu pomóc, bo nie mieliśmy odpowiedniego sprzętu. Bezradność jest najgorsza – ocenia komendant OSP.
Strażacy z gminy Piszczac otrzymują ekwiwalent w wysokości 10 zł za godzinę jedynie za udział w akacjach ratowniczo-gaśniczych. Natomiast już imprezy zabezpieczają za darmo.
Usuwali dzika
Magdalena Pacyna, prezes OSP w Zalesiu, przyznaje, że ochotnicy w gminie są niemal od wszystkiego. Bo to ich się wzywa, gdy komuś woda zalała piwnicę, palą się nieużytki, dom, czy choćby szerszenie i osy zagnieździły się na werandzie. Zdarza się też, że niepotrzebnie. Przykład - podtopione podwórko, a wody tyle co kot napłakał.
- Całkiem niedawno usuwaliśmy dzika potrąconego na drodze, a jakiś czas temu wyciągaliśmy padłe zwierzę. Wprawdzie do zdjęcia zwierząt z drzew nikt nas jeszcze nie wzywał, ale gdyby była taka potrzeba, to pomoglibyśmy. Od tego jesteśmy – twierdzi Pacyna.
Ochotnikom z gminy Zalesie płaci się ekwiwalent za każdy wyjazd. Za godzinę pracy dostają 10 zł. - Kiedy akcja trwa krótko, to nawet jej nie rozliczamy, bo uważamy, że się nie napracowaliśmy. Społecznie też zabezpieczamy imprezy – zapewnia szefowa OSP.
~ Monika Maryniuk
Zobacz też: Strażacy ściągali z drzewa kota i... faceta
Napisz komentarz
Komentarze